Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ciało. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ciało. Pokaż wszystkie posty

17 maj 2017

Borowinowa Kuracja | Fresh&Natural

Cześć kochani! Nie wiem jak u Was, ale u mnie od rana piękne słoneczko! A w ciepłe dni chętnie pokazujemy nogi, więc warto o nie zadbać zanim słońce zagości się na stałe. Ja zaczęłam już kurację ujędrniającą jakiś czas temu, zapisałam się też w końcu na zajęcia dwa razy w tygodniu - wzięłam się w końcu za noworoczne postanowienie, ale lepiej późno niż wcale! Dzisiaj opowiem Wam o Borowinowej Kuracji od Fresh&Natural, która idealnie wpisuje się w mój obecny plan na piękne nogi! Zaraz obok cukrowego peelingu z algami, o którym pisałam Wam już tutaj.


Sól pachnie zdecydowanie lepiej niż peeling algowy - algi, rozmaryn, kawa, pamiętacie?. Klasyczne połączenie rozmarynu z lawendy nie tylko ładnie pachnie, ale również świetnie działa na mięśnie zmęczone ćwiczeniami i relaksuje. W składzie zawarty jest również olejek pomarańczowy, ale nie jest on wyczuwalny, zupełnie jak algi - chociaż nie polecam Wam wąchanie soli prosto z pojemnika.

Sól morska, sól, algi: morszczyn pęcherzykowaty, spirulina, olejki: rozmarynowy, lawendowy, pomarańczowy, linalol*, limonen*, geraniol*, kumaryn*, citronelol*, abrialis*, citral*
*składniki naturalnego pochodzenia występujące w olejkach eterycznych


Skład jest bardzo prosty, co idealnie pokazuje, że dobry produkt nie musi być przeładowany cudownościami by działać. Algi odżywiają i ujędrniają skórę, olejek rozmarynowy poprawia krążenie i razem z olejkiem pomarańczowym będą nas wspomagać w walce z cellulitem. Sól oczyści ciało z toksyn. Skóra po kąpieli jest przyjemnie miękka i gotowa na przyjęcie balsamu ujędrniającego, wzmocni jego działanie. Wykończyłam już 500g słoik i na pewno kupię kilogram soli, bo takiego działania nigdy dość!

1000g soli Borowinowa Kuracja kosztuje 49,99zł w sklepie internetowym Fresh&Natural. Dostępne są również pojemności 100g i 500g.
Na uszko Wam powiem, że na doz.pl możecie dorwać produkty Fresh&Natural nieco taniej i bez kosztów przesyłki jeśli wybierzecie dostawę do apteki w swoim mieście :)


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


6 mar 2017

Naturalny cukrowy scrub do ciała z gałką muszkatołową i cynamonem | Hagi

Cześć kochani! Zimne dni powoli odchodzą już w niepamięć, robiąc miejsce dla słonka w coraz to dłuższym dniu. Długo czekałam na cieplejsze dni, chłodne temperatury i ciągłe wahania pogodowe odbiły się trochę na moim zdrowiu. Dlatego witam ciepełko i promienie słońca z ogromnym uśmiechem! Ale to wcale nie oznacza, że wszelkie korzenne, ciepłe zapachy chowam do szuflady :) Ja korzenne zapachy uwielbiam i choć największa przyjemność sprawiają mi w okresie jesienno-zimowym, i wiosną często sięgam po takie produkty. Dzisiaj opowiem Wam o słodkim, cynamonowym peelingu cukrowym od Hagi. Pamiętacie jeszcze ich mydło ze skrzypem polnym o żywiole ziemi?


Etykiety Hagi są przepiękne. Wszystkie, bez wyjątku! Całościowo opakowanie wygląda schludnie, jednak plastik łatwo się odkształca - przynajmniej mi się to udało podczas zakręcania peelingu, a ja wielkiej pary w rękach nie posiadam. Przez to nie mogę dokładnie zakręcić opakowania, co jest widoczne na powyższym zdjęciu.

Peeling ma zbitą konsystencje i nie jest tłusty. Nie ma obawy, że coś nam się wyleje jeśli będziemy nieostrożni - co dla mnie jest szczególnie ważne, bo udało mi się już kiedyś zalać łazienkową podłogę dobrodziejstwami peelingu. Wieczko mogłoby być trochę szersze, wygodniej by się peeling nabierało. Ma on przepiękny, korzenny, mocno cynamonowy i lekko słodkawy zapach, który uwielbiam. Ciężko się powstrzymać przed zjedzeniem!

Cukier trzcinowy, olej słonecznikowy, olej z pestek winogron, masło shea, Cetearyl Olivate/Sorbitan Olivate, gliceryna, kompozycja zapachowa, puder cynamonowy, tokoferol (wit. E), puder z gałki muszkatołowej, kwas dehydrooctowy, alkohol benzylowy


Peeling nie należy do mocnych ździeraków i jego intensywność można stopniować, z racji że jest to peeling cukrowy. Co najważniejsze, nie pozostawia na skórze tłustej warstwy. Skóra jest odżywiona, ale jest pokryta cieniutką warstwą olejowego filmu, który na wilgotnej i rozgrzanej po kąpieli skórze od razu wchłania się w skórę. Uwielbiam go za tę właściwość, dzięki temu zdecydowanie częściej peelinguję ciało, a sam peeling znika w zabójczym dla mnie tempie! Skóra jest po nim cudnie odżywiona i sprężysta. Świetnie się sprawdza również jako peeling do ust.

300g naturalnego scrubu do ciała z gałką muszkatołową i cynamonem Hagi kosztuje 35zł w ich sklepie internetowym. Podczas zakupów koniecznie wrzućcie też do koszyka kostkę mydła :)


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


3 maj 2016

Masło do ciała: Szałwia muszkatołowa & Miłorząb japoński | Be Organic

Cześć kochani! Jak tam Wasza majówka? U nas pogoda z początku była przepiękna, więc pierwszy grill w tym roku był jak najbardziej udany. Teraz już nieco gorzej, szaro buro i czasem pada, ale dalej jest cieplutko - więc korzystamy z Tośkiem ile się da ze spacerów po wsi. Wczoraj nawet udaliśmy się do lasu na dawne miejsce zbiórek harcerskich z dzieciństwa Tośka, gdzie z dobrym kumplem rozpaliliśmy ognisko i siedzieliśmy całkiem do późna! :)

Dzięki uprzejmości Be Organic mam ogromną przyjemność gościć u siebie na półce, koło łóżka masło do ciała Szałwia muszkatołowa & Miłorząb japoński. Be Organic to polska firma oferująca na razie zaledwie kilka naturalnych kosmetyków aptecznych, za to, patrząc po ich obecności w blogosferze bardzo dobrze dopracowanych. Przypominają mi pod tym względem Sylveco, które tak daleko zaszło. Ogromnie podoba mi się ich filozofia: Be Organic, Be Natural, Be You, w której ukazują dbałość o każdy szczegół produktu wychodzącego spod ręki firmy: kosmetyki są zaprojektowane tak, by wspomagać nasze ciało w naturalnej odnowie, jednocześnie pamiętając o biodegradowalnych opakowaniach. Firma nie testuje swoich produktów na zwierzętach.


Opakowanie ma swój urok, prawda? Mnie urzekło, od pierwszego wejrzenia. Zachowam je do produkcji swoich własnych mazideł. Ten piękny słoiczek kryje w sobie gęste mazidło o delikatnym, świeżym zapachu. Pomimo gęstości, masło rozsmarowuje się na skórze bardzo łatwo, jednak bardzo długo się wchłania. W tym czasie tworzy też mazaje na skórze.


Skład jest bogaty w masła i oleje. Na samym początku widnieje tajemniczy olej roślinny (Olus Oil), gliceryna i masło shea, czyli świetny zestaw dla skóry suchej. Masło shea przewija się przez skład kilkukrotnie, w postaci estrów czy w niezmydlonej. Dalej, już niestety za zapachem w składzie gości olej z krokosza, ze słodkich migdałów oraz ekstrakty: z ginkgo biloba (miłorząb japoński) o działaniu ujędrniającym i szałwii muszkatołowej, relaksującej, wykorzystywanej w aromaterapii. Oprócz tych cudowności w składzie znajdują się witaminy: E, C i F, świetne antyoksydanty.



Do tej pory średnio lubiłam się z takimi gęstymi, powoli wchłaniającymi się mazidłami. Na pewno nie polubiliśmy się w ciągu dnia, ponieważ nie lubię uczucia powłoki na skórze, do której non stop się przykleja - a jestem zbyt ruchliwa by grzecznie siedzieć i czekać aż wszystko się wchłonie. A tym bardziej czekać, zanim wskoczę w ubranka :)

Za to pod wieczór, gdy jedyne co mnie czeka to skok pod kołderkę z notatkami - bo na książki ostatnio nie mam czasu - sięgałam po nie często. I to nie dlatego, że wieczorami uczucie lepkości jest dla mnie miłe! Dlatego, że naprawdę było warto. Powstająca po nakremowaniu - czy raczej namasłowaniu? :) - ciałka wieczorem nie sprawia mi takiego problemu, a rano budziłam się z miękką, przepięknie nawilżoną skórą. Efekty po prostu czuć i to już po pierwszym użyciu. Jestem tym masełkiem szczerze zachwycona, bo żadne mazidło nie dawało mi takiego efektu!


Za 200ml masła zapłacicie 44,80 zł w sklepie internetowym Be Organic.
Ale widziałam masełko dosłownie wczoraj w Hebe. Standardowa cena jest nieco wyższa, bo 51zł z hakiem, ale obecnie jest promocja na wszystkie produkty Be Organic - dostaniecie masełko za nieco ponad 30zł. Wraz z nasionami szałwii muszkatołowej do zasadzenia!

Znacie się już z Be Organic?


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


3 kwi 2016

Polski Domowy Kosmetyk - balsam do ciała

Cześć kochani! Ale mieliśmy piękny weekend! Dla mnie był on podwójnie piękny, bo w sobotę do domku wrócił do mnie Tosiek z Wrocławia. Nie było Go co prawda tylko trzy dni, ale to był mój pierwszy raz samotnie w mieszkaniu w Opolu i bardzo się za nim stęskniłam.

Skorzystałyście ze Stylowego Weekendu? Byliśmy dzisiaj z Tośkiem w Karolince i straszne tłumy były! Zaopatrzyliśmy się w Czasie na Herbatę - ja w Masala Chai, bo szukam swojego ideału odkąd wypiłam podobny trunek w herbaciarni Masala Tea House, a Tosiek kupił sobie kawę aromatyzowaną Irish Cream (która pachnie tak pięknie, że nawet ja mam ogromną ochotę ją spróbować).

Dzisiaj mam dla Was bardzo ciekawy, polski kosmetyk. Domowy Kosmetyk to świeża, ale bardzo obiecująca firma założoną przez byłą księgową, która jak wielu z nas miała dość otaczającej nas chemii - i zaczęła działać, by umożliwić sobie i najbliższym życie bez niej. I od jakiegoś czasu również z nami.

Domowy Kosmetyk poznałam dzięki spotkaniu w Zabrzu. Dostałyśmy przepiękną i przykuwającą uwagę paczuszkę, która delikatnie pachniała cytrusami...


...a w nim naturalny balsam do ciała na bazie masła shea oraz próbki dwóch scrubów i masełek. Balsam jest zamknięty w małej szklanej buteleczce i bardziej przypomina krem do twarzy. Ma wygodną pompkę, która nie ma większych problemów z aplikacją produktu - przynajmniej dopóki macie go więcej niż połowę. Później, z powodu konsystencji, trochę się zacina, ponieważ nie jest wystarczająco płynny, by dotrzeć do rurki i trzeba butelką trochę potrzepać. A gdy już trzepiemy, to nie jest wystarczająco gęsty i zazwyczaj kończy się na ochlapanych ściankach :)

Byłam bardzo ciekawa na jak długo wystarczy mi 50ml produktu. Z doświadczenia wiem, że produkty naturalne bardzo często są bardzo treściwie, więc również wydajne. Ten balsam jest bardzo lekki i nie ma tego poślizgu, co drogeryjne produkty, przez co zużyłam go w szybkim tempie - dla mnie, osóbki która do smarowania ciała jest bardzo chętna jedynie, gdy Tosiek mnie masuje (a wiadomo, jak jest z chęciami u płci męskiej :)) jest to tempo ekspresowe. Starczył mi na półtorej miesiąca.

Balsam ma delikatny zapach grejpfruta, który Tosiek bardzo polubił, a który mi osobiście pachnie jak kwaśna niedojrzała pomarańcza. Jednak jest to kwestia gustu, po prostu zdecydowanie bardziej wolę cięższe, korzenne zapachy z nutą wanilii czy piżma :)


Woda, masło shea, gliceryna, Cetearyl Olivate, olej jojoba, olej ze słodkich migdałów, kofeina, Sorbitan Olivate, olej z awokado, niacynamid (witamina B3), guma ksantanowa, olejek grejpfrutowy, limonen, olej roślinny, Tocopheryl Acetate (witamina E), D-panthenol, masło mango, glukonolakton (kwas PHA), benzoesan sodu, macerat z zielonej herbaty, hialuronian sodu, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, citral

Popatrzcie na ten piękny skład! Znajdziemy w nim nie tylko świetne oleje i masła, ale również takie składniki aktywne jak kofeina, witaminę B3 i E, glukonolakton czy macerat z zielonej herbaty! Daje mu to dużą przewagę w kosmetykach do pielęgnacji ciała i regularnie stosowany daje świetne efekty. Skóra jest pięknie nawilżona i miękka, i utrzymuje to nawilżenie znacznie dłużej. Najbardziej podoba mi się dodatek glukonolaktonu, jest to świetny antyoksydant, który wspomaga działanie regeneracyjne skóry i jest bardzo delikatny, przyjazny również dla cer bardzo wrażliwych.

Chociaż nie jestem balsamowym freakiem i właściwie po balsamy sięgam rzadko, z tym bardzo się polubiłam. Prawdopodobnie dlatego, że efekty faktycznie widać już od pierwszego użycia. Balsam bardzo szybko się wchłania i pozostawia skórę niesamowicie miękką. Zapach, przeze mnie akurat średnio lubiany, na skórze wyczuwalny jest tylko przez chwilę i jedynie przy bliskim kontakcie z nosem - dla mnie to duży plus, bo zapach mi nie przeszkadza. Z czasem efekt utrzymuje się znacznie dłużej, a skóra na moich udach stała się jędrniejsza - oczywiście jest to również działanie pilatesu, sam kremik takich cudów nie zdziała :)


Ogromnie się cieszę, że miałam okazję poznać Domowy Kosmetyk. Gorąco polecam Wam tę markę, szczególnie że firma oferuje 5ml słoiczki z próbką każdego kosmetyku. Zapachy kosmetyków są świeże i naturalne, więc jeśli lubicie taką świeżą nutę w kosmetykach, macie kolejny powód, by sięgnąć po Domowy Kosmetyk.


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


3 paź 2015

Jesienne nowości!

Cześć kochani! Przepraszam Was za swoją nieobecność, ale miałam na głowie przeprowadzkę i doprowadzenia naszych 30 metrów kwadratowych do porządku, co zaabsorbowało całą moją energię. Dosłownie! Pierwszego dnia poszłam spać jeszcze przed 21 :)

Udało mi się uporządkować swoje sprawy w Opolu, i te na uczelni, i te w mieszkanku, i te czysto zachciankowe, i w ten piękny sobotni poranek - u mnie bardzo słoneczny! - wracam do Was z moimi jesiennymi nowościami.

Wiem, wiem, czekacie na post z moją przemianą włosową. Dajcie mi jeszcze kilka dni, muszę w końcu uprosić Tośka by mi pomógł ze zdjęciami mojego obecnego koloru, bo samej niestety mi to nie wychodzi. Wybieramy się dzisiaj na wyspę Bolko po kolorowe liście, kasztany i żołędzie, by zrealizować jeden z punktów moich jesiennych postanowień i mam zamiar zebrać ze sobą aparat!


W tych nowościach pojawiają się kolejne dwa punkty moich jesiennych postanowień, co wskazuje na to, że przynajmniej na razie pięknie mi idzie ich spełnianie! A to bardzo motywuje :) 

Pierwsze pojawiły się u mnie produkty z kwasami, jak co roku, gdy wrzesień się kończy. Skorzystałam ponownie z oferty Biochemii Urody i sięgnęłam po tonik z 6% kwasem PHA, który bardzo lubię na początku moich powrotów do kwasów, jak mogliście zauważyć już tutaj. Do zamówienia dodałam jeszcze silnie antyoksydacyjne serum z ochroną przed promieniami UV i z witaminą C, ANTIOX,  by chronić skórę w czasie kuracji kwasami i jednocześnie pielęgnować.

Serum na rozszerzone pory Dermedic pojawiło się u mnie jeszcze początkiem września. Serum przede wszystkich fajnie nawilża, czego brakowało mi podczas stosowania nawilżającego kremu z Clochee. Serum zawiera kwas glikolowy, jednak obawiam się że w zbyt małym stężeniu, by ruszyć moje rozszerzone pory, choć zaczynam powoli dostrzegać jakieś efekty. Jest dla mnie jednak świetnym przygotowaniem do kuracji kwasami, na którą dzielnie odkładam pieniążki.


Udało mi się! Po roku planowania i wzdychania w końcu kupiłam sobie szczotkę do ciała! Nie jest to co prawda ta, do której wzdychałam (a wzdychałam do Ostrej Szczotki), ale przy odwiedzinach w Rossmannie udało mi się w końcu natknąć na to cudo - do tej pory za każdym razem, gdy zerkałam w Rossmannie w jej kierunku, nigdy jej nie było! 

Postanowiłam kupić tańszą wersję, ponieważ... do tej droższej nigdy bym się nie zebrała. Zawsze były ważniejsze wydatki, zawsze było mi do niej nie po drodze. A teraz mam, przynajmniej połowa kolejnego punktu z mojej listy jesiennych postanowień została wykonana, muszę tylko powalczyć z systematycznością. Ale myślę, że dla efektów warto!


Przeglądają moje zasoby kosmetyczne podczas wielkiego pakowania, olśniło mnie, że nie mam żadnej mocno odżywczej, nawilżającej maseczki. Wszystkie były oczyszczające i chociaż działają świetnie, to zachciało mi się czegoś nowego. Art of Skin wpadło mi w oko w Rossmannie, za 15g maseczki zapłaciłam 10zł, ale z powodzeniem starczy mi przynajmniej na dwa razy.

I tak oto wczoraj, po naszej małej randce, gdy wróciłam do domu... zmyłam makijaż i nałożyłam maseczkę :) I z maseczką na mojej twarzy zjedliśmy razem lody i obejrzeliśmy film. Jedyny minus w tym, że maseczka, chociaż pięknie pachniała w opakowaniu - co mnie bardzo zdziwiło, w końcu w składzie kolagen i algi morskie... :) - tak już wymieszana z wodą dawała morzem nieźle. Tosiek nie chciał się przytulać, dopóki miałam ją na twarzy :)

Jestem bardzo zadowolona z efektów tej maseczki, chętnie wypróbuję pozostałe wersje!

To by było na tyle z moich jesiennych nowości. Was już zostawiam, dopijam herbatkę o smaku toffee, ubieramy się i śmigamy na Bolko. A jaki Wy macie plany na dzisiejszy dzień?


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


14 sty 2015

W zdrowym ciele zdrowy duch!

Robiliście w tym roku postanowienia noworoczne? Sama wcześniej nie przywiązywałam do takich postanowień większej wagi, sądziłam, że jeśli będę chciała się zmienić - mogę to zrobić w każdej chwili! Dopiero teraz doceniłam tę magię wokół noworocznych postanowień, dostrzegłam ile siły potrafi przynieść sama świadomość, że inni też się starają. I chyba faktycznie coś w tym jest, swoista energia nowego roku. Aż człowiekowi się chcę realizować wszystkie postanowienia!

W tym roku podeszłam do całej sprawy zupełnie inaczej. Zorganizowałam się! Postawiłam sobie wyzwania! I konsekwentnie je realizuję :)
Wyzwania możecie wymyślić sobie same lub dołączyć do już istniejącego - teraz tyle tego się mnoży! Sama dołączyłam do wyzwania Kasieńki, które trwa do walentynek, a jego celem jest pokochanie własnego ciała. Uczestniczki wymieniają się ulubionymi ćwiczeniami, smacznymi przepisami i wzajemnie się motywują do działania :) A jeśli potrzeba Wam czegoś więcej, to powiem Wam w sekrecie, że najaktywniejsze uczestniczki mają szansę wygrać w przyszłym tygodniu książkę Ani Lewandowskiej "Żyj zdrowo i aktywnie"!

Takim przełomowym momentem w mojej wewnętrznej przemianie było kupno kalendarza.  Jest śliczny, chętnie po niego sięgam i naprawdę pomógł mi w organizacji swojego życia - już nie tylko w dążeniu do zdrowego trybu życia; nareszcie o wszystkim pamiętam!
Spisuję też posiłki, by się pilnować i nie podjadać. A skoro już posiłki, to i kalorie! Z początku myślałam, że będę po prostu starać się zawsze być poniżej wyliczonego dziennego zapotrzebowania, jednak okazało się, że dieta 1000kcal wcale nie jest taka zła, jeśli tylko porządnie zaplanuje się posiłki. Zdarzają mi się małe grzeszki (jak na przykład dwa piwka do filmu ze współlokatorami na jednej kanapie), ale znacznie rzadziej i naprawdę nie chodzę głodna :)

Odkąd mieszkam na własną rękę, mam większą kontrolę nad tym, co jem. Nie są to już obiadki mamusi, czy ze stołówki szkolnej, gotuję sobie sama - i bardzo to lubię :) Wprowadziłam do swojej diety mnóstwo warzyw, lubię bawić się jedzeniem i eksperymentować z nowymi, często po prostu warzywnymi przepisami. Dzisiaj, gdy tylko przedstawię Wam wszystko, biorę się za zapiekaną cukinię z kuskusem, pomidorkami i mozzarellą. Muszę też mieć w lodówce zawsze coś na śniadanie - a to hummus, a to guacamole, a to pasztet z czerwonej soczewicy - ze zdjęcia! Wszyscy się nim zajadają, koniecznie wypróbujcie ten przepis!

Zorganizowałam sobie sprzęt do ćwiczeń! W Lidlu była wspaniała promocja, można było zaopatrzyć się w naprawdę dobrej jakości sprzęt sportowy po taniości. Promocja jest ciągle aktualna i całkiem sporo fajnych akcesoriów można jeszcze wygrzebać (przed chwilą byłam w Lidlu po chlebek i cukinię na obiad :)), także śpieszcie się póki jeszcze się ostało!
Sama kupiłam sobie stanik sportowy (poluję jeszcze na drugi, ale ciężko trafić na małe rozmiary...), ekspandery widoczne na zdjęciu i piłkę do pilatesu z masującymi wypustkami, która leży jeszcze nienapompowana. Ciężarki zwinęłam z domu, ale wydaje mi się, że mama nie zauważyła :):):) Myślę też o jakiejś fajnej odzieży do biegania, ktoś coś?


Ale żeby nie było, że dbam sobie tylko o ciało! O ducha też, jak najbardziej! Uwielbiam czytać książki, są dla mnie najlepszą odskocznią od codzienności - a uwierzcie, nie ma nic lepszego od wanny pełnej ciepłej wody i książki pod ręką. Tak więc w tej sferze również podjęłam wyzwanie: przeczytam tyle książek, ile tygodni w roku, czyli 53 :) Jestem już przy trzeciej, postanowiłam po raz kolejny przeczytać Władcę Pierścieni!
Ale nie tylko książkami człowiek żyje, czasem miło po prostu obejrzeć film w towarzystwie bliskich i przy pięknym zapachu. Tutaj z pomocą przychodzą woski i małe świeczki Yankee Candle. Candy Cane Lane jest milusio słodki, ale to Icicles podbił moje serce! Nie odpędzę się już od tego zapachu, jest lepszy nawet od Novemver Rain!
A gdy muszę wziąć się do roboty, obudzić z otępienia lub gdy czeka mnie poważny wysiłek umysłowy, używam energetyzującego roll-ona aromaterapeutycznego, którego dorwałam za całe 17zł w TK Maxxie. Świetnie pobudza! :)

Jak wniosek z dzisiejszej notatki? Że nie tylko kosmetykami człowiek żyje! I choćby najlepszych używał to i tak pieniądze pójdą w błoto, jeśli nie zadbamy o nasze wnętrze. A wnętrze jest piękne, gdy zdrowy duch w zdrowym ciele :)
I od samego dążenia do celu człowiek jakiś szczęśliwszy się robi! Ostatnio usłyszałam, że promienieję :)

Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


5 sty 2015

Ulubieńcy minionego roku!

Jaki był dla Was 2014? U mnie fortuna kołem się toczyła. Pomimo wszystkich upadków po drodze muszę przyznać, że był udany. Był to dla mnie rok uczący samodzielności, postawił przede mną kilka życiowych decyzji, trochę strzelił po tyłku i zweryfikował plany na przyszłość. Chociaż w trakcie jego trwania nie raz nie wiedziałam w jaki kierunku moje życie dalej się potoczy, pod jego koniec, a nawet już początkiem 2015 czuję się bardzo na miejscu! :)
Przyznam szczerze, że to, gdzie teraz jestem zawdzięczam bardziej rodzicom niż sobie. Po ogłoszeniu wyników matury zaparłam się, że zostanę w domu, pójdę do pracy i poprawię biologię. Właściwie to oni przymusili mnie do zalogowania się na chemię kosmetyczną do Opola, by mieć plan B w pogotowiu. Przyznam się, że zrobiłam to by wreszcie dali mi spokój... :) A summa summarum zawitałam tego 1 października na uczelni i przyznam się szczerze, że nie widzę siebie na innym kierunku. Co prawda do tej pory miałam jedynie chemię ogólną, dodatkowo musiałam pomęczyć się z matematyką i fizyką, ale naprawdę cała sprawa bardzo mnie wciągnęła. Powoli kończy się semestr i 2015 tak naprawdę pokaże co studia chemiczne dla mnie szykują, ale jestem naprawdę dobrej myśli!

Ten rok był też dla mnie odkryciem fascynacji zapachami. Zaczęło się niewinnie od słynnych wosków Yankee Candle, zapał podsycała również Kasienka, dzieląc się swoją pasją dotyczącą perfum, między innymi wspaniałym cyklem Zapachowa Szafa! Koniecznie przeczytajcie!
W tym roku odnowiła się też moja miłość do olei, z której ochłonęłam po wielkim BUM w mojej głowie, gdy tylko dowiedziałam się o ich cudownych właściwościach. Nie szaleję z nimi, dobieram je rozsądnie i praktycznie zawsze stosuję gdzie tylko mogę: twarz, włosy, ciało, na szorstkie łokcie, do oczyszczania twarzy... Na zdjęciu widnieje mój ostatni olejowy ulubieniec, bardzo wszechstronny, o którym poczytacie tutaj!
Obudziła się we mnie iskierka kręcenia! Co jakiś czas dokupuję półprodukty i kombinuję ile mogę. Na ten moment stworzyłam lekki marcepanowy krem na dzień, tonik migdałowy 5% na co dzień, mnóstwo peelingów z tym samym kwasem, serum z witaminą C oraz tonik typowo dla mojej tłuścioszkowej cery. Ten ostatni to kompletny niewypał, wyszedł brzydko brązowy i delikatnie barwił skórę! Pozostałe przepisy ciągle jeszcze dopracowuję, więc wyjdzie na to, że pomimo tego iż 2014 był rokiem kręcenia kosmetyków, to właśnie 2015 będzie rokiem premier tych przepisów. Czekają mnie też większe zakupy w najbliższym czasie i nie mogę się doczekać aż wszystko dostanę w swoje łapki!
Wspominając 2014, nie mogłabym pominąć naszej Zmory Potwory. Była z nami krótko, ale kochaliśmy ją mocno i ciężko było pozbierać się po jej stracie. Gdybym tylko mogła przygarnąć na stancję takiego maluszka nie wahałabym się ani chwili! Moja miłość do króliczków nie przeminęła i gdy tylko idziemy na większe zakupy do Reala, standardową stacją jest zoologiczny z cudnymi króliczkami!
Rok 2014 był rokiem mocnego dbania o włosy, zdecydowanie bardziej świadomego! Skupiłam się bardziej na kuchennych maskach do włosów, chociaż wykorzystywałam również gotowe maski. Nie odpuszczałam sobie olejowania włosów, na każdą porę roku obmyślałam plan pielęgnacji w oparciu o obserwacje moich włosów i muszę przyznać, że nigdy nie były w lepszej kondycji. Co paradoksalne, zimą cieszę się najlepszymi włosami! Cieszę się, że zaczęłam rozumieć potrzeby swoich włosów i skalpu.
Na ostatnim zdjęciu widnieje kobiecy gadżet, który zrewolucjonizował moje życie. Sprawił, że miesiączki przestały być uciążliwe, a ja nareszcie w te dni czuję się komfortowo. O tym cudaku poczytacie w poprzedniej notatce!

Odkryłam wiele włosowych produktów, ale ta piątka zdecydowanie zasługuje na wyróżnienie. Pierwszym produktem jest cedrowe mydło do mycia włosów. Cedrowe mydło odkryłam już prawie pod koniec 2014, przed jego wielkim wejściem na mojej głowie królowało słynne czarne mydło babuszki Agafii, jednak cedrowe zdetronizowało blogerski hit. Świetnie zwiększa objętość i utrzymuje świeżość moich włosów na dłużej. 
Hennę znam już długo, ale w tym roku odkryłam na nią nowy przepis - henna chai! Moje włosy w końcu są czerwone (ale dalej w piękny, naturalny sposób!) i kolor utrzymuje się znacznie dłużej!
Olejek Heenara robił cuda z moimi włosami. W ciągu roku zużyłam dwa opakowania i na pewno na tym się nie skończy! Włosy po nim były sprężyste, skalp spokojny i miałam niesamowite ogniste refleksy. Zioła indyjskie w nim zawarte bardzo dobrze mi służą. Kocham tego cudaka!
Serum na porost włosów od babuszki Agafii robił furorę w moim domu. Oprócz mnie, pokochała go moja mama i Tosiek, u nas wszystkich włosy rosły po nim jak szalone. Nie tylko przyrost był lepszy, ale i pojawiło się mnóstwo bejbików. A buteleczki schodzą i schodzą... :)
Planeta Organica tworzy kosmetyki specjalnie dla moich włosów! Praktycznie każdy, który wpadnie mi w łapki, mnie zachwyca! Najbardziej porwał mnie marokański balsam do włosów, który nie tylko wspaniale nawilża włosy, ale też fenomenalnie je nabłyszcza.

Ten rok był u mnie pod znakiem Gaia Creams. Zaczęło się od cudnego kremiku arganowo-rokitnikowego, którego to nazwałam wielopokoleniowym. Następnie wpadł w moje łapki Palmarosa&Thistle, krem świetny dla cery tłustej. Razem zachęciliśmy Was do szerzenia informacji o zagrożeniu ze strony oleju palmowego. Na święta robiliśmy wspólnie zakupy. Obecnie mam w łapkach kokosowe pianki, warzywny kremik Veggie i serum Chia&Peach Kernal. Wszystkie kocham od pierwszego użycia :)
Najlepsze nawilżenie zapewniło mi serum nawilżające Baikal Herbals. Sprawdziło się w okresie kwasów, do tego było niesamowicie wydajne. Po nieudanej przygodzie z wersją dla cery tłustej i mieszanej z podkulonym ogonem wróciłam do niego i jest nam ze sobą bardzo dobrze!
Ten rok zapoznał mnie również z Lily Lolo. Odkryłam ich nowości, krem BB o cudnym naturalnym składzie i pięknym wykończeniu oraz fenomenalny puder matujący - utrzymuje mat długo, ale nie daje płaskiego efektu. Koniecznie o nich poczytajcie!
Do idealnego oczyszczenia w zupełności wystarczyło mi detoksykujące czarne mydło. Cieszę się czystymi porami, wypryski występują rzadziej, a mydło samo w sobie jest niesamowicie wydajne. Idealne rozwiązanie dla cery problematycznej :) Poza tym kto nie kocha zapachu marcepanu?
P.S. Gdy raz zapomniałam go ze sobą do Opola, Tosiek przez bite dwa tygodnie chodził na mnie wkurzony!

Och, to nie koniec twarzowych cudowności tego roku! Jeśli macie problematyczną, tłustą buźkę, koniecznie musicie poznać ręcznie robioną maseczkę z tybetańskich ziół. Uspokaja zaczerwienienia, zmniejsza gródki, pięknie oczyszcza buźkę.
Jako uzupełnienie nawilżenia mojej buźki i ukojenie podrażnionej twarzy, nawilżający tonik Baikal Herbals spisuje się rewelacyjnie! Musicie go wypróbować, nawet jeśli nie macie cery suchej :)
W tym roku udało mi się również poznać kosmetyki Lusha. Dwa szczególnie wpadły mi w pamięć: Grease Lightining świetnie radził sobie z wypryskami, które ujrzały świat dzienny, chociaż powiem szczerze, że na ten byłby mi zbędny. Lecz jeśli Wy borykacie się z wypryskami, które nie chcą zniknąć z twarzy i macie możliwość zapoznać się z Lushem, koniecznie się poznajcie! Mask of Magnaminty była fenomenalna, szczególnie latem. Mroziła buźkę, usuwała zaczerwienienie, delikatnie peelingowała i oczyszczała przy dłuższym stosowaniu. Chętnie spotkam się ponownie! 

Umilałam sobie kąpiele w tym roku, umilałam! Przez bloga przewinęło się wiele dodatków i sposobów na przyjemną kąpiel, ale są dwa, które szczególnie zapadły mi w pamięć. Pierwszym z nich jest mleko z miodem - genialnie zmiękcza skórę! - i lawendowa sól do kąpieli Starej Mydlarni, która to pomagała przy jesiennej chandrze.
Poznałam w tym roku cudne mydełka hobbistycznej mydlarni Veggie Bubbles! Moim ulubieńcem stał się Zakręcony Miętusek, ale Pomarańczowa Szarlotka też jest całkiem apetyczna - i jeszcze do dziś umila mi kąpiele!
Ziołowy piling enzymatyczny Organique jest najlepszy na świecie! Oprócz złuszczania twarzy, świetnie ją pielęgnuję. Jednak muszę przyznać, że ostatnimi czasy znacznie częściej ląduje na szyję i dekolt niż twarz - buźka jest regularnie złuszczana kwasami, gąbeczka z detoksykującego mydła też na co dzień delikatnie mi ją pilinguje - dlatego też trafił do ulubieńców do ciałka. Jeszcze raz powtarzam, jest to najlepszy piling enzymatyczny, jaki trzymałam w łapkach!
Jeśli chodzi o typowe pilingi do ciała, Organique ponownie króluje! Co prawda najczęściej sięgam po prosty domowy kawowy piling, ale gdy tylko ma ochotę się zrelaksować bez wahania sięgam po to cudeńko: piling solny z masłem shea. Świetnie zdziera - lecz jeśli lubicie delikatniejsze pilingi, możecie to kontrolować, rozpuszczając kryształki soli wodą - genialnie odżywia i natłuszcza. Skóra po nim niczym ten młody bóg :)
Na sam koniec pozostało nam wspomnienie świetnie nawilżającego wodnego musu do ciała z Eco Hysterii. Świetnie odświeżał w wakacje, ale po dziś dzień chętnie po niego sięgam. Wydaje się leciutki, ale świetnie nawilża i natłuszcza. Gdy tylko wyjrzy cieplutkie słońce, zaraz pojawi się na mojej liście zakupów!

Hoho! To nam się wspominki wydłużyły! Ale trzeba przyznać, że ten rok był dla mnie miły również pod względem kosmetycznym - tyle cudowności mi się natrafiło! U Was też tylu ulubieńców? :)


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


23 sty 2014

Tołpa dermo body firm - ujędrniające serum liftingujące

Tak się zaczytałam, że o mało nie zapomniałam o notce, którą dla Was dzisiaj planowałam! Dzisiaj przyglądniemy się Tołpie. Swoją drogą zastanawiam się czy byłybyście zainteresowane krótkim rozdaniem z 2 kremami ot Tołpy: na zaczerwienienia i nawilżający, oba na dzień. Mi się nie przysłużą, gdyż potrzebuję czegoś oczyszczającego i jednocześnie nieco matującego. Jest jeden haczyk - kremy zostały otwarte i użyte 2-3 razy... Dajcie znać (:

Dzisiaj mam dla Was recenzję kosmetyku, który testowała moja mama - ostatnio bardzo się cieszy z mojego blogowania, bo część kosmetyków trafia do niej :)


nasz dermokosmetyk
jest skoncentrowany. Silnie ujędrnia, uelastycznia i liftinguje skórę. Koryguje jej strukturę i wygładza nierówności. Eliminuje wiotczenie, przywraca napięcie oraz właściwą plastyczność i spoistość. Regeneruje, nawilża i zwiększa witalność skóry.

sposób użycia
nanieś serum na partie ciała wymagające ujędrnienia lub na całe ciało. Wmasuj okrężnymi ruchami ku górze, aż do wchłonięcia. Stosuj codziennie rano i/ lub wieczorem przez okres 4 tygodni. Kuracje powtarzaj w zależności od potrzeb.

mamy na to dowody* 
- ujędrnia, poprawia napięcie, plastyczność i spoistość skóry
- nawilża i regeneruje
- wzmacnia strukturę skóry
* badania dermatologiczne na grupie 30 osób

małe wielkie składniki

borowina tołpa.®, uelastyczniający kompleks ostropestu, kiełków pszenicy, soi, lucerny i rzodkwi, ujędrniający kompleks guarany i alg Laminaria
  
przebadany w Klinice Dermatologii, Wenerologii i Alergologii Akademii Medycznej.

0%

alergenów
sztucznych barwników
oleju parafinowego

tak

naturalny kolor
roślinne składniki aktywne
fizjologiczne pH
konserwanty
opakowanie bezpieczne dla środowiska – poddawane recyklingowi


I to mi się podoba! Tołpa nie mydli nam oczu cudownością ich serum. Zaznacza i to jeszcze w żartobliwy sposób, że jeśli nie ruszymy tyłka, serum może niewiele zdziałać. Ono ma tylko pomóc :)

Aqua, Cyclomethicone (silikon, potrzebuje silniejszych detergentów do spłukania, emolient tłusty, zapobiega odparowywaniu wody, pozostawia film), Ceteareth-25 (emulgator bazujący na PEG), Peat Extract (ekstrakt z torfu), Butyrospermum Parkii (Shea Butter) (masło shea), C12-C15 Alkyl Benzoate (konserwant o właściwościach nawilżających, wygładzających), Cetearyl Alcohol (emolient tłusty, zapobiega odparowywaniu wody, pozostawia film), Dimethicone (silikon spłukiwany delikatnymi detergentami), Glyceryl Stearate (emolient tłusty, zapobiega odparowywaniu wody, pozostawia film), Glycerin, Sodium Lactate (substancja hydrofilowa, zmiękcza warstwę rogową), Bis-PEG-18 Methyl Ether Dimethyl Silane (wosk silikonowy, potrzebuje silniejszych detergentów), Parfum, Algae Extract (ekstrakt z alg), Paullinia Cupana Seed Extract (ekstrakt z pestek guarany), Silybum Marianum Extract (ekstrakt z ostropestu), Alchemilla Vulgaris Extract (ekstrakt z przywrotnika), Equisetum Arvense Extract (ekstrakt ze skrzypu polnego), Glycine Soja Extract (ekstrakt z soi), Triticum Vulgare Extract (ekstrakt z pszenicy), Medicago Sativa Extract (ekstrakt z lucerny), Raphanus Sativus Seed Extract (ekstrakt z rzodkiewki), Bis-PEG/PPG-16/16 PEG/PPG-16/16 Dimethicone (pochodna dimethicone, emulgator, kondycjonuje skórę), Propylene Glycol (ma właściwości wnikania wgłąb skóry, ułatwia transport innych substancji, może podrażniać chorobowo zmienioną skórę), Butylene Glycol (substancja hydrofilowa), Decyl Glucoside (emulgator, zapobiega rozwarstwianiu się produktu, jeden z najłagodniejszych preparatów powierzchniowo czynnych), Alcohol Denat., Cetearyl Glucoside (emulgator, zmniejsza drażniące działanie innych substancji powierzchniowo czynnych, bardzo łagodna), Caprylic/Capric Triglyceride (emolient, nadaje poślizg produktowi, może być komedogenny), PEG - 100 Stearate (substancja stabilizująca, trwała jedynie w niskim pH), Aluminum Starch Octenylsuccinate (substancja ochronna, regulator lepkości, pochodzenia mineralnego, może podrażniać), Disodium EDTA (stabilizator, używany również w żywnosci), Carbomer (polimer, zagęstnik), Sodium Hydroxide (substancja higroskopijna, regulator pH), Sodium Acrylate/Acryloyldimethyl Taurate Copolymer (zagęstnik), Isohexadecane (emolient suchy, pochodna parafiny, nadaje poślizg produktowi), Polysorbate 80 (biozgodny i biodegradowalny emulgator), Phenoxyethanol (konserwant, do 1%), Methylparaben, Ethylparaben, Butylparaben, Propylparaben, Isobutylparaben, DMDM Hydantoin (konserwant, do 0.5%)

Ale się nam skład długi zrobił! Sama nie lubię długich składów, jeszcze bardziej nie lubię takich, z których 3/4 nie rozumiem.
Na niebiesko zaznaczyłam substancję, które mają dbać o nawilżenie naszej skóry, kursywą zaznaczyłam te, które będą tworzyć na naszej skórze film - silikony, pochodne parafiny i inne.
Na zielono zaznaczyłam dobroci natury. Tylko 2 z nich znajdują się przed perfumami, cała plejada zajmuje zaszczytne miejsce tuż po - co oznacza, że nie ma już ich w produkcie tak dużo. Niemniej jednak ekstrakty nie zawsze muszą pojawić się w dużej ilości, by zadziałać.
Fioletem zaznaczyłam substancje chemiczne, które mi się podobają, gdyż mają łagodne działanie i mogą również zmniejszać drażniące działanie innych substancji.
Na czerwono zaznaczyłam substancje, które kategorycznie mi się nie podobają - mogą podrażniać lub odkładać się w naszym ciele. Trochę się zrobiło czerwono, nie?


Butelka jest ascetyczna. Jednak znajdziemy na niej wiele interesujących informacji dot. produktu. Opakowanie jest przeźroczyste, dzięki czemu obserwujemy zużycie. Prezentuje się ładnie w łazience.
Pompka chodzi gładko, mogłaby jednak aplikować więcej produktu za jednym razem - jest to w końcu produkt przeznaczony dla całego ciała.

Konsystencja, jak to moja matula określiła, przypomina Danonka, łatwo rozprowadzić małą ilość serum po dużej powierzchni. Kolor jest mleczny, nieco podbity beżem. Zapach nieco drażni nos, co nie do końca umila aplikację, ale nie czuć go już po wsmarowaniu w skórę - trzeba trochę poczekać aż serum się wchłonie, da się to jednak wytrzymać. Pozostawia na skórze lekki film, nie jest on jednak lepki. Sprawia wrażenie powłoczki ochronnej. Jedynie, co drażni to fakt, że trzeba umyć rączki, bo trochę się lepią.

Moja mama stosowała serum przez niecały miesiąc, czyli mniej więcej sugerowane przez producenta 4 tygodnie.  Smarowała się rano i wieczorem. Pozostało jej tyle produktu, ile widać na zdjęciach. Produkt więc nie jest super wydajny, 250ml serum wystarcza na trochę ponad miesiąc. Czyli kuracja kosztuje nas ok. 50zł.

Jedna pompka :)

Muszę zaznaczyć, że moja mama ćwiczy dużo i regularnie, niesamowicie ją za to samozaparcie podziwiam. Ćwiczyła tak samo przed stosowaniem serum, więc ćwiczenia nie zakłóciły jej obserwacji.
Moja mama chwali sobie miękką skórę, a jest właścicielką suchej. Obiecane ujędrnienie zaczęło się pojawiać około 2 tygodnia. Najsilniej zauważyła to w okolicach ramion, tamta okolica stała się znacznie bardziej sprężysta. Skórę na brzuchu również ma elastyczniejszą. Jednak dla ud i pośladków, gdzie skóra mojej mamy jest najbardziej wiotka, serum okazało się za słabe, pomimo ćwiczeń. Mimo to jest zadowolona z wyników. Pewnie by jeszcze zakupiła serum, gdyby cena była nieco niższa.

Stosowałyście serum? Jak sprawdziło się u Was? A może macie doświadczenia z innymi produktami Tołpy i chcecie podzielić się spostrzeżeniami? Zapraszam do dyskusji!
I przypominam o pytaniu zadanym na początku notki (:

Pozdrawiam! Jaskółka

2 sie 2013

DIY: Masujący balsam do ciała w kostce

Witajcie! Tak jak obiecałam, ruszamy z notkami pełną parą, już od rana :) Poza tym muszę Wam się pochwalić co fajnego sobie wczoraj wieczorem ukręciłam! Niestety nie mam zdjęć w trakcie, bo wieczorem w mojej kuchni jest masakryczne światło, ale nadrobiłam, na tyle ile mogłam, dzisiaj. Przepis jest naprawdę prosty, ale już teraz wiem, że urozmaicę go o jeszcze jeden dodatkowy składnik - wosk pszczeli.


Potrzebujemy:
  • 30g masła kakaowego (ja po pierwszej próbie proponowałabym już 20g masła, 10g wosku pszczelego - balsam nie będzie się tak łatwo rozpuszczał w kontakcie ze skórą i będzie przez to wydajniejszy :))
  • 2 łyżeczki dowolnego oleju - ja wybrałam olej ryżowy
I to jest baza naszego balsamu, którą można urozmaicać.
Ewentualne dodatki:
  • olejek eteryczny 3-4 krople (NIE zapachowy; koniecznie sprawdźcie czy nadaje się do kontaktów ze skórą!)
  • aromaty rodem z kuchni - są jadalne, więc można ich spokojnie używać na skórę
  • coś, co będzie nas masowało - w moim przypadku są to ziarna kawy, może być równie dobrze fasola, groch, cokolwiek Wam do głowy przyjdzie :) 
Oczywiście przygotowujemy swoje stanowisko pracy, wszystko, czego używamy powinno być zdezynfekowane, ręce czyste... Bezpieczeństwo przede wszystkim :)

 Zacznijmy od produktów, które będą nam potrzebne do przygotowania balsamu:


Jak widać, mój olej ryżowy jest rafinowany - niestety :( jednak dostałam 0,5l za 16,90zł więc to mnie pociesza :) Kupiłam go w małym sklepiku ekologicznym w Jastrzębiu.


Masło kakaowe pięknie pachnie! Kostkę o masie 60g dostałam za 10 zł w Zielarni Ojca Grzegorza Sroki w Cieszynie, naprzeciwko sądu. Oczywiście jest również masło w kuleczkach - właściwie jest ona lepsza, bo masło się szybciej rozpuszcza. Nie wiem jednak czy jest rafinowane czy nie.


Ziarna wyciągnięte z ekspresu. Naprawdę użyjcie po prostu tego, co macie pod ręką :)

Rozpuszczamy 30 g masła kakaowego - w moim przypadku jest to pół kostki - w kąpieli wodnej lub w mikrofalówce (trzeba jednak uważać, by masło nam się nie zagotowało, bo będzie do wyrzucenia!). Jeśli użyjecie mikrofalówki, radzę robić to stopniowo, co 10-20 sekund i robić przerwy, by masło mogło trochę "ochłonąć" :)

Gdy nasze masło już się rozpuści, dodajemy 2 łyżeczki wybranego oleju, w moim przypadku, jak już pisałam, jest to olej ryżowy. Można oczywiście zrobić mieszankę różnych olejów, najważniejsze jest to, żeby było tego 2 łyżeczki, by balsam w kostce pozostał balsamem w kostce :)

Gdy mamy już wszystko wymieszane, potrzebujemy jakiejś foremki, w której nasz balsam sobie zastygnie. Ja użyłam gumowej foremki do muffinek - łatwo jest potem balsam z niej wydostać. Jeśli nie macie nic takiego pod ręką, możecie użyć miseczki - jednak wtedy wyłóżcie dno folią, by mieć jakiekolwiek szanse na wyciągnięcie balsamu z miseczki.

Następnie odstawiamy naszą miksturę w jakieś chłodne miejsce na chwilę, by nasz balsam doszedł do siebie i dopiero wtedy wkładamy go do lodówki. Mnie rano powitał taki widok:


Jak już mówiłam, balsam jak na mój gust trochę za bardzo pływa im w rękach, więc następnym razem użyję dodatkowo wosku pszczelego, by utrzymać go bardziej w ryzach - i przy okazji zwiększyć właściwości nawilżające. Balsam ma przydatność 2 miesięcy od przygotowania, jednak nie sądzę, by tyle wytrzymał.

Skusicie się na ręcznie robiony balsamik? :)
Pozdrawiam! I.

Disqus for Jaskółcze Ziele