31 gru 2016

Be.Loved Take the Day off | olejek do demakijażu

Cześć kochani!

Mam ogromną nadzieję, że Wasze Święta Bożego Narodzenia były piękne, spędzone w rodzinnym gronie, z atmosferą ciepłą i radosną. I takiego też nadchodzącego roku! Pełnego kreatywnych pomysłów, które będą Was codziennie ładować pozytywną energią. Z całego serducha Wam, i sobie!, tego życzę.

Dzisiejszym postem zamkniemy rok 2016, w którym miałam okazję poznać wiele wspaniałych, głównie polskich marek - na pewno możecie wyczekiwać porządnego podsumowania :) Dzisiejszy bohater to mała zapowiedź jednej z pozycji, mowa bowiem o marce Be.Loved, która na zakończenie postanowiła mnie bardzo miło przywitać. A, dzięki już takiej małej tradycji w postaci Wielkiego Świątecznego Konkursu u Lili, będę miała okazję poznać markę jeszcze bliżej, gdy przyjedzie do mnie zestaw Tropikalna Wyspa! Już nie mogę się doczekać! ♥
Dla Was Aniołek też zostawił zgubioną świąteczną paczkę u Lili? :) Pochwalcie się dobrą nowiną!

Be.Loved to polska marka z siedzibą na Łotwie założona przez Kingę, która oprócz tego, że tworzy kosmetyki prosto z serca, to jeszcze jest nauczycielką jogi i promotorką zdrowego trybu życia. Opowiadałam Wam już ostatnio o ręcznie wyrabianym Powietrzu o ulotnym zapachu róży, ylang-ylang, a dzisiaj przyszedł czas na olejek do demakijażu Szafran&Śliwka Take the Day off.

Olejek do demakijażu Szafran&Śliwka

Zmyj z siebie dzień.  Pięknie pachnący marcepanem lekki olejek zamknięty w butelce z Miron Glass to idealny pretekst, dla odrobiny relaksu przed snem. Zarówno oleje z krokosza i z pestek śliwki szczególnie dobrze działają na moją skórę - są lekkie, nie obciążają jej, szybko się wchłaniają i zawierają mnóstwo cudowności, które gotowe są jej podarować. Cudowności te są chronione przez Miron Glass, które sprawia, że nasz produkt pozostaje dłużej świeży, dłużej zachowuje pełnię swoich właściwości.

Oleje: z krokosza (szafranu fałszywego), słonecznikowy, rycynowy, arganowy, z pestek winogron, z pestek śliwki; witamina E

Olejek ma ma słomkowy kolor i jest bardzo leciutki, co w przypadku olejku do demakijażu to dla mnie minus. Nie używam do demakijaż płatka kosmetycznego, demakijaż przy pomocy olejku zwykłam wykonywać rękoma, bez zbędnego pocierania skóry, a z dodatkiem przyjemnego masażu, jaki można sobie zapewnić. W takim wypadku olejek trochę za szybko wpija mi w skórę, przez co muszę stosować większą ilość - zużywam 4-5 pompek, w zależności od mocy mojego makijażu :), by olejek dokładnie zmył makijaż, a przy okazji by pomasować sobie trochę napięte przez ciężar dnia mięśnie twarzy. Jeśli nie przywykłyście do masowania buzi przy okazji demakijażu olejkiem, koniecznie spróbujcie. Skóra Wam za to podziękuje!

Demakijaż olejami metodą OCM

Olejek, podczas wykonywania demakijażu z króciutkim masażem, ma czas odżywić skórę - i robi to, w fenomenalny sposób! Skóra staje się miękka i lepiej napięta, i pozostaje taka po dokładnym umyciu buzi naturalnym mydełkiem. Osoby z suchą skórą mogłyby postawić jedynie na delikatne obmycie twarzy ściereczką z mikrofibry lub gąbeczką konjac namoczoną w ciepłej wodzie - tak jak przy OCM, ja jednak, posiadaczka skóry przetłuszczającej się, wolę nie zostawiać zbyt dużo olejku na skórze, tym bardziej, że do samego demakijażu zużywam go dużo. Tak jak już wspomniałam, podczas delikatnego masażu własnymi ciepłymi palcami, olejek ma czas się wchłonąć (a poprawa krążenia tylko mu w tym pomaga), dzięki czemu nawet po umyciu twarzy mydełkiem skóra pozostaje przyjemnie miękka i odżywiona.

Uwielbiam ten olejek. Nie ma on problemu ze zmyciem nawet mocnego makijażu, a umożliwia nam połączenie oczyszczania twarzy z odżywieniem i odprężeniem skóry. Mógłby być nieco bardziej wydajniejszy, można by pomyśleć o dodaniu gęściejszego oleju lub masełka, by był bardziej treściwszy, a demakijaż przebiegałby przy użyciu mniejszej ilości - szczególnie, że cena olejku nie jest mała.

Olejek Take the Day off od Be.Loved o pojemności 30ml kosztuje 95zł, 100ml 130zł w sklepie internetowym Dom i Uroda.

Uwaga! W sklepie jest teraz promocja! Za mniejszą pojemność zapłacimy 64zł, a za większą 99zł! 

Cudownej zabawy sylwestrowej! ♥ Widzimy się w 2017!


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


18 gru 2016

Pearl Luminate Brilliant Deep Cleanser | Skin79

Cześć kochani! Zima przywitała mnie podłym choróbskiem, które w pierwszej chwili zbagatelizowałam - przecież mnie zwykłe przeziębienie nie pokona :) odmawiałam zachorowania! - i niedocenione powaliło mnie całą swoją mocą. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wylądowałam w łóżku z gorączką nie do zbicia i antybiotykiem! Tosiek musiał się cały czas o mnie troszczyć, dbać o zapasy ciepłej herbatki i ciepłe obiadki, i spisał się w tej roli wyśmienicie. Kocham go za to, jak się mną opiekuję, gdy jestem takim małym chorym boroczkiem :)

Ciągle jeszcze nie odzyskałam pełni sił, ale zebrałam się w sobie i zrobiłam wcale nie małą sesję zdjęciową na zdjęcia - zaraz po porządnym posprzątaniu mieszkania i zabawach z Płoteczką... i chwili grania na konsoli, którą przedwcześnie przyniósł nam Aniołek (razem z ukochanym Wiedźminem i The Last of Us, w którą to gra tylko Tosiek, a ja nieśmiało patrzę, nie mam nerwów na takie gry!). Zdjęć mi teraz nie braknie, więc nie mam wymówki - pozostało tylko dla Was pisać... A mam tyle rzeczy Wam do pokazania!

Kosmetyki koreańskie to ciągle nowość w mojej łazience, ale muszę przyznać, że powoli zaczynam rozumieć za czym dokładnie tłumy szaleją. Te, które docierają na nasz rynek w większości mają świetne, choć wcale nie naturalne składy, a przy okazji mają niezwykłą zdolność cieszenia oka. Są po prostu piękne, a pięknych rzeczy chętniej się używa, prawda?

Kolejną taką pięknością w mojej kolekcji jest delikatny żel do mycia twarzy Skin79 Pearl Luminate Brilliant Deep Cleanser, który ma zapewnić perliste rozświetlenie i nawilżenie. Ciekawi, jak się sprawuje?

Recenzja żelu do mycia twarzy z perłami ahoya Skin79

Jego urok tkwi w perełkach, których nie w sposób sfotografować tak, by oddać ich piękno - a przynajmniej mi takich zdolności brakuje. Perełki, pięknie błyszczące w świetle, różnej wielkości zawieszone są w żelu. Nie zacinają bardzo wygodnej pompki, pękają zanim wydostaną się na zewnątrz, uwalniając miliony cudnych refleksów, które to trafiają na naszą buzię. Sprytnie przemyślane! Efekt WOW już po pierwszym użyciu, od razu można poczuć się piękniejszym :)

Produkt zamknięty jest w tubie z solidnego plastiku, zdolnego do przetrwania spotkania z podłogą bez większego uszczerbku. Jest to opakowanie typu airless, co możecie zaobserwować na zdjęciu, dzięki czemu kontakt produktu z powietrzem jest ograniczony do minimum. Pompka pozwala na stopniowanie aplikacji produktu, więc nie ma mowy o jego marnotrawstwie - co jest istotne przy jego cenie.

Żel ma aksamitną konsystencję i tworzy równie aksamitną, kremową piankę, która daje bardzo przyjemne uczucie na skórze. Uczucie to potęgowane jest jego zapachem - świeżym i kobiecym, choć dla mnie trochę za intensywnym jak na tego typu produkt. Jest niesamowicie wydajny, głównie dlatego, że pieni się obficie, a piana jest kremowa i potrzeba naprawdę niewiele produktu, by umyć twarz, szyję i dekolt.

Opinia na temat koreańskiego żelu do mycia twarzy Skin79

Woda, betaina kokamidopropylowa, Acrylates Copolymer, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Disodium Cocoamphodiacetate, Potassium Cocoyl Glycinate, chlorek sodu, 1,2-Hexanediol, glikol butylenowy, Caprylic/Capric Triglyceride gliceryna, glikol dipropylenowy, zapach, trietanoloamina (TEA), ekstrakty: z nasion chia, z gotu kola, z pstrolistki sercowatej; hydrolizowany kolagen, ekstrakt z pereł (1,000ppm), glikol heksylenowy, agar, propanodiol, guma arabska, dwutlenek tytanu, puder perłowy (95ppm), Menthyl Lactate (pochodna mentolu i kwasu mlekowego), Hydroxyethyl Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, syntetyczna mika, Methyl Diisopropyl Propionamide, Ethyl Menthane Carboxamide, aluminium, tlenek cyny, oliwa z oliwek, olejek pomarańczowy, kwas glikolowy, oleje: z liści herbaty, moringa, ryżowy, sezamowy, kokosowy, sojowy, perilla; olejek miętowy, ekstrakt z orzechów piorących, olejki: eukaliptusowy, limonkowy, z rumianku rzymskiego; proteiny z masy perłowej (0,016ppm), ekstrakty: z jagód goji, z kwiatów narcyza, z herbaty, z saussurey chińskiej, z korzenia Ulmus Davidiana, z rozmarynu, ze skórki mandarynki, z jeżyny koreańskiej, z brzoskwini, z kosańca różnobarwnego, z chabra bławatka, ze słodkich migdałów, z kwiatów bzu czarnego, z lotosu, z kwiatów gorzkiej pomarańczy, z owoców cytryńca chińskiego, z magnolii, z kiwi, z fragnipani, z frezji, z gujawy, z piwonii chinskiej, z rokitnika, z gardenii, z konwalii, z głogu, z makuwa (koreański melon), z Dendropanax Morbifera, z kory Mallotus Japonicus, z mniszka, z liści hurmy, z korzenia jukki, z jaśminu, z nasion chia, z amarantusa, z liści flaszowca.

Boziątko... przebrnąć przez ten skład to wcale nie taka łatwa rzecz. Żel zawiera w sobie OGROM ekstraktów z ziół, owoców znanych bardziej lub mniej, egzotycznych również w różnym stopniu - zapewniają one bardzo szerokie spektrum działania. Znajdziemy tu również ciekawe oleje, jak na przykład moringa czy perilla, i olejki eteryczne, które złagodzą działanie i tak już łagodnych detergentów. Są również obiecane perły Ahoya w postaci i pudru, i ekstraktu, i nawet masy perłowej. Oraz miły akcent w postaci kwasu glikolowego. Trochę martwi mnie obecność aluminium i tlenku cyny.

Pearl Luminate Brilliant Deep Cleanser

Żel pozostawia skórę miękką, nie ściąga jej, co świadczy o jego delikatności. Jednocześnie bardzo dobrze ją oczyszcza, jednak nie stosowałabym samego żelu do oczyszczania buzi z makijażu - obawiam się, że mógłby sobie nie poradzić, poza tym szkoda by było tych wszystkich składników, które siedzą w żelu i czekają, by dostać się na wstępnie oczyszczoną skórę! Skóra jest po nim rozświetlona - dzięki zawartości miki i pudru perłowego - wygląda na wypoczętą. 

Z obietnic producenta z pewnością mogę się podpisać pod właściwościami nawilżającymi, skóra po żelu jest aksamitna, nie pojawiają się żadne suche skórki, nie ma mowy o nieprzyjemnym ściągnięciu skóry po jej umyciu. Rozjaśnienia skóry, poza omówionym efektem rozświetlenia, nie zauważyłam.

Osobiście raczej nie sądzę, bym sięgnęła po ten żel po raz kolejny. Jest delikatny dla mojej skóry i polubiliśmy się przez ten wspólny czas, ale jego cena jest zdecydowanie zbyt wysoka jak na moje potrzeby. Jestem w stanie zrozumieć jego cenę ze względu na ogrom ekstraktów, które producent wpakował w ten produkt - niemniej jednak wolałabym zobaczyć te ekstrakty w późniejszych krokach mojej pielęgnacji. Żel do mycia twarzy pozostaje na skórze bardzo krótko - chociaż w moim przypadku i tak trwa to długo, pełen cykl z Luną trwa minutę; czy ktoś z Was myję swoją twarz przez minutę rano i wieczorem? - i ubolewam nad tym, że większość cudownych ekstraktów nie ma szansy porządnie na skórze zadziałać. Ponadto nieco niepokoi mnie obecność aluminium i tlenku cyny w składzie i sama bym po ten produkt nie sięgnęła.

Poza tym, hej, hej! Za sto złotych oczekuję spektakularnego efektu, nie tylko dodatku miki do żelu :)



Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


9 gru 2016

Drugie spotkanie blogerek urodowych w Zabrzu!

Cześć kochani! Wydaje się, jakby to było zaledwie wczoraj.  Restauracja Impresja, która nic się nie zmieniła, dalej jest piękna i z charakterem - była to niegdyś pływalnia Huty Zabrze. Klimat podkręcony ogniem strzelającym przyjemnie w kominku, dającym ciepło tak upragnione w ten zimny, zimny dzień, szczególnie na śląsku. I dziewięć uśmiechniętych buziek zgromadzonych przy jednym stole, wymieniających się anegdotkami, mniej lub bardziej kosmetycznymi. Dużo śmiechu, jeszcze więcej pozytywnej energii. Taki krótki opis tego, co działo się w Zabrzu 12 listopada, drugiego już naszego spotkania - jak bawiłyśmy się podczas pierwszego możecie sprawdzić tutaj.


W spotkaniu brała udział większość dziewczyn z poprzedniej ekipy, dołączyły do nas tym razem dodatkowe dwie duszyczki - Daria prowadząca bloga Ekocentryczka oraz Angel - Kosmetyki Bez Tajemnic. Chyba nie trzeba dziewczyn bliżej przedstawiać, prawda? :)

Organizatorki:
Klaudia SheWolf (od niedawna również na YouTube!)

Agnieszka Agusiak747
Karolina Yuki
Paulina Czarszka
Patrycja Pata Bloguje
i ja :)



Spotkanie było kameralne i muszę przyznać, że taka forma spotkań towarzysko-blogerskich odpowiada mi znacznie bardziej. Atmosfera staje się bardziej przyjacielska i bez problemu można porozmawiać z każdą z osobna. Tak wciągnęłyśmy się w rozmowy, że zupełnie zapomniałyśmy o zdjęciach, przez co nasze relacje wyglądają tak bidnie... Ale to tylko świadczy o tym, jak świetnie się bawiłyśmy. W ramach spotkania nagrałyśmy kolejne Babskie Gadanie, które stopniowo będzie pojawiać się na kanale Czarszki - pierwszy odcinek, a w nim mój debiut przed kamerą!, możecie zobaczyć tutaj. Dajcie znać, jak Wam się podoba :)


Była rozlana herbata, rozlane wino, zbyt duże bajgle, by szykownie je ugryźć, było spóźnienie na kolejne spotkanie... :) Sama wyszłam ze spotkania z zadowolonym brzuszkiem, trafiła do niego pyszna sałatka z pieczonym burakiem i serem halloumi, było mocno czekoladowe brownie, lampka półsłodkiego wina i zielona herbata. Jak tu nie być szczęśliwym?

Och, gdyby nie kochana Aga, która skusiła się na te same pyszności, nie miałabym teraz zdjęć :)

Brownie z lodami

Dziewczyny postarały się tysiąc razy bardziej, niż ostatnim razem - z małą pomocą pozostałych dziewczyn ze znajomościami tu i ówdzie. Najbardziej cieszy mnie to, że podarunki są do nas dopasowane, dlatego sporą sporą część będziecie mieć okazję zobaczyć tutaj prędzej czy później - a parę rzeczy już pojawiło się w jaskółczym notatniku: bąbelkująca maska ryżowa Skin79 (cudo!), perfumy w olejku Jadoo od Mohani oraz maska ryżowa w płachcie TonyMoly czy ręcznie wyrabiane mydło Powietrze Be.Loved. Szykuje się sporo nowości, a to wszystko dzięki naszym sponsorom:



P.S. Wiecie, że Helfy otworzyło się ostatnio w Katowicach? :)

Koniecznie zajrzyjcie do dziewczyn!


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka

7 gru 2016

Ręcznie wyrobione Powietrze | Mydło Air Be.Loved

Cześć kochani! Ci z Was, którzy znają mnie już trochę, wiedzą, że kocham mydła. Taka kostka może być prawdziwym dziełem sztuki. Doceniam to coraz bardziej wraz z przybywającymi stosikami moich własnych kostek. Tosiek nawet obiecał mi własną drewnianą formę i krajalnicę na święta! Jak Go nie kochać?

Oprócz własnych kostek chętnie sięgam i po kupne, by się inspirować, by określić oczekiwania i stawiać sobie poprzeczkę coraz wyżej. Na spotkaniu w Zabrzu dostałam taką cudną kosteczkę naszej polskiej marki Be.Loved o tajemniczym zapachu Powietrza. Chcecie poznać Powietrze?

Naturalne mydło ręcznie wyrabiane metodą na zimno

Powietrze jest jednym z czterech żywiołów i powiem Wam szczerze, że jestem ogromnie ciekawa pozostałych trzech! Jest to naturalne mydło ręcznie wyrabiane metodą na zimno. Pachnie ono delikatnie, ulotnie, trochę różą, trochę ylang-ylang, na pewno naturalnym mydełkiem - za całokształt zapachu odpowiadają jedynie olejki eteryczne i swoisty aromat mydła. Ma ono równie delikatną, kremową strukturę i niewątpliwie wygląda pięknie. Ogromnie zazdroszczę umiejętności, które potrafią wytworzyć takie piękne zdobienie wewnątrz kostki.

Zmydlone zasadą sodową: oliwa z oliwek, olej kokosowy, woda, NaOH, zmydlone: masło shea, olej rzepakowy, olej rycynowy, olej z krokosza, biała glinka, olejek ylang-ylang, olejek geraniowy, olejek z drzewa sandałowego, olejek paczuli 

Skład godny pięknego, ręcznie robionego mydełka. Za właściwości odżywcze odpowiadają oliwa, masło shea oraz olej z krokosza. Olej kokosowy wnosi do mydełka właściwości oczyszczające, a rycynowy daje kremową pianę. Brakuje mi w składzie mydełka obiecanego jedwabiu i miki odpowiadającej za różowy odcień, nie ma ich uwzględnionych również na stronie producenta. Gdzie się one zapodziały?

Naturalne mydło ręcznie wyrabiane metodą na zimno

Mydełko świetnie się u mnie sprawdziło, było delikatne dla skóry, jego zapach bardzo przypadł mi do gustu i mogłam się cieszyć kremową pianą. Niemniej jednak kostka szybko topniała w rękach i zniknęła mi po dwóch tygodniach. Chciałabym móc dłużej cieszyć się Powietrzem.
Na pewno sięgnę po pozostałe żywioły, z niezaspokojonej mydlarskiej ciekawości :)

A tak na marginesie, może to już moje mydlane zboczenie, ale myśląc Powietrze od razu mam w głowie wizję mydła ubijanego! Tylko ja tak mam? :)

100g kostka naturalnego mydła ręcznie wyrabianego o wdzięcznej nazwie Powietrze kosztuje 30zł w sklepie internetowym Be.Loved. Znajdziecie tam też pozostałe 3 żywioły.


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


29 lis 2016

Oswajamy jesień cz.2!

Cześć kochani! Już ostatnio wspominałam Wam, że szykują się kolejni oswajacze jesieni. Tak, tak! Bo jesień jest do oswojenia, trzeba tylko znaleźć na nią swój sposób - chociaż powoli powinnam zaczynać mówić już o oswajaniu zimy, bo już nawet w Opolu za oknem biało! Pierwszą część malutkich umilaczy czasu podczas oswajania tej jesieni pokazywałam Wam już tutaj, dzisiaj mam nową partię, jeszcze ciepłą!

Rzeczy, które umilają jesienne dni: perfumy, maski, dodatki do kąpieli, herbata

Jesień lubi ciepłe, korzenne zapachy. Lubi też pielęgnowanie, pod każdą postacią. Jeśli lubicie jadalne, świąteczne klimaty w kosmetykach, koniecznie musicie się poznać z peelingiem Hagi. Pachnie świątecznymi ciasteczkami z  cudownie korzenną nutą. Słodycz świetnie ścierająca i pielęgnująca ciało, bez uczucia przesadnej tłustości po.

Ostatnio uwielbiam sięgać po maseczki w płachcie. Niosą w sobie ogromną wygodę w stosowaniu i skuteczność działania - podczas trzymania jej na twarzy skóra nie oddycha, przez co wchłanianie ciągle wilgotnych składników aktywnych jest zintensyfikowane. Koreańskie maski ostatnio mnie urzekły, a tą o najlepszym jak dotąd działaniu - świetnie oczyszcza i rozświetla buzię! - i z dodatkowym efektem piany znajdziecie tutaj.

Hagi - naturalny peeling scrub do ciała, Tony Moly - koreańska maska w płachcie

Moja buzia jesienią potrzebuje nawilżenia.  Zapewnia je intensywnie nawilżające serum Bio IQ w pakiecie z kremem, który możecie zobaczyć tutaj. Serum nawilża zdecydowanie mocniej niż krem, delikatnie napina skórę i ma również działanie przeciwstarzeniowe - czego chcieć więcej?

Jeśli jesień, o perfumy. Najchętniej sięgam po moje ukochane Feminite du Bois od Serge Lutens. Ciepło cynamonem, korzennie goździkiem, drzewne tak głęboko, cedrem z cudnym aromatem owoców w otwarciu, brzoskwini i śliwki. Przyjemnie otulają pod szalikiem. Z nimi do pary, szczególnie w ciągu dnia, towarzyszą mi nieco subtelniejsze orientalne perfumy w olejku Jadoo od Mohani. Pięknie połączenie kwiatu jaśminu i lotosu na ciepłej bazie z cynamonu i goździka.

Perfumy w olejku Jadoo Mohani o zapachu kwiatu jaśminu i lotosu, Serge Lutens Feminite du bois

Jesienią trzeba się też porządnie rozgrzać. Ja rozgrzewam się w wannie z solą Rozgrzewającą Fresh&Natural. Było już o niej niedawno, o tutaj. Ponownie cynamon, ponownie goździk i świąteczna pomarańcza. Do tego nagietek i nic więcej mi do przyjemnego wieczoru nie potrzeba.

Chyba, że herbaty. Herbaty nigdy dość. Tutaj ponownie aromatycznie, waniliowy chai, herbata którą znam od lat, sprowadzaną z Anglii. Niedawno znalazłam ją u nas na półce w Tesco i tak już gości u mnie już długo. Przyjemnie korzenna, rozgrzewająca, piję ją zawsze z dodatkiem brązowego cukru i odrobiny mleka, na angielską modłę. Do kąpieli, do filmu, książki czy do sprawozdań z laboratoriów idealna :)

Rozgrzewająca sól do kąpieli Fresh&Natural, Tesco Finest rozgrzewająca herbata Vanilla Chai, Bio IQ serum intensywnie nawilżające

Podoba mi się moja jesień :) A jak tam z Wami, czym umilacie sobie ten czas?


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


26 lis 2016

Nagietek, pomarańcza, cynamon i goździk | Rozgrzewająca kuracja Fresh&Natural

Cześć kochani! Mam ostatnio bardzo trudny czas, trudny pod względem samopoczucia i podejścia do wielu spraw - czyli generalnie jesień zaczęła mnie łapać w swoje łapska, a życie idzie jej w parze nie ułatwiając mi drogi. Ale ja się nigdy nie poddaję i walczę o swoje, i ostatnie znaki na niebie i ziemi wskazują, że warto było się zaprzeć i tupnąć nóżką. Nie poradziłabym sobie bez mojej małej Płotki, która rośnie jak na drożdżach i wnosi wiele radości do domku, kochanego Tośka i kilku sposobów na jesień, które pomagały mi zrelaksować się wieczorami i zrzucić z barków ciężar dnia. Część sposobów i małych miłych rzeczy na oswajanie jesieni zdążyłam Wam już opisać - a i szykuje się za niedługo druga część! - a i dzisiaj chciałabym Wam pokazać jedną małą przyjemnostkę: pięknie pachnącą, nastrajającą na powoli radosny świąteczny klimat, przyjemnie rozgrzewającą sól do kąpieli polskiej marki Fresh&Natural. Z nagietkiem, cynamonem i pomarańczą, cudowny dodatek do kąpieli!

Chciałabym też zwrócić Wam uwagę na samą markę Fresh&Natural - są to nasze dobre, bo polskie produkty, tworzone z myślą przewodnią mówiącą, że człowiek jest częścią biosfery i powinien żyć z nią w symbiozie. Stąd też produkty są nie tylko naturalne i wegańskie. Surowce, z których powstają te cudowności pochodzą z upraw fair trade.

Rozgrzewająca sól do kąpieli z nagietkiem, cynamonem i pomarańczą

Jej zapach jest naprawdę cudowny. Jeśli kochacie święta tak jak ja i lubicie otaczać się świątecznymi słodkimi aromatami - pierniki? ciastka? pomarańcze z powbijanymi goździkami? - to ta sól to konieczność w Waszej łazience. Przy okazji naprawdę wygląda pięknie, sama trzymam ją na białym regale, gdzie pięknie może prezentować każdy pojedynczy płatek nagietka.

Sól morska, kwiat i koszyczki nagietka, sproszkowany goździk, sproszkowany cynamon, olejek pomarańczowy, aldehyd cynamonowy*, linalol*, eugenol*, alkohol benzylowy, limonen*, kumaryn*, geraniol*, limonen*, cytral*, cytronelol*
*składniki występujące naturalnie w olejkach eterycznych
Skład soli jest prosty, przesycony cudnym zapachem goździka, który wprost uwielbiam, z nutami cynamonu i pomarańczy. Sól morska świetnie odpręża ciało i przy okazji działa oczyszczająco, nagietek działa przeciwzapalnie, cynamon z goździkiem wspomagają sól morską w swoim działaniu, a ponadto mają działanie aromaterapeutyczne - łagodzą napięcie. Działanie antycellulitowe to takie malutki efekt uboczny :)

Widok zawartości Rozgrzewającej soli do kąpieli z nagietkiem, cynamonem i pomarańczą

Fresh&Natural zadbało świetnie o moje dobre samopoczucie. Aż żałuję, że nie sięgnęłam po większe opakowanie, 500g to zdecydowanie za mało dla mojego zapotrzebowania na dobry wieczór :)

Sól Rozgrzewająca Fresh&Natural z nagietkiem, cynamonem i pomarańczą występuje w dwóch wariantach pojemnościowych: 500g soli kosztuje 39,90zł, 1000g 69,90zł w sklepie internetowym Fresh&Natural.

Znacie Fresh&Natural? Możecie mi polecić swoich ulubieńców? Nie mogę się doczekać, aż dorwę ich cudne peelingi i jeszcze więcej soli na dobry wieczór!


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


19 lis 2016

Rice Bubble Cleansing Mask, bąbelkowo! | Skin79

Cześć kochani! Każdy z nas ma ochotę od czasu do czasu na iście królewską chwilę dla siebie, gdzie pierwsze skrzypce będą grały nasze małe kaprysy. Ja poczułam taką potrzebę dzisiejszego poranka, więc zdjęłam z głowy moją różową koronę - koronę wyjątkową, bo otrzymaną na zabrzańskim spotkaniu z najlepszymi dziewczynami na świecie! - zapaliłam ulubioną świecę, goździkową, dokładnie umyłam buzię Luną i, zaparzywszy sobie zielonej herbaty z jaśminem, rozsiadłam się wygodnie w dresie na kanapie, gdzie już czekała na mnie ona...


Całkiem nowa, przedpremierowa ryżowa maseczka w płachcie, Rice Bubble Cleansing Mask od Skin 79. Oto jej recenzja! Jest wyjątkowa, ponieważ łączy w sobie cudowność maseczek w płachcie - chyba nie ma na sali nikogo, kto by ich nie doceniał? Takie zastosowanie sprawia, że serum, którym płachta jest nasączona działa na naszej skórze znacznie dłużej, bo nie wysycha - z delikatnym masażem, jaki oferują nam powstające na skórze bąbelki. Tak, tak! Bąbelki! Moje wewnętrzne dziecko dawno się tak nie radowało - no dobra, skłamałam. Cieszyłam się tak samo z różowej korony :)

Na świeżo umytą, stonizowaną skórę nałożyłam maseczkę na twarz, z niemałą ekscytacją, wklepując resztę esencji z opakowania. Długo nie musiała czekać, aż rozpocznie się magia...


Woda, gliceryna, betaina kokamidopropylowa, disiloksan, glikol dipropylenowy, Methyl Perfluorobutyl Ether, Methyl Perfluoroisobutyl Ether, Sodium Cocoyl Apple Amino Acids, Hydroxyethylcellulose, Phenoxyethanol, chlorek sodu, Ethylhexylglicerin, Hexylene Glycol, Disodium EDTA, kompozycja zapachowa, glikol butylenowy, Ethyl Hexanediol, 1,2-Hexanediol, ekstrakt z owoców winogrona, ekstrakt z bakłażana, ekstrakt z morwy białej, ekstrakt z ryżu, ekstrakt z ryżu (1000ppm), ekstrakt ze sfermentowanego ryżu (na drożdżach), ekstrakt z owoców hurmy wschodniej, ekstrakt z herbaty chińskiej, ekstrakt z kasztana

Bąbelkową magię zapewnia nam, według producenta, delikatny detergent pozyskiwany z soku jabłkowego, a właściwie ich aminokwasów i oleju kokosowego. W maseczce znajdziemy również ciekawe ekstrakty jak z winogronów, bakłażana!, morwy białej, herbaty, kasztana (dobry na naczynka), czy ryżu pod różnymi postaciami - w tym w formie sfermentowanej, specjalność koreańskiej pielęgnacji. Fermentowanie dostarcza ekstraktom mnóstwa antyoksydantów.



Paczcie, paczcie ile piany! Specjalnie paluszkiem zdjęłam :) Czułam się, jakbym włożyła twarz w chmurkę! Piany naprawdę powstaje dużo, aż czuć tę lekką ciężkość - taki oksymoron opisujący ten stan, innego nie ma! - nacisk, co dodatkowo poprawia krążenie. Z tym, że wygląd taki wyjątkowo niewyjściowy, glinkowe maski mogą się przy niej schować - tutaj dosłownie wygląda się jak jajo!

Ale działanie efekt jaja rekompensuje z nawiązką. Skóra jest przyjemnie wygładzona, promienieje. Genialnie łagodzi wszelkie zaczerwienienia, cera pięknie się przy jej działaniu uspokaja - a u mnie to duży problem w okolicach policzków i brody. Pory są oczyszczone, ale spektakularnego efektu ich zwężenia nie zauważyłam - podejrzewam, że do moich potrzeb potrzebny jest więcej niż jeden poranek iście królewski.



Po przechodzeniu dnia z tak cudnie odżywioną i napiętą skórą poczułam, że w moim przypadku tłustej cery powinnam ją raczej stosować na noc - chociaż produkt jest oczyszczający i zawiera detergent, pozostawił na mojej skórze delikatną warstewkę, co wzmocniła u mnie błysk w ciągu dnia. Mam nauczkę i na przyszłość to tylko wieczory będą królewskie - bo maska zdziałała zbyt wiele dobrego jak na ten jeden raz, by z niej zrezygnować.

Maseczka Rice Bubble Cleansing Mask od Skin 79 jest w sprzedaży zaledwie od czwartku i kosztuje 25zł w standardowej cenie. Skin 79 ma jednak dwie promocje z jej udziałem, więc możecie ją dostać solo za 16,90zł tutaj, lub w czteropaku z dwiema czarnymi bąbelkującymi wersjami za 49,90zł tutaj.

Próbowałyście już bąbelków na twarzy?


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


5 lis 2016

Różane policzki z Rose i Nude | Annabelle Minerals

Cześć kochani! Mam dla Was nowinkę! Moja mała rodzinka poszerzyła się o jednego szkraba! O króliczkę, bardzo mądrą i pełną wdzięku. Jeszcze nie jestem w stanie Wam jej pokazać, bo mała siedzi w klatce, a jest tak ruchliwa, że ciężko ją złapać w kadrze, nie wspominając o ostrości... Ale przygotujcie się na ogromną dozę słodyczy w najbliższych dniach, gdy wypuścimy ją z klatki!

Imię dla małej jest w trakcie ustalania. Pierwotnie miała być Płotka - ślę uśmiech dla fanów wiedźmina :) - ale mała ma tyle wdzięku, które skutecznie wspiera nietypowe popielate futerko (jak aksamit!), z białym kołnierzykiem, brzuszkiem i rękawkami... oraz charakter! Skłaniamy się coraz bardziej w stronę Yen - ciągle w tematyce wiedźmińskiej  :)

W dzisiejszej notatce - pisaną z poziomu podłogi, blisko klatki, by móc obserwować małą rozrabiaczkę! - poopowiadam Wam o różach mineralnych, które stosuję od dłuższego czasu. Oba są w pięknym kolorze różu, ale dają na skórze delikatnie inny efekt. Pasują niemal do każdego makijażu, dodają skórze pięknych wibracji, kilka więcej godzin snu i piękny dziewczęcy blask. Przed Wami Nude i Rose z Annabelle Minerals.

Recenzja róży Annabelle Minerals Rose i Nude, makijaż mineralny Annabelle Minerals

Oba róże powstały ze zmieszania 5 minerałów: miki, tlenku tytanu, tlenku krzemu i tlenków żelaza (II) i (III) w różnych proporcjach w 4g pudełeczku wykonanego z solidnego plastiku. Posiadają przekręcane zabezpieczanie przed wysypaniem, które mogłoby przesuwać się łatwiej. Napis w starszym braciszku, Nude, starł mi się zupełnie, nowszy Rose wydaje się być solidniejszy i jak do tej pory się nie przetarł.

Uwielbiam minerały za to, że podczas ich noszenia pielęgnują naszą cerę - szczególnie moja, problematyczna i tłusta bardzo się cieszy z obecności tlenku tytanu i krzemu. Tlenek tytanu zapewnia ochronę przeciwsłoneczną na poziomie SPF 15.

Chociaż mamy do czynienia z sypkimi produktami, są one bardzo kremowe, dzięki czemu dają bardzo ładny efekt na skórze i łatwo się aplikują. Są bardzo dobrze napigmentowane, więc pierwsze spotkanie może przysporzyć trochę trudności, ale dobry pędzel z pewną ręką pozwala na stopniowanie efektu.

Recenzja róży mineralnych Annabelle Minerals Rose i Nude, kremowa konsystencja róży mineralnych

Nude wydaje się być kolorem, który pasuje do każdego. Jest to piękny brudny róż, który świetnie modeluje policzki, a jego niezobowiązujący kolor dający świetne tło zarówno przy dziennym, jak i mocniejszym wieczorowym makijażu. U mnie sprawdza się rewelacyjnie przy opaleniźnie, stapia się wtedy idealnie z moim naturalnym rumieńcem.

Rose to piękny różany kolor, ciepły i niezwykle dziewczęcy, delikatny. Chociaż producent poleca go przy bladziochach, u mnie swoje oblicze pokazał ponownie na skórze opalonej. Nadaje niezwykłej świeżości skórze, świetnie sprawdza się na randkach :)

Oba róże są matowe, ale nie jest to płaski mat. Dodatek miki daje im delikatne satynowe wykończenie, dzięki czemu nie podkreślają niedoskonałości skóry i jednocześnie wyglądają bardzo naturalnie, a skóra promienieje.

Swatche róży mineralnych Annabelle Minerals Nude i Rose

Chociaż z reguły sięgam po brzoskwiniowe i ciepłe tony na policzkach, te różane propozycje od Annabelle Minerals mnie zachwyciły. Naprawdę uniwersalne kolory, wyglądające dobrze na każdej cerze - przypominam, że mam cerę oliwkową i do bladziochów nie należę - dzięki ich delikatności i możliwości stopniowania koloru. 

Długo nie potrafiłam przekonać się do róży, z powodu niedoskonałości i nierówności skóry. Nude nauczył mnie, że można wyglądać w różu dobrze pomimo zaczerwienień i wyprysków. Zdecydowanie jest on moim ulubionym różem, po który sięgam gdy nie mam pomysłu na kolor na policzkach - zawsze daje bardzo dobry efekt.

4g słoiczek różu Annabelle Minerals kosztuje 39,90zł. Występują w 6 odcieniach.

Znacie róże Annabelle Minerals? Który jest Waszym ulubionym?


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


31 paź 2016

Sojowa świeca do masażu Goździk | 312

Cześć kochani! Wspominałam Wam jakiś czas temu o moich umilaczach, którzy skutecznie pomagają mi oswoić jesień - która też ostatnimi czasy stała się naprawdę ładna! Prawdziwa polska, złota jesień! Niemniej jednak ciągle zdarzają się dni, w których potrzebuję się rozgrzać, poczuć przytulnie i dzisiaj opowiem Wam o kolejnej rzeczy, która w tej materii świetnie się sprawdza.

Recenzja świecy do masażu polskiej marki 312 o zapachu goździk

312 to polska marka pochodząca z Warszawy, która ręcznie wyrabia świece aromaterapeutyczne i do masażu przy użycie jedynie wosku sojowego oraz olejków eterycznych, tworząc cudowne kompozycje. Wosk sojowy nie ma negatywnego wpływu na człowieka i środowisko podczas palenia, wytwarza mniejszą ilość dwutlenku węgla niż świece parafinowe - nie kopcą się - jest biodegradowalny i, jakby tego było nam mało, mają również dłuższą wydajność (nawet do 50%!). Posiada również bawełniany lub bawełniano-lniany knot.

Opinia o świecy do masażu polska marka 312 zapach goździka
 
Moja świeca jest świecą do masażu o cudnym aromacie goździka. Wosk sojowy ma niską temperaturę topienia, więc podczas palenia nie nagrzewa się mocno i niemal zaraz po zgaszeniu można już się smarować od stóp do głów. Powiem Wam szczerze, że jak nie przepadam zbytnio za smarowaniem się olejkami, to świeca sprawdza się u mnie fenomenalnie - szczególnie, gdy do masażu przyłącza się Tosiek i mogę się cudnie zrelaksować wieczorem. Całkiem to lubię :) Wosk bowiem nie pozostawia tak tłustej warstwy na skórze, jak w przypadku olejków. Wosk ma to do siebie, że zastyga częściowo, nawet w kontakcie ze skórą, przez co na skórze pozostawia uczucie jak odżywcze masło do ciała.

Sojowa świeca do masażu o zapachu goździka 312 opinia

Skóra po masażu jeszcze długo pachnie goździkiem i jest to całkiem intensywny zapach - więc wybierając swoją świece musicie wziąć to pod uwagę, zapach nie może Was męczyć. Ja osobiście uwielbiam goździka i często palę go w kominku, więc jego obecność na skórze wieczorną porą bardzo mnie cieszy. Sam wosk świetnie działa na skórę, ujędrnia ją, przyjemnie zmiękcza i nawilża. Cudne remedium na przesuszoną skórę po lecie i na zimne jesienno-zimowe dni.

Zajrzyjcie również koniecznie na ich świece zapachowe - wąchałam Coffe Mocha oraz Cuban Tobacco & Oak i obie pięknie pachniały!

Goździkowa świeca aromaterapeutyczna (200ml) kosztuje w standardowej cenie 59zł w sklepie internetowym 312. Dostępna jest również mniejsza wersja 100ml w cenie 36zł.
Ale macie szczęście i goździk jest obecnie na promocji, i to nie małej! 36zł/200ml, 26zł/100ml. Korzystajcie, kochani!


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


28 paź 2016

Niezbędnik makijażu mineralnego - Super Kabuki

Cześć słońca!

Chciałabym Wam dzisiaj pokazać coś naprawdę niezwykłego, bez czego nie wyobrażam sobie makijażu - tego mineralnego, który towarzyszy mi od ponad trzech lat, na co dzień. Mowa o pędzlu Super Kabuki od Lily Lolo, o gęstym i niezwykle miękkim syntetycznym włosiu, który pokazał mi zupełnie nowe oblicze makijażu mineralnego.


Największym problemem, z jakim spotkałam się, zaczynając swoją przygodę z minerałami lub rozmawiając z Wami, jest aplikacja sypkiego podkładu zbyt grubą warstwą. Ja sama uczyłam się długo, jak najlepiej operować minerałami - gdzie kluczem jest równomierne rozprowadzenie podkładu cieniutką warstwą, by nie dorobić się efektu ciasta na twarzy lub nieestetycznych plam. I chociaż byłam bardzo zadowolona z efektu, jaki uzyskiwałam na co dzień, dopiero Super Kabuki pokazał mi co tak naprawdę znaczy malować się minerałami.

Jak już wspomniałam, włosie jest syntetyczne, mocno zbite i niesamowicie miękkie w dotyku - do tej pory do malowania się minerałami używałam pędzlów Annabelle Minerals - zarówno flat topa oraz kabuki - i uwierzcie mi, przy Super Kabuki te pędzle są szorstkie! Chociaż na dobrą sprawę, dopóki nie poczujecie różnicy... Ja na pędzle AM nie narzekałam, dopóki nie poznałam odpowiednika Lily Lolo.


Miękkość, miękkością, ale to, co on robi z podkładem! Gęstość włosia pozwala na idealne rozprowadzenie już na pędzlu (popatrzcie tylko na zdjęcie poniżej!), więc sama aplikacja na skórze to już kwestia kilku pociągnięć - efekt jest powalający, delikatna chmurka produktu, która zdaje się docierać we wszystkie zakamarki, przepięknie wyrównując koloryt, dzięki czemu krycie naszego podkładu wydaje się intensywniejsze, pomimo nałożenia cieniutkiej warstwy. A w minerałach właśnie o to chodzi - im mniej mamy na skórze, tym wszystko lepiej się prezentuje. Makijaż trwa krócej - chociaż w moim przypadku czas zyskany na aplikacji podkładu zostaje zaraz wykorzystany przy makijażu oka :) - podkład lepiej leży na skórze, dłużej wytrzymuje przy moich skłonnościach do przetłuszczania (ponownie, im mniej, tym lepiej!) i na dodatek podkład jest znacznie bardziej wydajniejszy, bo zwyczajnie wykorzystujemy go znacznie mniej.


Widzicie to, jak idealnie podkład rozprowadza się już na pędzlu? Nie ma ani jednej plamki, dzięki temu makijaż staje się taki łatwy i przyjemny!

Powiem Wam szczerze, że przed zakupem pędzla skutecznie powstrzymywała mnie jego cena - 91,90zł - ale obiema rękoma podpisuję się pod tym, że płacimy za jakość. Nie wyobrażam sobie bez niego mojego makijażu mineralnego, tak samo jak nie wyobrażam sobie już aplikacji płynnego podkładu bez Beauty Blendera. Tym bardziej, że Super Kabuki będzie z nami dużo dłużej niż słynne jajeczko :)

Pędzel Super Kabuki kosztuje 91,90zł, jego mniejsza wersja, Baby Buki - 54,90zł, w sklepie internetowym Costasy.pl. Jest również dostępna jego limitowana wersja z czarno-niebieskim włosiem!

P.S. W sklepie internetowym Costasy.pl trwa teraz promocja -10% na pełnowymiarowe produkty, z okazji Halloween :)

Znacie Super Kabuki lub inne pędzle Lily Lolo? Macie swoich faworytów?


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


25 paź 2016

Zakupy kosmetyczne: Rossmann i Hebe

Cześć kochani! Miniony weekend był cudowny, spędziłam go w Pradze, przy przepięknej słonecznej pogodzie - taką jesień, pełną kolorów, uwielbiam. Praga jest jak na razie drugim najpiękniejszym miastem, jakie dane mi było odwiedzić - pierwszy jest w moim rankingu Barcelona! Nie ma lepszego sposobu na spędzenie weekendu jak wielogodzinne spacery po ulicach Starego i Nowego Miasta, czeskie jedzenie i piwo. Nie był to mój pierwszy raz i na pewno nie ostatni! Tymczasem moje nogi potrzebują dogłębnej regeneracji...

W dzisiejszej notatce, pisanej w pozycji półleżącej na kanapie :), chciałabym Wam pokazać co nakupowałam na promocjach mających miejsce ostatnio w drogeriach. Moje łupy pochodzą z Rossmanna i Hebe.


Postanowiłam poszerzyć swoją kolekcję lakierów - i zdecydowałam się na nietypowe dla mnie kolory, szczególnie na jesień. Jesień na moich paznokciach była zawsze czerwno-fioletowo-burgundowa, a im ciemniejszy odcień, tym lepiej. Te kolory - Shell we dance? oraz Greyfitti - to wielka przemiana w moim życiu :)

Shell we dance? to lakier który delikatnie rozbiela płytkę paznokcia, ujednolica ją - niemniej jednak płytka cały czas jest widoczna. Bardzo elegancki, nie rzucający się w oczy kolor.
Greyfitti to świetnie napigmentowana szarość, na moich dłoniach z powodu żółtych tonów skóry wpada trochę w niebieskie tony. Ale dalej jest cudna!


W Hebe kupiłam tylko jedną rzecz - kredkę do ust Gosh w kolorze 012 Raisin, przepiękny brąz który wpada w burgundowe tony. Uwielbiam ją za to, że jako jedyna z wszystkich przetestowanych przeze mnie kredek nie wypadała rudo-czekoladowo. Totalnie zakochałam się w niej.
Przy okazji w Hebe mogłam na spokojnie wybadać produkty, które spotkamy również w Rossmannie - na istniejących testerach - i do Rossmanna poszłam już po błyszczyk Maybelline ColorSensational w odcieniu Coffe Kisses - delikatnie brązowy, półtransparentny z drobinkami - oraz korektor L'Oreal True Match w odcieniu 1 Ivory - jest mega jasny, mega żółty i mega kryjący.


Ostatnia do mojego koszyka wpadła nowość L'Oreala - rozświetlacz Rosy Gloss, 3 odcienie utrzymane w tonacji brzoskwiniowo-różanej. Wygląda naprawdę przepięknie, zarówno w opakowaniu, jak i na skórze. Mam jedynie zastrzeżenia do najjaśniejszej części, nie jest tak kremowa jak reszta, drobinki mogły by być lepiej zmielone.


Zdecydowanie są to moje największe zakupy na tego typu promocjach. Wy też zaszalałyście? Czy może unikacie takich promocji?


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


14 paź 2016

Nietypowy żel do higieny miejsc wyjątkowych | Coslys

Cześć kochani! Cudem oderwałam się od kolorowania - jak mnie to wciągnęło! - by do Was zawitać na chwilę. Mam Wam bowiem do pokazania produkt wyjątkowy, do pielęgnacji miejsc wyjątkowych. Francuska marka Coslys wypuściła spod swoich rąk bardzo delikatny żel do higieny intymnej na bazie wody różanej.


To, co podoba mi się w nim najbardziej, to jego prostota i fakt, że nie krzyczy na odległość: jestem żelem do higieny intymnej! Właściwie wcale tak nie wygląda, równie dobrze mógłby być żelem do mycia ciała. Opakowanie bardzo mi się podoba, jest to tuba o pojemności 250ml wykonana z miękkiego nieprzeźroczystego plastiku, a na etykiecie widnieją podstawowe informacje, nie zaznaczające mocno czym produkt właściwie jest. I tak piękna róża!

Żel jest bardzo rzadki, wodnisty i zdecydowanie bardziej przypomina galaretkę o delikatnym żółtym zabarwieniu - przez to zawsze aplikuję go za dużo, potem tonę w pianie (pieni się wyśmienicie!), choć pomimo tej mojej przymusowej rozrzutności produkt jest bardzo wydajny. Produkt jest na bazie wody różanej, ale pachnie delikatnie dodanymi olejkami eterycznymi: olejkiem sosnowym i eukaliptusowym. Daje to zwiększone uczucie świeżości, które długo się utrzymuje. A zapach przypomina cukierki z dzieciństwa...


Woda, woda kwiatowa z wiązówki błotnej, woda kwiatowa z róży damasceńskiej, betaina kokamidopropylowa, Sodium Lauroyl Sarcosinate (anionowy surfaktant z oleju kokosowego i glicyny), gliceryna roślinna, Decyl Glucoside (niejonowy surfaktant z oleju kokosowego i glukozy), Sodium Lauroyl Oat Amino Acid (anionowy surfaktant z aminokwasów owsa), Caprylyl/Capryl Glucoside (niejonowy surfaktant z oleju kokosowego), olejek sosnowy, guma ksantanowa, chlorek sodu (sól), olejek eukaliptusowy, Glycine Soja, tokoferol (wit.E), alkohol benzylowy, kwas dehydrooctowy (konserwanty), wodorotlenek potasu (regulator pH)

W składzie nie znajdziemy mydła, a delikatne środki myjące, których działanie łagodzą wody kwiatowe, gliceryna i witamina E. Wiązówka błotna ma również działanie bakteriobójcze i odświeżające, róża damasceńska nawilża wrażliwe okolice i tonizuje. Właściwości odświeżające potęgują wspomniane wcześniej olejki eteryczne: sosnowy i eukaliptusowy. Produkt ma pH na poziomie 5,5, więc jest idealny do pielęgnacji naszych wyjątkowych miejsc.


Podsumowując, żel sprawuje się świetnie - jest delikatny, ale tworzy dużo piany i świetnie myje, nie podrażnia, odświeża i pozostawia uczucie świeżości na długo - co szczególnie doceniam w te dni. Świetny produkt z dobrym składem i dobrej cenie.

Za 250ml żelu do higieny intymnej Coslys zapłacimy 31,99zł (500ml - 43,98zł!) w drogerii internetowej Matique.


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


11 paź 2016

Oswajamy jesień!

Cześć kochani! Jesień złapała nas wszystkich w swoje mokre, deszczowe i niezwykle zimne sidła. Ja osobiście dość mocno się w nich zamotałam, przez co skończyłam na przeziębieniu - które na szczęście udało mi się już zwalczyć sprawdzonym mlekiem z miodkiem i czosnkiem (ohyda, ale działa paskudztwo) - i chorym gardle, które pewnie będzie mnie męczyć jeszcze tygodniami, taka moja piękna natura. Ale za to poranki rozweselają mi chrapliwe, niezwykłe seksowne basy jakie wydaje moje gardło :)

Skoro jesień już na dobre zagościła się u nas, czemu by jej nie oswoić? Ciepłym szalikiem, herbatą i cudownymi umilaczami czasu. Umilaczami jesieni.


Moja mgiełka kupiona jeszcze w kwietniu wreszcie doczekała się chłodniejszych dni. Cup of warmth to świetny sweterkowy zapach - najmilej mi z nim, gdy jestem w sweterku. Pachnie miłym wieczorem przy kominku, z dobrą książką, z jeszcze lepszą herbatą, gdy deszcz padający za oknem wprowadza miły klimat - dopóki nie musimy wyjść na zewnątrz. Pachnie słodkim mlekiem z dodatkiem miodu z korzennymi przyprawami, czyli zupełnie jak moja ulubiona na ten moment herbata - Vanilla Chai z serii Tesco Finest z odrobiną mleka, koniecznie słodka. Która swoją drogą jest uwzględniona jako element bazy tej mgiełki zapachowej. No i hej, hej, ten cudny sweterkowy wzorek na butelce!

Właśnie, właśnie! Długo nie potrafiłam znaleźć tych herbat u nas w Tesco - były herbaty z serii Finest, ale nie TE, moje ulubione, aromatyzowane z dodatkiem przypraw. Do tej pory musiałam liczyć na wujka w Anglii lub ich gości, którzy przywiozą mi paczkę, która starczy na kolejne 50 herbat. Ale teraz... wystarczy wydać 13zł na to cudo! Dostępna jest jeszcze Chai Tea, którą koniecznie wypróbuję... Od razu się czuję jak w lepszym świecie, odkąd ta herbata jest u nas dostępna! 

Jeśli jesteście ciekawe, podaje Wam nuty zapachowe:

Nuty głowy:   bergamotka, kora cynamonu, gałka muszkatołowa
Nuty serca:    imbir, kwiat lotosu, kwiat białego imbiru
Nuty bazy:     krem biscotti, karmelowe piżmo, vanilla chai, drzewo sandałowe


Jak już jesteśmy w tej cieplutkiej atmosferze, wymarzył mi się kocyk w majtuszkowym niebieskim kolorze. Kocyk powstaje w częściach i nie mam pojęcia czy zdążę się wyrobić na zimę, o jesieni nie wspominając - ale na pewno zajmie mi część jesiennych wieczorów :) Długo zastanawiałam się jaki wzór wybrać, ale najprostsze oczka francuskie, gdzie cały czas przerabia się prawe oczka mają w swojej prostocie coś pięknego.

Kolorowanki to właściwie Wasza wina. Podpatrywałam je u Was na Instagramie i marzyły mi się od dawna. Świetny sposób na wyciszenie, na pewno przydadzą się na zwieńczenie ciężkiego dnia. Poza tym uwielbiam wszystko, co wzorzyste i kolorowe, a powstające zwierzaki wyglądają po prostu nieziemsko. Nawet Tosiek się wciągnął i tworzy swojego czarnego ptaka z mocnymi kolorowymi akcentami!

Akwarelowe kredki Mondeluz są świetne jakościowo i kosztowały mnie jedynie 14zł. Nie mogę się doczekać, aż chwycę za pędzel i pokażą swoje prawdziwe piękno!


Paletka Zoeva Golden Rose należy właściwie do mojej mamy, dostała ją ode mnie na zeszłe święta. Ale nie jestem perfidnym złodziejem, zostawiłam w zastaw moją czekoladkę od Too Faced, bo kolory Zoeva wydają mi się idealne na jesień - wnoszą jeszcze trochę słońca przepięknym złotym błyskiem, a jednocześnie są takie miedziano-rudawo-różowo złote i niemal każdy cień nie jest taki oczywisty. Mam już 2 faworytów, Just Rose, cudne różowe złoto, które robi magię na powiece oraz Reflective Elegance, brudny fiolet świetnie podbijający niebieskie plamki w moim oku.


Myślę, że będę jeszcze oswajać jesień na wiele sposobów, powrotem do aktywności fizycznej, niejednym ogromnym kubkiem herbaty, książkami, grubym szalem i serialami. A już na pewno dobrym jedzonkiem, które to z uporem maniaka wrzucam na Instagrama. Jeśli uzbiera się coś ciekawego, na pewno jeszcze pooswajamy jesień razem. Przyznam się Wam, że w sumie nawet lubię jesień, to jej oswajanie jest bardzo przyjemne! Szczególnie, gdy ma się pod ręką takie małe przyjemnostki!

Jak Wam idzie oswajanie jesieni? Nie dajmy się jesiennej chandrze!


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


3 paź 2016

Zestaw działający cuda: szampon Color Therapy, maska Intense Hydrator | Joico K-Pak

Cześć kochani! Przyszedł i dla mnie ten dzień, że wakacje się kończą. Od tej pory będę nadawać z powrotem z Opola, ale za to z miejsca nieco odmienionego - odmalowanego, przemeblowanego, całkiem fajnego. Trzeci rok studiów daje mi trochę więcej czasu dla siebie i jeśli tylko licencjat mnie nie pochłonie mam w planach więcej czasu spędzić tutaj z Wami :) Mam tyle świetnych pomysłów, które narodziły się w mojej główce podczas tych wakacji w większej części offline.

Poza tym, hej hej! Wczoraj była pierwsza próba chóru w tym roku! Jeśli gdzieś miałam się naładować pozytywną energią i chęcią do pracy, to tylko tam! Wszystko za sprawą niesamowitej Pani Dyrygent, doktor Elżbiety Trylnik, niesamowitej osobistości!

Dawno nie opowiadałam Wam o moich włosach. Sporo przeszły ze mną. Nigdy nie byłam włosomaniaczką. Dbam o swoje włosy, bo lubię, gdy są odpowiednio dociążone, wygładzone, błyszczące. Ale nigdy nie pozwolę na to, by opanowały moje życie i kierowały moimi decyzjami - stąd z kaprysu i czystego lenistwa przeszły dwukrotną dekoloryzację - bez obaw, z półroczną przerwą pomiędzy zabiegami! Stąd też potrzebowały porządnego odżywienia i odbudowy.

Długo sobie nie potrafiłam poradzić z moimi włosami. Po przejściach mają okropną zdolność do puszenia się i w połączeniu z falami... czasami z rana wyglądam jak lew :) Jak już wspomniałam, włosomaniaczka ze mnie żadna, więc nie mam czasu ani ochoty zastanawiać się, czy moje włosy w danym momencie potrzebują nawilżenia czy protein. Staram się dobierać swoją włosową pielęgnację tak, by dostarczać im po trochu tego i tego, nie doprowadzić do przekarmienia czy przeproteinowania. Zestaw, który Wam dzisiaj pokażę idealnie się u mnie sprawdza!


Od dawna chciałam wypróbować Joico, bo słyszałam od Was i u niejednej czytałam wiele dobrego o tej marce. Moja przygoda zaczęła się od nawilżającej maski Joico K-Pak Intense Hydrator, do której, właściwie pod wpływem impulsu - a właściwiej pod wpływem promocji w Rossmannie :) - dołączył szampon Joico K-Pak Color Therapy. Niby ta sama seria, ale opakowania się od siebie różnią, odcieniem złota jak i solidnością opakowania - szampon zdecydowanie wygrywa w tym starciu. Porządny, gruby plastik, który nie utrudnia aplikacji produktu, napis się nie ściera. Zamknięcie jest mocarne w jednym i drugim przypadku, bardzo ciężko się otwiera.


Maska ma bardzo lekką konsystencję i piękny zapach profesjonalnego kosmetyku, który możemy spotkać u fryzjera. Z łatwością rozprowadza się na włosach i nie potrzeba jej wiele, by uzyskać świetny efekt. Maska dobrze nawilża włosy i nie przeciąża ich, pozostają one puszyste i pełne życia, pięknie błyszczące. Czasem nawet brakuje im trochę dociążenia po niej, ale dobry olejek, który i tak stosuję dla zabezpieczenia włosów na długości świetnie niweluje ten mały minus.

Maska najlepiej się u mnie sprawdza stosowana 2 razy w tygodniu, nakładana poniżej ucha. Przy takiej częstotliwości nakładana od nasady potrafi mi obciążyć włosy.



Woda, alkohol etylowy i stearylowy, Behentrimonium Chloride (antystatyk), gliceryna, Cetyl Esters (emolient tłusty), lanolina, hydrolizowana keratyna włosowa, Hydrolyzed Keratin PG-Propyl Methylsilanediol, kwas liponowy, ekstrakt z gujawy, Sodium Ascorbylphosphate (pochodna wit. C), octan tokoferylu (wit. E), olej z wiesiołka, olej kukui, glikolipidy, alantoina, sok z aloesu, Butyl Methoxydibenzoylmethane (filtr UV), kwas hialuronowy, hydrolizowana mączka pszenna, hydrolizowane proteiny pszenicy, Benzophenone-4 (filtr UV), Amodimethicone (silikon), Ceteareth-20 (substancja myjąca), Cetrimonium Chloride (subst. kondycjonująca), Trideceth-12 (substancja myjąca), masło shea, Methylparaben, DMDM Hydantoin (konserwanty), Tetrasodium Etidronate (subst. stabilizująca), kwas cytrynowy, zapach

W masce kryje się kilka naprawdę świetnych składników, które nie tylko odżywią włosy, ale również je odbudują, co po moich przeżyciach fryzjerskich jest bardzo ważne. Znajdziemy w niej proteiny - keratynę oaz proteiny pszenicy w różnych postaciach, wypełniającą ubytki we włosie, substancje nawilżające: glicerynę, sok z aloesu, emolienty: lanolinę, alantoinę, oleje z wiesiołka, kukui, masło shea, glikolipidy odbudowujące strukturę włosa. Ponadto, dla dodatkowej ochrony włosów zawiera filtry UV oraz substancje antyoksydacyjne - witaminy C i E oraz kwas liponowy.

Maska ma pH 3,5, więc domyka łuski, sprawiając że włosy stają się gładsze i bardziej lśniące oraz są mniej podatne na zniszczenia mechaniczne.

Szampon jest płynny w sam raz, nie wylewa się go za dużo, ale też nie ma problemu z jego wydobyciem z opakowania. Pieni się bardzo dobrze, na moich włosach długości do łopatek z powodzeniem sprawdza się ilości wielkości małe orzecha laskowego - jeśli myję całe włosy. Gdy myję tylko skalp, wystarcza ziarno grochu, a reszcie piany pozwalam spłynąć po długości podczas spłukiwania. Jego zapach jest bardzo specyficzny, mi kojarzy się jednoznacznie z proszkiem do prania, przez co nieco kręcę nosem.

Jest to jeden z tych szamponów, które dobrze mieć pod ręką, gdy skończy nam się odżywka czy maska. Włosy jedynie nim umyte nie fundują nam katastrofy, są miękkie i gładkie, w moim przypadku jedynie końce potrafią się splątać i spuszyć, ale zdecydowanie nie zapewnia nam tragedii. Odkąd mam go w swojej łazience, stan moich włosów, szczególnie na długości niesamowicie się poprawił. Stosuję go maksymalnie 2 razy w tygodniu, ponieważ zawiera w sobie sporo protein i aminokwasów, a nie chciałabym doprowadzić do przeproteinowania włosów.


Woda, SLeS, betaina kokamidopropylowa (surfaktant z oleju kokosowego), glikol dipropylenowy (nośnik, subst. kondycjonująca), distearynian glikolu etylenowego (emolient), Sodium Methyl Cocoyl Taurate (surfaktant), Cocamide MEA (surfaktant z oleju kokosowego), sorbitol, cysteina (Pentapeptide-29/30 Cysteinamide), arginina (Tetrapeptide-29/30 Argininamide), keratyna, hydrolizowana keratyna, hydrolizat keratyny (Cocodimonium Hydroxypropyl), Hydrolyzed Keratin PG-Propyl Methylsilanediol, olej kukui, olej manketti, ekstrakt z gujawy, sok z aloesu, olej z wiesiołka, octan tokoferylu (wit. E), kwas hialuronowy, glikolipidy, Sodium Cocoamphoacetate (subst. myjąca), Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride (antystatyk), Amodimethicone (silikon), kwas cytrynowy, DMDM Hydantoin, Disodium EDTA (konserwanty), hydrolizowany olej rycynowy/Sebacic Acid Copolymer, C11-C15 Pareth-7 (emulgator), PEG-150 Pentaerythrityl Tetrastearate (emulgator), cytrynian sodu, Laureth-9 (substancja myjąca), gliceryna, Trideceth-12 (substancja myjąca), PEG-6 Capric/Caprylic Glycerides (substancja myjąca), Polyquaternium-55 (silikon), Arginine HCl, kwas liponowy, Butyl Methoxydibenzoylmethane (filtr UV), alantoina, Sodium Ascorbylphosphate (pochodna wit. C), Methylparaben, wodorotlenek sodu (konserwanty), Butylphenyl Methylpropional (kompozycja zapachowa), zapach

Skład jest zdecydowanie bardziej chemiczny niż w przypadku odżywki i zdecydowanie jest to na plus w przypadku włosów zniszczonych zabiegami fryzjerskimi. Znajdziemy w nim dużo emolientów, a surfaktanty i substancje myjące są w większości delikatne, co niweluje wysuszające działanie SLeS i betainy kokamidopropylowej. Zastosowane substancje aktywne i ochronne częściowo pokrywają się ze składem maski, znajdziemy tutaj dodatkowo tajemniczy olej manketti, a także wspomniane już przeze mnie wcześniej aminokwasy: argininę i cysteinę - ta druga odpowiedzialna jest za mostki disiarczkowe we włosach, odpowiadające m.in. za skręt włosa.

Zdecydowanie znacznie bardziej doceniam te kosmetyki, gdy stosuję je w zestawie. Włosy naprawdę przeszły niesamowitą przemianę, odkąd szampon i maska połączyły siły w mojej pielęgnacji - nawet uchroniło mnie to przed ścięciem włosów do ramion, czemu byłam bliska już z bezsilności i ciągle nie do końca trafionych pozycji. Przestały się tak bardzo puszyć, moje fale nabrały w końcu konkretniejszego kształtu - w końcu wyglądają jak fale, a nie nieregularne odgniecenia! I przestały być matowe na długości, co niemiłosiernie mnie w nich denerwowało.

Ich cena trochę odstrasza, szczególnie w przypadku maski, ale naprawdę działają cuda na moich włosach. Poza tym są bardzo wydajne, nawet zalecam Wam nakładać na włosy mniej niż więcej, działają tak samo, a czasem niejednokrotnie lepiej, nie obciążając niepotrzebnie włosów. Maska towarzyszy mi już od moich urodzin, które są w marcu (zostało jej jeszcze około 1/4), szampon dołączył do teamu początkiem czerwca - połowa zużycia.

250ml szamponu Joico K-Pak Color Therapy kosztuje ok. 40zł, można go dostać w Rossmannie (polujcie na promocje! )
250ml maski Joico K-Pak Intense Hydrator kosztuje ok. 60zł

Znacie Joico? Macie swoje ulubione produkty?


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


23 wrz 2016

Kremowa szminka Love Affair | Lily Lolo

Cześć kochani! Ciężko mi ostatnio wrócić do blogowania, a gdy już robię małe kroczki, zawsze coś mi przeszkodzi. Mój laptop ewidentnie musi przejść mały detoks po materiałach nazbieranych podczas studiów, do tego nie wiedzieć czemu nie chce mi czytać karty SD, na której są wszystkie zdjęcia - więc, aby coś dla Was stworzyć, potrzebuje Tośka obok, a gdy już jesteśmy razem, to albo on nie wziął ze sobą laptopa, albo ja zapomniałam do niego wziąć karty i tak zdjęcia leżą, nieobrobione, niezgrane, prawie że smutne :)

Miałam też sporo spraw do uporządkowania i odhaczenia z listy. Pokazywałam Wam na Instagramie, że w zeszłym tygodniu pomalowaliśmy wreszcie naszą kawalerkę w Opolu - znikła męcząca żółć, która była nawet na suficie, wszędzie jest biało, przestrzennie. Tak bardzo się cieszę!

W zeszłą sobotę graliśmy też z chłopakami pierwszy wspólny koncert. Aparat był w pogotowiu, by nagrywać, ale niestety koncert miał miejsce w restauracji i przez rozmowy nie udało się nagrać ładnego dźwięku - przepraszam wszystkich, których obiecałam podrzucić nagranie! Będzie jeszcze niejedna okazja, przesunie się to tylko w czasie :)

W te wrześniowy, już nie letni dzień, chciałabym Wam opowiedzieć o moim drugim wakacyjnym ulubieńcu od Lily Lolo. Ulubieńcu, który z powodzeniem będzie mi towarzyszył również w jesienne dni, ponieważ jest tak cudownie uniwersalny i klasyczny. Mowa o szmince Love Affair.


Szminka zamknięta jest w minimalistycznym opakowaniu z bieli i czerni. Czarna część jest wykonana z metalu, nie jest matowa, przez co nie brudzi się tak łatwo, jak w przypadku pozostałych opakowań. Porządnie się zamyka, dzięki czemu nie ma obaw, że otworzy się w torebce.  A w torebce spędziła dużo czasu. Nie widać po nim śladów użytkowania, napis się nie ściera, samo opakowanie nie rysuje. Dobra robota.

Formuła jest bardzo kremowa, z satynowym wykończeniem. Łatwo sunie po ustach, a pigmentacja jest raczej średnia. Pomadka w piękny sposób podbija naturalny kolor ust, nadaje im różano-brązowych tonów i niesamowity połysk.

Z racji kremowej formuły i zawartości olejków oraz wosków, nie lubi się z upałami. Zauważyłam, że podczas użytkowania w cieplejsze dni robi się bardziej miękka i podczas użytkowania lekko mi się przechyliła, przez co starła się z jednej strony na opakowaniu podczas wysuwania i wsuwania. Nie straciłam jej wiele, na szczęście, ale nie wygląda to estetycznie.


Olej rycynowy, mika, olej jojoba, wosk candelilla, lanolina, Isoamyl Laurate, Caprylic/Capric Triglyceride, wosk pszczeli bielony, wosk carnauba, tokoferol (wit. E), olej słonecznikowy, palmitynian askorbylu (wit. C0, talk, maltodekstryny, olejek rozmarynowy, tlenek cyny, pigmenty: +/- CI 77891 (dwutlenek tytanu), CI 77742 (fiolet manganowy), CI 77491 (tlenek żelaza), CI 77492 (tlenek żelaza), CI 75470 (karmin), CI 77499 (tlenek żelaza)

Taką szminkę można po prostu z czystym sumieniem zjadać w kilogramach podczas noszenia :) Plus ma świetne działanie nawilżające usta.

Kolor, to coś naprawdę niesamowitego. Bardzo nieoczywisty nudziak, który w opakowaniu wygląda na ciemny brudny róż, na ustach pokazuje swoje brązowe tony. Pozostawia satynowe wykończenie, usta wyglądają na lekko wilgotne. Na ustach jest wyczuwalna w ten sam sposób, jak nawilżający balsam. Nie zasycha, jest jak pielęgnujące masełko z odrobiną pigmentu. Z tego powodu oczywiście nie jest w stanie przetrwać posiłku czy amorów, ale schodzi bardzo równomiernie i jej brak nie rzuca się w oczy.

Jak już wspomniałam, jest bardzo uniwersalna. Świetnie sprawdza się w letnie spotkania ze znajomymi czy jako prosty dzienniak w delikatnym makijażu. Robi świetną robotę na ustach, a przy okazji delikatnie je pielęgnuje. Jest to również rozwiązanie bardzo eleganckie i z odpowiednią oprawą oka świetnie spisze się wieczorem, na ważnym wyjściu czy przy spotkaniu biznesowym. Dzięki swoim brązowym tonom, świetnie wkomponuje się również w jesienne makijaże.


4g pomadki kosztują 54,90zł w sklepie internetowym Costasy.pl

Mój zdecydowany ulubieniec na lata :) A jak jest z Wami, znacie Love Affair? A może polecacie inną pomadkę Lily Lolo?


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


6 wrz 2016

Podsumowanie miesiąca: sierpień 2016

Sierpień to z reguły bardzo ciepły miesiąc. Dlatego też z początku bardzo mnie zawiódł, nieustającym deszczem i burzami, które powinny zostać w tyle razem z lipcem. Nawet pieski były zawiedzione, bo nasza Wisła, nad którą zawsze zabieraliśmy je w letnie wieczory była zimna i wezbrana. Ale skoro już tam byliśmy, to była i kąpiel!


Myśli od kiepskiej pogody i od rzeczy, które mogłabym robić, gdyby tylko wyszło słońce, skutecznie odciągały mi praktyki. Zdecydowałam się na trzy tygodnie w laboratorium diagnostycznym, temat nie pokrywający się w stu procentach z moimi studiami, ale na pewno bardzo pouczający i otwierający oczy na wiele spraw. Powiem Wam szczerze, że ogromnie mnie zaskoczył fakt jak bardzo człowiek jest zastępowany przez maszyny. Wszystko idzie do przodu, pomiary stają się coraz lepsze i eliminuje się czynnik ludzki do minimum - jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam, że, na przykład, na pracowni hematologicznej stacjonuje jedna osoba obsługująca cztery maszyny, gdzie do każdej wystarczy tylko wstawić probówkę do raka, a pod koniec wydrukować wynik. Aparat sam miesza próbkę, sam wykonuje pomiar, sam się czyści. Spodziewałam się maszyn, ale to w jakim one stopniu już dzisiaj zastępują człowieka wprawiło mnie w osłupienie. Założę się, że w branży typowo chemicznej wygląda to tak samo - uczysz się całe studia wykonywać pomiary ręcznie, by trafić do pracy i nauczyć się obsługiwać maszynę, która zrobi to za ciebie.


W międzyczasie udało nam się w końcu zmobilizować z chłopakami i spotkać na kilku porządnych próbach. Mamy pierwszy koncert w tym składzie 17 września w cieszyńskiej restauracji Liburnia, więc jeśli tylko jesteście z okolicy to gorąco Was zapraszam! Koncert będzie w miłym lekko swingującym i balladowym klimacie akustycznego rocka. Ogromnie się cieszę, że zaczęłam w końcu sama działać w tym kierunku - długo nie miałam wiary w siebie, by podjąć się działania. Ale widać, gdy człowiek starszy, tym mądrzejszy - poza tym też bogatszy w doświadczenia i pomysły. Jeśli macie skryte marzenie i boicie się zrobić krok w tym kierunku, nie ma co się dwa razy zastanawiać. Zwlekanie niesie za sobą tylko żal za stracony czas, który można było przecież tak produktywnie wykorzystać na tę parę kroczków :) Tym bardziej, że udało mi się w końcu nauczyć grać na gitarze i stawiam pierwsze kroki w graniu prostych akordów na klawiszach,  czyli spełniam dziecięce marzenia!


Pod koniec sierpnia odwiedziłam Energylandię - byłam już kiedyś w wesołym miasteczku, w Alton Towers w Anglii, podczas odwiedzin u wujka sprzed czterema laty i ogromnie się cieszę, że podobna rzecz, na podobnym poziomie powstała w Polsce, niecałą godzinę drogi od mojego rodzinnego domu! Emocje były niesamowite, adrenalina szumiała mi w głowie cały czas, chociaż powiem Wam szczerze, że przeliczyłam się na początku - wspominając świetną Nemesis, wskoczyłam zaraz na początku w strefie ekstremalnej na Mayana. Jak się później okazało Nemesis to przy Mayanie pryszcz. Gdy zobaczyłam jak wysoko jesteśmy i do tego jak bardzo w dół za chwilę będziemy zjeżdżać, dostałam małego ataku paniki, który to możecie podziwiać na poniższym zdjęciu :):):)


Ale spokojnie, od połowy przejażdżki już się rozluźniłam, wystarczyło po prostu porządnie się rozgrzać i powoli zwiększać stopień trudności! Chociaż moją ulubioną pozostaje Formuła 1, mega przyspieszenie - 100km w 2 sekundy - i jazda do góry nogami, to to co Jaskółka lubi najbardziej!

Sierpień był dla mnie też czasem poszukiwań ciekawych ofert wakacyjnych na wrzesień, trzeba w końcu skorzystać ze studenckich wakacji! Oglądając przepiękne zdjęcia tak się zainspirowałam, że na dniach ukażę Wam moje pięć wymarzonych kierunków w obrębie Europy, które chciałabym zwiedzić, niekoniecznie w te wakacje. Tegoroczne zapewne skończą się tak, że wykupimy wycieczkę na 3 dni przed wyjazdem, bo mamy nadzieję załapać się na świetne Last Minute - prawdopodobnie w Grecji czy Bułgarii. Mamy mały dylemat, ponieważ bardzo chętnie wybralibyśmy się na wycieczkę objazdową, ale również chcielibyśmy się wybyczyć na plaży, popływać w morzu i naładować baterie - mówiłam Wam przecież ostatnio, że jestem zodiakalną rybą, a rybka lubi pływać! Ta decyzja jednak padnie dopiero w połowie września :)

Mam nadzieję, że Wasz sierpień, pomimo nie zawsze udanej pogody, był godny zapamiętania!


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


Disqus for Jaskółcze Ziele