21 sie 2013

50 post o 50 przypadkowych faktach o mnie :)

Witajcie! Nie mam pojęcia kiedy to zleciało, ale dzisiaj piszę dla Was 50 post! Z racji tej okrągłej liczby postanowiłam się przyłączyć o tagu krążącego po blogosferze od jakiegoś czasu i zdradzić Wam 50 przypadkowych faktów o mnie :)
   1. Mam 158cm wzrostu a mój rozmiar buta to 37. Z powodu mojego wzrostu zazdroszczę wszystkim długonogim.
   2. Moimi ulubionymi bajkami z dzieciństwa były Teletubisie (oglądałam czasem po nocy, bez głosu, by rodzice mnie nie przyłapali :)) i Tabaluga.


   3. Swoją pierwszą książkę przeczytałam w wieku 6 lat. Była to pierwsza część Harry'ego Pottera. Zaczęłam czytać, bo rodzice wzięli mnie sposobem: panowało wtedy niesamowite wow na Harry'ego i wszyscy w przedszkolu zdążyli już film obejrzeć - oczywiście oprócz mnie. Rodzice obiecali obejrzeć ze mną ten film (do dziś pamiętam, jak tłumaczyli mi z angielskiego!) jeśli przeczytam książkę. Trwało to 3 miesiące, ale... przeczytałam :)
   4. Moją ulubioną grą komputerową z dzieciństwa był Simon 2. Była to właściwie jedyna gra, która potrafiła mnie przyciągnąć. Przeszłam całą zupełnie samodzielnie, choć niektóre łamigłówki były trudne. Gdy niedawno chciałam zagrać w nią ponownie, okazało się, że przy moim systemie operacyjnym gra nie będzie działać, bo jest... zbyt stara.


   5. Śpiewam od małego, a od dwóch lat uczę się śpiewu. Trafiłam w dobre ręce, przy których bardzo się rozwinęłam.
   6. Moim największym marzeniem jest zwiedzić cały Luwr. Byłam już tam raz, z organizowanej wycieczki szkolnej w gimnazjum (zbierani uczniowie z całej szkoły, absolwenci, czasem nawet spoza), lecz było to źle zorganizowane i strasznie szybko przez Luwr przelecieliśmy.


   7. Od kilku lat staram się nauczyć gry na gitarze lub keyboardzie. Jednak jestem fatalnym samoukiem i strasznie szybko się poddaję.
   8. Jestem w klasie maturalnej, na profilu biologiczno-chemicznym.
   9. Marzy mi się wielki ogród pełen ziół i kolorowych, pięknie pachnących kwiatów... Szczególnie lawendy, którą uwielbiam i którą chętnie bym wykorzystywała.


   10. Rzadko oglądam telewizję. Jeśli film lub serial mnie interesuje, oglądam po prostu na komputerze. Kiedy tylko zechcę.
   11. Nie jestem typowym metalem, ale ciężkie brzmienia to moje klimaty. Heavy metal, folk metal, black metal, doom metal... to moje klimaty :) Mam również standardowy zestaw: glany, martensy po ciotce, skórzane spodnie, katanę, parę koszulek ulubionych zespołów i kostkę z naszywkami :)
   12. Oprócz w/w nurtu muzycznego, porywa mnie irlandzki folk, jazz i blues. Jestem ogromną fanką pierwszych albumów Reginy Spektor, choć pozostałe również bardzo lubię.
   13. Mam niesamowicie podzielną uwagę, dlatego potrafię jednocześnie robić zakupy, dopisywać komuś smsa i słuchać chłopaka, który wiecznie marudzi, że go nie słucham. A ja słyszę każde jego słowo :)
   14. Chcę studiować medycynę.
   15.Od zawsze lepiej dogadywałam się z chłopakami. Pewnie dlatego, że jestem jedyną dziewczyną wśród najbliższego kuzynostwa.
   16. W dzieciństwie byłam strasznie nieśmiała, nie tylko pod względem towarzyskim. Miałam problemy z załatwieniem czegoś na własną rękę, nawet jeśli chodziło o kupienie sobie samodzielnie batona. Choć teraz sobie z tym radzę, lubię być wyręczana.
   17. Pomimo tego obecnie dobrze czuję się w większej grupie, potrafię być nawet bardzo rozgadana.
   18. Jako mała Izu segregowałam karteczki w segregatorach. Kupowało się pakiet i później wymieniało z dziewczynami. Najlepsze były te z śliskiego papieru. Do dziś mam swoją małą kolekcję i z powodu sentymentu nie umiem jej wyrzucić.


   19. Do dziś uwielbiam pluszaki. Mam swoją ulubioną trójkę: husky'ego, którego zakupiłam w Anglii w fabryce pluszaków (wypełniasz go samodzielnie watą i wkładasz serduszko!), żabę, która wygląda wręcz genialnie i misia, którego dostałam na święta od chłopaka. Co ciekawe, nigdy nie nadałam im imion.
   20. Hoduję na parapecie nagietka i aloes. 
   21. Nie lubię kawy. Zawsze po niej boli mnie brzuch.
   22. Za to uwielbiam pić herbatę. Mam manię na jej punkcie (...i całą szafkę herbat).
   23. Mój ulubiony kolor to czerwony.
   24. Nie mogę rysować sobie obwódki oka czarną kredką/eyelinerem. Mam taką budowę oka, że w zewnętrznym kąciku zaraz mi się wszystko rozmazuje. Nie pomagają żadne bazy czy wodoodporne produkty, czy ich połączenie.
   25. Uwielbiam "Grę o Tron". Obecnie poluję na trzecią część książki i z utęsknieniem wyczekuję kwietnia przyszłego roku, gdy wyjdzie czwarty sezon.


   26. Należę do tego typu dziewczyn, które uwielbiają grać w gry komputerowe. Przyszły rok będzie dla mnie niesamowity (i dość uszczupli mój portfel), gdyż wychodzi Dragon Age 3 i Wiedźmin 3.
   27. Jak już jesteśmy przy wiedźminie, chylę czoła przed twórczością Sapkowskiego. Uważam, że jego świat trafia do mnie nawet bardziej niż tolkienowski - którego również czczę. Jest znacznie bardziej realny (tj. nie jest tak czarno-biały), przez co znacznie lepiej wczuwam się w historię.
   28. Chciałabym wyruszyć kiedyś w podróż dookoła świata. Najlepiej vanem, jak ze Scooby-Doo!
   29. Jestem uzależniona od butów. Samo patrzenie na nie w sklepie poprawia mi nastrój.


   30. Nie mam problemu ze słodyczami (wyjątkiem jest czekolada w czystej postaci), nigdy nie umiałam zjeść ich duże. Prawdziwy problem stanowią dla mnie słone przekąski, orzeszki, paluszki, krakersy, chipsy...
   31. Uwielbiam ostrą kuchnię. Za to nienawidzę ostrych papryczek.
   32. Mam kompleksy związane z szerokimi biodrami, które dostałam w genetycznym prezencie od mamy. Jakby tego było mało, pierwsze, co mi tyje, to biodra.
   33. Kolor moich oczu zmienia się wraz z dniem i światłem. Jest to mieszanka niebieskiego, zielonego i szarego, z ciemną obwódką.
   34. Zazdroszczę rzęs bratu. Nawet jak je wytuszuję, to nie mam tak długich, jak on.
   35. Mam dwa psy z rasy leon berger, Saszę, która jest niezwykle mądra i Kolę, który jest trochę przygłupawy; i trzy koty o rasie nieokreślonej, Filemona, typowego dachowca i dzikusa, Rudego, najbardziej spokojnego i grzecznego kota na świecie i Zulę, niezwykle milusińską kotkę, jeśli tylko ma na to ochotę.
   36. Jestem spokojną i cierpliwą osobą, do czasu. Potem wybucham strasznie.
   37. Moją ulubioną porą roku jest wiosna, gdy wszystko budzi się do życia.



   38. Bardzo lubię gotować, potrafię być bardzo pomysłowa w kuchni. Ale nienawidzę sprzątania po gotowaniu.
   39. Zawsze chciałam nauczyć się języka rosyjskiego.
   40. Od dwóch lat jestem w związku.
   41. Kiedyś bardzo lubiłam horrory i gry w tej tematyce, szczególnie te poruszające problem zaświatów i egzorcyzmów. Jednak po wielu nieprzespanych nocach, dziwnych odgłosach, które wtedy słyszałam i budzeniu się codziennie o 3.15 stwierdziłam, że nie warto.
   42. Jestem obecnie na diecie 3D chili.
   43. Jeśli sport, to pływanie. Jestem zodiakalną rybą, więc coś jest na rzeczy :) Do żadnej innej aktywności nigdy mnie nie zachęcicie. Mogę pływać naprawdę bardzo długo i pomimo kiepskiej kondycji rzadko się męczę. Kiedyś nawet trenowałam 5 razy w tygodniu...


   44. Jestem bardzo empatyczna, bardzo często płaczę na filmach. Nie musi być to wzruszający moment, wystarczy, że coś mocno kłóci się z moim światopoglądem (np. popłakałam się po zakończeniu Matrixa).
   45. Mam dobrą orientację w terenie i z reguły podczas zwiedzania wiem, jak wrócić do punktu wyjścia.
   46. Według mojego chłopaka jestem wiecznym dzieckiem w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu. Coś w tym jest :)
   47. Nie znoszę głupoty. Wiele jestem w stanie znieść, ale jeśli ktoś wmawia mi jakieś brednie to wybucham jak wulkan. Głupota działa na mnie jak płachta na byka.
   48. W filmach wytrzymam bardzo wiele, nawet wymyślne tortury. Za to wymiękam zupełnie jeśli dzieję się coś niesmacznego z oczami czy ze zwierzętami.
   49. Nie lubię papug i nie jestem w stanie zrozumieć jak ktoś może je trzymać w domu. Mój chłopak ma jedną i zawsze jak u niego śpię jestem o krok od szaleństwa. Skrzeczy to, wali w klatkę i jeszcze raz skrzeczy...
   50. Uwielbiam ryby, a szczególności surowe - dlatego jestem wielką miłośniczką sushi. Niektórzy myślą, że surowa ryba jest mdła - nic bardziej mylnego! Różne rodzaje ryb potrafią mieć naprawdę rozmaite smaki!

Pozdrawiam! I.

16 sie 2013

Hydrolat z kwiatu pomarańczy (neroli)

Witajcie! Dzisiaj piszę do Was z dość nietypowego miejsca - ze Słowacji. Zrobiliśmy sobie z chłopakiem bardzo dłuuugi i leniwy poranek, i w taki oto sposób postanowiłam coś do Was szkryfnąć. Niestety nie jestem w stanie przedstawić Wam aktualnych zdjęć, ale myślę, że nie jest to w tym przypadku potrzebne - jedyne, co bym Wam pokazała to stopień zużycia mojego hydrolatu. Przed wyjazdem widziałam notkę o tym samym hydrolacie u Uljetty, na którą serdecznie Was zapraszam; klik.





Od producenta: Kwiat pomarańczy to symbol niewinności i czystości. Hydrolat neroli otrzymywany ze świeżych kwiatów gorzkiej pomarańczy, przypadnie do gustu amatorom kwiatowych, słodkich zapachów. Jego aromat wpływa na organizm relaksująco, zmniejszając stany napięcia i stresu. Stosowany na skórę działa przeciwzapalnie i łagodząco, regenerująco, lekko ściągająco, zmniejsza zaczerwienienie, wspomaga walkę z przedwczesnymi zmarszczkami, chroniąc przed rozkładem kolagenu.


Badania z 2003r. prowadzone przez dr Lasserre we francuskim centrum CE.R.I.E.S. wykazały, że hydrolat i olejek neroli hamują aktywność metaloproteinaz (MMP) - enzymów, które m.in. powodują rozkład kolagenu i elastyny - białek odpowiedzialnych za jędrność i młody wygląd skóry.

Działanie hydrolatu neroli:
- Działa antybakteryjnie i lekko ściągająco.
- Reguluje pracę gruczołów łojowych i wydzielanie sebum.
- Zmniejsza zaczerwienienie, wybroczyny, uszczelnia naczynka, reguluje krążenie, dlatego polecany jest także do cery naczynkowej.

- Działa łagodząco, antyzapalnie, promuje gojenie, polecany dla cery delikatnej, podrażnionej i wrażliwej.
- Dzięki obecności bioflawonoidów działa antyoksydacyjnie oraz korzystnie na cerę naczynkową.
- Regeneruje, wspomaga walkę z przedwczesnymi zmarszczkami, chroniąc przed rozkładem kolagenu, polecany jest dla cery dojrzałej. 

» Hydrolat z kwiatów pomarańczy polecany jest do cery tłustej, trądzikowej, naczynkowej, zaczerwienionej, wrażliwej, delikatnej i dojrzałej.

» Konserwanty użyte w celu przedłużenia trwałości i zachowania czystości mikrobiologicznej produktu znajdują się na liście dopuszczonej do użytku przez organizację ECOCERT. 

Skład: Citrus Aurantium Amara (Orange) Flower Water

Cena: 15,90zł/200ml (obecnie, ja kupiłam nieco drożej, niestety nie pamiętam ceny)


Opakowanie to ciemnoniebieska butelka, która pozwala nam zobaczyć ile płynu nam jeszcze zostało. Dozownik jest bardzo poręczny, możemy wydobyć z butelki taką porcję, jaką zamierzamy. Jednak żałuję, że nie kupiłam sobie atomizera, gdyż mogłabym po prostu pryskać sobie nim twarz, będąc na słońcu. Na opakowaniu mamy białą kartkę z nazwą produktu, terminem przydatności i sposobem przechowywania. 

Hydrolat jest po prostu wodą kwiatową i takiej konsystencji po nim należy się spodziewać. Jak już pisałam, zapach jest dość nietypowy. Należy do tych, które albo się kocha, albo nienawidzi. Ja pokochałam go całym sercem - mój chłopak również :) Jest lekko gorzkawy, co na pewno zaskakuje. Mnie osobiście ten zapach faktycznie relaksuje.

Zastosowań hydrolatu jest naprawdę bardzo wiele. Możemy go stosować bezpośrednio na twarz jako tonik, jako faza wodna do naszych domowych kosmetyków, do maseczek, do rozcieńczania szamponów w stosunku 1:1, by złagodzić ich działanie i sprawić, że będą bardziej nawilżające, jako nawilżająca mgiełka do włosów, jako dodatek do kremu (tuż przed nałożeniem), by zmniejszyć prawdopodobieństwo zatkania porów, jako woda perfumowana do ciała, jak i jako pomoc ze stresem i zasypianiem.

Ja sama stosowałam hydrolat głównie jako tonik do twarzy. Zdarzało mi się go wykorzystać do maseczek, gdy korzystałam z glinki różowej. Wypróbowałam go również jako pomoc w zasypianiu - skropiłam nim poduszkę i... zasnęłam naprawdę bardzo szybko, do tego obudziłam się wypoczęta. Mam w planach wypróbować to również na chłopaku, który skarży się na problemy ze snem... Tylko najpierw muszę przekonać go do tego eksperymentu, trzymajcie kciuki :)

Jako tonik hydrolat świetnie nawilża twarz, przez co jest ona rozluźniona, ale dalej jędrna. Jest miękka i ma ten piękny naturalny blask, przez co znajomi i rodzina mówią mi, że promienieję :) Taki stan rzeczy dodaje mi pewności siebie, pomimo niespodziewajek, których ostatnio przybywa i przybywa z powodu codziennych grilli...

Jeśli chodzi o stosowanie go jako dodatek do maseczek, również spisuje się świetnie. "Tuninguje" maseczkę, przez co działa ona znacznie lepiej niż z dodatkiem zwykłej wody. No i oczywiście tutaj również działa jako bardzo dobry nawilżacz.

Hydrolat z kwiatu pomarańczy okazał się strzałem w dziesiątkę - a to moja pierwsza przygoda z hydrolatami! I teraz mam naprawdę poważny dylemat: pozostać przy nim czy przetestować inne? Zobaczymy czy moja ciekawość wygra z porywami serca :)

Ze Słowacji wracam w sobotę, ale chłopak chce mnie porwać na XIV Jarmark Średniowieczny do Chudowa w niedzielę, więc nie wiem kiedy odezwę się następnym razem... Rzeczy, o których chciałabym napisać mam ze sobą, więc postaram się sklecić coś u niego :) Na tapetę pójdzie olej monoi!

Pozdrawiam Was gorąco! I.

9 sie 2013

Szampon "Turecki Hammam" Planeta Organica

Witajcie! Pomimo ostatniego zabiegania udało mi się na chwilę usiąść i sklecić dla Was recenzję szamponu, który ostatnimi czasy bardzo dobrze mi się przysłużył :) Nie wiem czy nie będzie to ostatnia notka dla Was przed tygodniowym wyjazdem - jeśli poranne przygotowania mi na to pozwolą, postaram się jeszcze coś dla Was jutro sklecić. Albo jeszcze dziś wieczorem? :)


Od producenta: Szampon bogaty w witaminy A, E, a także potas, fosfor, magnez, żelazo, cynk, wielonasycone kwasy tłuszczowe, które odżywiają skórę głowy, stymulują aktywność brodawek włosowych dzięki czemu przyczyniają się do wzrostu silnych i zdrowych włosów.
Turecki szampon z organicznym olejkiem eukaliptusowym, który jest naturalnym środkiem antyseptycznym, chroni skórę głowy, odżywia i wzmacnia cebulki włosów. Olejek cynamonowy poprawia krążenie krwi, aktywizuje cebulki włosowe przyspieszając tym samym wzrost włosów. Olejek grejpfrutowy normalizuje pracę gruczołów łojowych, nawilża.
Szampon bogaty w witaminy A, E, a także potas, fosfor, magnez, żelazo, cynk, wielonasycone kwasy tłuszczowe, które odżywiają skórę głowy, stymulują aktywność brodawek włosowych dzięki czemu przyczyniają się do wzrostu silnych i zdrowych włosów.
Zalety produktu:
• Zawiera organiczny olejek eukaliptusowy i organiczny ekstrakt grejpfruta
• Oparty na starożytnym orientalnym przepisie
• Wzmacnia cebulki włosów i stymuluje wzrost włosów
• Łatwy w użyciu dozownik


Skład:

Cena: 19,90zł/280ml

Opakowanie szamponu jest bardzo stylowe, jak wszystkie opakowania Planety Organici. Smukła brązowa butelka z pompką i klimatycznym obrazkiem przedstawiający cynamon. U mnie pompka niestety nie działała, więc zmieniłam opakowanie i wszystko potem gładko śmigało. Konsystencja szamponu jest leista, ma ładny miedziany, opalizujący kolor i niesamowity zapach cynamonu... Rozpłynęłam się w tym zapachu i mój chłopak również. Jeśli nie zastosuję po umyciu włosów żadnej odżywki (np. używałam przed myciem maski) to zapach utrzymuje się tak długo, jak długo włosy są mokre - i to pachnie bardzo intensywnie! Mnie się ten efekt bardzo podobał, jednak nie wszystkim może odpowiadać tak mocny zapach cynamonu. Gdy włosy wyschną, zapach się ulatnia.




Szampon pieni się słabiej niż normalne szampony, ale jest to zrozumiałe, gdyż nie zawiera on SLS, tylko MLS i to bardzo nisko w składzie. W ogóle skład tego szamponu podbił moje serce i prawdopodobnie od teraz będę stosować głównie szampony Planety Organici (oczywiście mam zamiar przetestować je wszystkie!). Jeśli macie bardzo twardą wodę - jak ja, będąc w Bułgarii; mam tu na myśli fakt, że jeśli nie nałożycie odżywki to Wasze włosy są poplątane i niesamowicie szorstkie - szampon może się nie sprawdzić, gdyż bardzo ciężko go wtedy rozprowadzić na włosach i dotrzeć do wszystkich kudłów.

Szampon Planety Organici jest moim pierwszym szamponem bez SLS i muszę stwierdzić, że ta zmiana bardzo dobrze przysłużyła się mojemu skalpowi. Miałam notoryczne problemy z łupieżem i swędzeniem głowy, które zwalczałam dawniej średnio co 2 miesiące Nizoralem, a na co dzień zmuszona byłam stosować Head&Shoulders lub inne szampony przeciwłupieżowe. Odkąd odeszłam od SLS, skóra na głowie już mnie nie swędziała, dzięki czemu nie rozdrapywałam jej sobie w nocy (a to się niestety zdarzało dość często) i nie miałam żadnych problemów z łupieżem - a stosowałam go z grubsza ponad 2 miesiące. Użyłam tutaj czasu przeszłego, ponieważ w Bułgarii zmuszona byłam zmienić szampon na taki z SLS, żeby w ogóle umyć włosy. Zaczęło się od wypadania włosów, którego powodu do dzisiaj nie znam, choć mam swoje podejrzenia (pisałam o tym tutaj: klik), potem odkryłam, że znów drapię się po głowie w nocy. Mam nadzieję, że ten stan będzie trwał krótko.

Szampon ten miał na celu wzmocnić moje włosy i pobudzić je do szybszego wzrostu. Sprawdził się w tym naprawdę dobrze. Moje włosy piękniały w oczach, naprały wigoru i sprężystości. Do tego porost moich włosów zwiększył się z 1cm na miesiąc do 3cm! Jestem naprawdę zachwycona tym postępem.

Podsumowując, gorąco polecam Wam ten szampon. Na różnych blogach przeczytałam również recenzje innych szamponów Planety Organici i wszystkie były pozytywne, więc zachęcam :) Szampony Planety Organici znajdziecie na Skarbach Syberii, a jako moje czytelniczki macie 30% zniżkę (patrz prawy górny róg :)).

Szukam sprawdzonych, najlepiej domowych sposobów na wypadanie włosów. Obecnie stosuję olejek łopianowy ze skrzypem polnym Green Pharmacy, ale jego działanie nie jest dla mnie wystarczające, przynajmniej na razie - chcę jak najszybciej zapobiec wypadaniu włosów, co jest chyba zrozumiałe :( Tak więc każda Wasza radę jest dla mnie teraz wyjątkowo cenna.

Pozdrawiam! I.

2 sie 2013

DIY: Masujący balsam do ciała w kostce

Witajcie! Tak jak obiecałam, ruszamy z notkami pełną parą, już od rana :) Poza tym muszę Wam się pochwalić co fajnego sobie wczoraj wieczorem ukręciłam! Niestety nie mam zdjęć w trakcie, bo wieczorem w mojej kuchni jest masakryczne światło, ale nadrobiłam, na tyle ile mogłam, dzisiaj. Przepis jest naprawdę prosty, ale już teraz wiem, że urozmaicę go o jeszcze jeden dodatkowy składnik - wosk pszczeli.


Potrzebujemy:
  • 30g masła kakaowego (ja po pierwszej próbie proponowałabym już 20g masła, 10g wosku pszczelego - balsam nie będzie się tak łatwo rozpuszczał w kontakcie ze skórą i będzie przez to wydajniejszy :))
  • 2 łyżeczki dowolnego oleju - ja wybrałam olej ryżowy
I to jest baza naszego balsamu, którą można urozmaicać.
Ewentualne dodatki:
  • olejek eteryczny 3-4 krople (NIE zapachowy; koniecznie sprawdźcie czy nadaje się do kontaktów ze skórą!)
  • aromaty rodem z kuchni - są jadalne, więc można ich spokojnie używać na skórę
  • coś, co będzie nas masowało - w moim przypadku są to ziarna kawy, może być równie dobrze fasola, groch, cokolwiek Wam do głowy przyjdzie :) 
Oczywiście przygotowujemy swoje stanowisko pracy, wszystko, czego używamy powinno być zdezynfekowane, ręce czyste... Bezpieczeństwo przede wszystkim :)

 Zacznijmy od produktów, które będą nam potrzebne do przygotowania balsamu:


Jak widać, mój olej ryżowy jest rafinowany - niestety :( jednak dostałam 0,5l za 16,90zł więc to mnie pociesza :) Kupiłam go w małym sklepiku ekologicznym w Jastrzębiu.


Masło kakaowe pięknie pachnie! Kostkę o masie 60g dostałam za 10 zł w Zielarni Ojca Grzegorza Sroki w Cieszynie, naprzeciwko sądu. Oczywiście jest również masło w kuleczkach - właściwie jest ona lepsza, bo masło się szybciej rozpuszcza. Nie wiem jednak czy jest rafinowane czy nie.


Ziarna wyciągnięte z ekspresu. Naprawdę użyjcie po prostu tego, co macie pod ręką :)

Rozpuszczamy 30 g masła kakaowego - w moim przypadku jest to pół kostki - w kąpieli wodnej lub w mikrofalówce (trzeba jednak uważać, by masło nam się nie zagotowało, bo będzie do wyrzucenia!). Jeśli użyjecie mikrofalówki, radzę robić to stopniowo, co 10-20 sekund i robić przerwy, by masło mogło trochę "ochłonąć" :)

Gdy nasze masło już się rozpuści, dodajemy 2 łyżeczki wybranego oleju, w moim przypadku, jak już pisałam, jest to olej ryżowy. Można oczywiście zrobić mieszankę różnych olejów, najważniejsze jest to, żeby było tego 2 łyżeczki, by balsam w kostce pozostał balsamem w kostce :)

Gdy mamy już wszystko wymieszane, potrzebujemy jakiejś foremki, w której nasz balsam sobie zastygnie. Ja użyłam gumowej foremki do muffinek - łatwo jest potem balsam z niej wydostać. Jeśli nie macie nic takiego pod ręką, możecie użyć miseczki - jednak wtedy wyłóżcie dno folią, by mieć jakiekolwiek szanse na wyciągnięcie balsamu z miseczki.

Następnie odstawiamy naszą miksturę w jakieś chłodne miejsce na chwilę, by nasz balsam doszedł do siebie i dopiero wtedy wkładamy go do lodówki. Mnie rano powitał taki widok:


Jak już mówiłam, balsam jak na mój gust trochę za bardzo pływa im w rękach, więc następnym razem użyję dodatkowo wosku pszczelego, by utrzymać go bardziej w ryzach - i przy okazji zwiększyć właściwości nawilżające. Balsam ma przydatność 2 miesięcy od przygotowania, jednak nie sądzę, by tyle wytrzymał.

Skusicie się na ręcznie robiony balsamik? :)
Pozdrawiam! I.

Disqus for Jaskółcze Ziele