14 lut 2015

Wyniki walentynkowego rozdania :)

Zapowiadają się piękne walentynki! U Was też tak pięknie słoneczko zaświeciło? Aż nie mogę się doczekać popołudnia! :) Jeśli jesteście ciekawi, jak spędzam z Tośkiem walentynki, zapraszam Was na mojego Instagrama - na pewno się będę chwalić :)

A dla Was mam wyniki konkursu walentynkowego, w którym wygraną było nawilżające serum Dr. Scheller z czarną porzeczką i olejem marula :)


Wasze odpowiedzi i historyjki był wspaniałe, za to właśnie Was uwielbiam. Wykazujecie się niesamowitą kreatywnością, dzielicie się pięknymi, ciepłymi wspomnieniami, a nawet zarzucacie żartem, który mogę wykorzystać później wśród znajomych :) Zwyciężczynią zostaje:

rredmuse


Serdecznie gratuluję! I czekam na wiadomość od Ciebie :)

http://jaskolcze-ziele.blogspot.com/2015/02/zabawa-dla-czytelnikow-luty-2015.html

A pozostałym przypominam o upominku dla aktywnych czytelników :)

Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


12 lut 2015

Wiara w naturę w pielęgnacji włosów

Cześć, kochani! Sesję mam już praktycznie za sobą, pozostał mi jeszcze tylko ustny z chemii (sic!), jednak na tą nieszczęsną formalność mogę spokojnie wybrać się już w nowym semestrze. Tak więc leżakuję sobie w domku, powoli dopinam ostatnie guziki mojego recitalu i w międzyczasie bawię się z moim prezentem na koniec sesji - To-nie-książką :) Chwaliłam się Wam na Instagramie!


Plakat jest moim dziełem i jestem z niego niesamowicie dumna. Przy okazji, jeśli 21 lutego jesteście w okolicach Skoczowa, Cieszyna czy Strumienia to serdecznie Was zapraszam na trochę rockowego brzmienia - wstęp wolny!

Dzisiaj chciałabym Wam przestawić moje ostatnie włosowe odkrycie. Mowa o Faith in Nature, angielskiej firmie kosmetycznej, produkującej kosmetyki naturalne, wegańskie i nietestowane na zwierzętach. Na tę firmę wpadłam przypadkiem, odwiedzając kosmetyczny dział TK Maxxu. Nie mam pojęcia czy obrabowali magazyn Faith in Nature, ale od kilku tygodni mają na półkach ogrom ich kosmetyków i odnoszę wrażenie, że za każdym razem widzę ich coraz więcej :) 
Ja poczyniłam odkrycie włosowe, ale znajdziecie też żele do kąpieli o cudnym zapachu - wnioskuję po tym, że same produkty do włosów zwalają mnie z nóg - czy nawet peeling enzymatyczny, który ostatnio wpadł mi w łapki. Dorwałam się też do męskiej linii żeli pod prysznic o zapachu cedru czy imbiru z czymś równie ciekawym. Akurat Tosiek nie chciał, bo na ten moment nie był mu potrzebny nowy żel, ale jeśli tylko będą dalej po moim powrocie do Opola to na pewno przygarniemy :)

Niestety, choć wybór szamponów był przeogromny, nie mogłam zdecydować się na nic. Wszystkie jak jeden mąż miały w składzie betainę kokamidopropylową, na którą jestem uczulona. Za to skusiłam się na lawendową odżywkę, która wywarła na mnie tak ogromne wrażenie, że przy następnej wizycie znów zrobiłam obchód w okolice tych kosmetyków. I znalazłam... szampon! Jeden jedyny (i ostatni!) na półeczce bez koki :)
Teraz, jak przeglądam stronę producenta, to takich szamponów jest znacznie więcej... Dobrze, że szampony z Anglii będę musiała sprowadzać, bo bym przepadła...


Tak więc w mojej łazience obecnie goszczą szampon Jojoba z dodatkiem prowitaminy B5, czyli pantenolu oraz odżywka Lawenda&Geranium :)

Taki komplet pięknie zdobi łazienkę. Produkty są pięknie zrobione graficznie, każda wersja ma swoją własną rozpoznawalną etykietę, komplety są do siebie dopasowane, choć nie identyczne :) Butle są wykonane z plastiku z recyclingu, jeśli tylko jest to możliwe.
Nie do końca przekonuje mnie aplikator, oba produkty są bardzo lejące się i przez tak duży otwór wszystko zbyt łatwo się wylewa - co szczególnie przeszkadza w przypadku szamponu, który jest tylko ciut gęściejszy od zwykłej wody. Aplikator typu press byłby w tym wypadku jak ulał, a ja bym nie płakała nad rozlanym szamponem :)

Od szamponu najwięcej wymagałam, jestem bardzo wybredna jeśli chodzi o naturalne szampony. Mam bardzo długie włosy, już prawie sięgają mi talii i słabo pieniące się szampony znikają mi w ekspresowym tempie. Co prawda, codziennie myję tylko skalp, na długości daję im spokój z codziennym myciem, jednak zdarza się im być potraktowanym szamponem i niekoniecznie musi to być mocno oczyszczający - moje końcówki mocno kapryszą :)

Pierwszy ogromny atut: pieni się i to całkiem nieźle! Ma w składzie jedynie ALS, a pianę tworzy całkiem konkretną - aż się Tosiek zdziwił :) Na dobrą sprawę wcale nie potrzeba go wiele (chociaż z tą aplikacją małej ilości dalej mam problemy...), by umyć cały skalp i zjechać nim jeszcze trochę na długości, więc pomimo swojej płynnej konsystencji posłuży mi trochę czasu.
Zapach jest przecudowny. Zakochałam się zarówno w zapachu szamponu, jak i odżywki. Szampon ma zapach słodkawy, z cytrusową nutą, kojarzy mi się z pudrowymi cukierkami z dzieciństwa! Myjąc głowę w momencie się rozweselam i nabieram ochoty na łobuzowanie!
Dzisiaj podjęłam pierwszą próbę zmycia oleju tym szamponem i tutaj też poradził sobie całkiem nieźle, choć zużyłam go nieco więcej niż zazwyczaj. Obyło się jednak bez drugiego mycia i włosy są przyjemnie sypkie. Jednak do zmywania oleju pozostanę przy mydle cedrowym.
Po umyciu włosy są sypkie i mięsiste, nie plączą się. Można sobie pozwolić na szybkie umycie głowy, bez odżywki, nie ryzykując tym samym bad hair day. Świetne efekty uzyskuje się stosując go w parze z odżywką, ale o tym za chwilkę.

Pozbyłam się przy nim łupieżu. Przy mydle cedrowym myślałam, że w końcu czuję ulgę, ale jednak ciągle miałam nawroty. Szampon Faith in Nature zupełnie zniwelował problem, przez co podejrzewam, że SLS również mi nie służy. Za to jego łagodniejsza wersja wraz ze wsparciem cudnych olejków eterycznych świetnie dogaduje się z moim skalpem.

Woda, Ammonium Laureth Sulfate (ALS), sól morska, Polysorbate 20 (emulgator z oleju kokosowego), olej jojoba, panthenol, olejek pomarańczowy, olejek ylang-ylang, olejek z drzewa herbacianego, puder z alg brunatnych Ascophyllum Nodosum, sorbinian potasu, benzoesan sodu, kwas cytrynowy (konserwanty), limonen

Skład jest krótki, prosty, bez udziwnień. Znajdziemy w nim kojący pantenol, odżywiający olej jojoba, olejki eteryczne, które dbają o skórę głowy i sprawiają, że jej mycie staje się swoistym rytuałem. Puder z alg brunatnych jest bogatym źródłem minerałów. Za pienienie się odpowiada delikatny detergent. Widzicie, jak niewiele trzeba, by stworzyć świetny szampon?

Tutaj to się można zachwycić! Opakowanie jest niesamowite, drobne kwiatki widoczne na etykiecie jest wprost urzekające :)
Odżywka jest znacznie bardziej gęsta, jednak dalej bardzo lejąca. Przez tę konsystencję wydaje się, że wpija się ona we włosy zaraz po nałożeniu, jednak już taka niewielka ilość potrafi zdziałać cuda na głowie.
Szampon może budzić we mnie małego łobuziaka, ale to zapach odżywki skradł moje serce. Połączenie lawendy i geranium jest wprost nieziemskie. Musze kupić sobie oba te olejki eteryczne i stosować razem. Jeśli nie wierzycie w aromaterapeutyczne działanie olejków eterycznych, dajcie szansę tej odżywce. Przyjemnie odpręża i oczyszcza umysł. Czuć ją przez cały czas trzymania preparatu na włosach, dzięki czemu można się zrelaksować jak w renomowanym spa. Ma w sobie niesamowitą świeżość i lekkość.

Odżywka wygładza włosy, zdecydowanie się lepiej układają. Stanowi idealne uzupełnienie szamponu, ten komplecik nigdy nie przysporzył mi bad hair day. Włosy są elastyczne i mięsiste, jakby pełne życia oraz niesamowitego naturalnego blasku. Jednak odżywka sama w sobie nie nawilża dostatecznie dobrze. Jest fajnym uzupełnieniem pielęgnacji, jest dobra do stosowania na co dzień, ale bez dobrze nawilżającej maski lub domowego zabiegu przynajmniej raz na tydzień włosy będą wołały o pić - o czym się przekonałam się pod koniec sesji, gdy byłam już zmęczona i nie miałam ani chęci, ani ochoty na bardziej wymagające zabiegi.

Woda, alkohol cetylowy (emolient), olej rzepakowy, olejek lawendowy (Angustiflora oraz Hybrida), olejek geranium, olejek z drzewa herbacianego, chlorek cetylotrójmetyloaminowy (substancja powierzchniowo czynna), tokoferol (witamina E), olej słonecznikowy, benzoesan sodu, sorbinian potasu, kwas cytrynowy (konserwanty), antocyjaniny (naturalne barwniki roślinne), cytronelol, geraniol, linalol  

Tutaj również skład jest bardzo krótki i przemyślane. Odżywka ma niezłe działanie aromaterapeutyczne, ale te same olejki eteryczne równie dobrze wpływają na skórę głowy, np. poprawiając w niej krążenie. Wykorzystane oleje i alkohol cetylowy zapewniają odpowiednie dociążenie, ale nie obciążają włosów. Ot, ładnie ułożone włosy nie pozbawione energii :) Czego więcej potrzeba na co dzień? 

Jestem bardzo ciekawa pozostałych odżywek. Na tyle, że sprezentowałam mamie taki mały zestaw w wersji kokosowej. Sama chętnie podbiorę, by wypróbować. Jedno już wiem - kokosowa wersja pachnie fenomenalnie!

Znacie może Faith in Nature?

 

Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


4 lut 2015

Oczyszczenie i odżywienie w jednym - maseczka na bazie czarnej glinki

Najgorsze za mną! Egzamin z chemii nie był ciężki, ale miałam przegląd każdego tematu. Po raz pierwszy pisałam coś bez przerwy przez bite dwie godziny i zrobiłam się po tym tak głodna, że po powrocie do domu wsunęłam resztę cudnego brownie (pokazywałam na Instagramie!), które do nauki przygotował nam Tosiek. Muszę przyznać, że wszyscy zachwycaliśmy się ukrytymi talentami kulinarnymi mojego TŻ i chętnie ulokujemy go w kuchni na stałe - a przynajmniej będzie tam lądował częściej niż do tej pory :) Wiecie jak to jest, brzuszek zadowolony to i kobieta szczęśliwa, a że nas kobitek w mieszkaniu aż trzy, a on sam jeden, to wszystkim to wyjdzie na dobre!

Nie wiem jak Was, ale jak ja mam się uczyć, to zaraz do wszystkiego innego ciągnie - nie licząc sprzątania. Do tego nigdy pociągu nie będę miała i chyba już zawsze będę wyznawać zasadę: co ma poleżeć to nie ucieknie, a po sesji wszystko się posprząta - przynajmniej słowna jestem, pokój po spakowaniu się i uprzątnięciu wszystkich notatek, kubków, papierków i innych okołonaukowych przyrządów stymulujących pracę mózgu wygląda wcale przyzwoicie! Dążę do tego, że w momencie gdy moja wiedza miała ocierać się o geniusz chemiczny, moje włosy i buźka miały spa dosłownie dzień w dzień. Sporo na tym zyskały, choć nadmiar słodyczy i bądź co bądź trochę stresu na mojej twarzy zaraz jest widoczne i troszkę mnie wysypało - a po odstawieniu hormonów po raz pierwszy od dawna nie miałam ani jednego wyprysku na twarzy przez ponad tydzień... Z wypryskami jednak nauczyłam już się żyć, a cera wygląda naprawdę ładnie, włosy spokojnie jej dorównują.

O włosach jeszcze będzie czas Wam opowiedzieć, znalazłam parę nowych kosmetyków - i firmę! - które pomogły odkryć mi je na nowo. Między innymi dorwałam jeden ze słynniejszych olejów do włosów i chyba po raz pierwszy mogę powiedzieć, że w zupełności zgadzam się z innymi, pod każdą pozytywną opinią się podpisuję obiema rękami. Ciekawa jestem czy zgadniecie co to za cudo? :)

Dzisiaj zostaniemy przy twarzy, bo stworzyłam sobie maskę, która zrobiła na mnie spore wrażenie. Na Tośku też powinna, chociaż on twierdzi, że lepiej nawilżona cera to skutek jednorazowego posmarowania się wczoraj moim warzywnym kremikiem z Gaia Creams... Swoją drogą niezła reklama kremiku, nieprawda? Muśniesz się raz wieczorem i niczym młody bóg :):):)


Główne założenie tej maski miało być oczyszczanie. Czarną glinkę stosowałam wcześniej solo, ale była ona bardzo toporna w rozprowadzaniu - nie jest to bowiem czysta glinka czarna, ma w składzie ekstrakt z aloesu oraz z jeżówki purpurowej. Do tego, pomimo łagodzącego aloesu i regenerującej jeżówki, jest ona bardzo mocna i potrafi przesuszyć skórę. I tu w mojej głowie urodził się pomysł, by wykorzystać potencjał glinki, ograniczyć jej przesuszające działanie i jednocześnie dorzucić coś ekstra w temacie odżywienia. Bo czemu by nie? :)


Składniki suche:
  • Glinka czarna z dodatkiem wyciągu z aloesu i jeżówki - 45 ml
  • Witaminki all in one - 1 ml
  • Ekstrakt z soku borówki czarnej - 2 ml
  • Kwas salicylowy - dosłownie odrobina, która przyczepiła się do końcówki zwilżonej bagietki 
Kto nie kocha witaminek? Nasze buźki je uwielbiają, a ja z mieszanką all in one ze ZSK bawię się od niedawna - właściwie ta maseczka była ich premierą :) Mamy tutaj do czynienia z mieszanką witaminy C, E, B3, B5 i B6, które pomogą porządnie odżywić skórę, a każda witamina z osobna wniesie coś ekstra.
Ekstrakt z soku borówki czarnej urzekł mnie... kolorem! Uwielbiam intensywne fiolety i jak zdjęłam wieczko dosłownie oniemiałam. Cudo! Oczywiście nie trafił do kompozycji ze względu na kolor, co to to nie :) Chociaż jak sobie pomyślę, że dodam go trochę do białej glinki... - istnieje spora szansa na maseczkę w czaderskim kolorze! Aż mnie naszła ochota na kręcenie!
Ekstrakt z soku borówki czarnej jest stworzony do cery trądzikowej. Działa odkażająco, odtruwająco, niweluje zaczerwienienia i ma niezłe działanie antyoksydacyjne. Mam zamiar często wprowadzać go w różne kompozycje, bo zapowiada się na bliskiego przyjaciela.
Moja buźka lubi kwasy, dlatego chętnie dorzuciłam do kompozycji kwas salicylowy. Zrobiłam to pod wpływem emocji gdy praktycznie wszystko było już zmieszane, dlatego nie odmierzałam go tak precyzyjnie - ot tak, na domowe potrzeby i kaprysy.
Wymieszałam wszystko dokładnie, by później nie powstały grudki.


Składniki płynne:
  • hydrolat, u mnie jałowcowy śmierdziuch - 45 ml
  • olej awokado - 5 ml
  • kwas hialuronowy 5 ml
A to ci cwaniak z tego kwasu, tak w kadr się wpycha! Byłeś już, daj innym szansę!
Hydrolat możecie dodać dowolny, równie dobrze możecie potraktować maseczkę wodą demiralizowaną - tak, kochani, musi być demiralizowana, choćby ze względu na dodawanie witamin, antyoksydującego ekstraktu czy kwasów. W aptece z powodzeniem znajdziecie wodę do iniekcji :) U mnie trafił się jałowcowy, ponieważ jest on przeznaczony do cery tłustej, fajnie koi podrażnienia i nie byłoby mi tego śmierdziela tak szkoda, gdyby coś poszło nie tak :) 
Olej z awokado jest fenomenalny jeśli chodzi o porządne nawilżenie skóry, często stosuję go solo i ogromnie się ucieszyłam, gdy trafił do mnie w paczce od ZSK jako dodatek. Możecie zastąpić go dowolnym dobrze nawilżającym olejem, najważniejsze, by Wasza skóra go lubiła.
Kwas hialuronowy to kolejne cudo nawilżające, ma przeciwdziałać wysuszającemu działaniu glinki i przyjemnie zmiękczyć skórę.


Gdy już wszystko było pięknie wymieszane dodałam 10 kropli konserwantu DHA BA i cztery krople olejku eukaliptusowego, również antyseptycznego. Poza tym bardzo lubię zapach eukaliptusa i tym się kierowałam w wyborze dodatku zapachowego. Jednak przyznam się Wam szczerze, że dodając go nie wierzyłam, że uda mi się stłumić smrodek hydrolatu jałowcowego. Byłam święcie przekonana, że czeka mnie mała zapachowa porażka, jednak maseczka na następny dzień faktycznie przesiąknęła zapachem olejku eterycznego i obecnie, po ponad tygodniu pachnie jak całkiem przyjemny drogeryjny kosmetyk :)
Maseczki nie musicie konserwować, jednak w takim wypadku radzę Wam przyrządzić mniejsza ilość, byście mieli szansę wykorzystać ja w przeciągu dziesięciu dni. Maseczka ma sporo antyseptycznych i antybakteryjnych substancji, jednak trzymajcie ją dla czystego sumienia (mojego i Waszego :)) w lodówce przez ten czas. Zakonserwowana może stać w łazience.


Tak przygotowana maseczka jest bardzo kremowa, chociaż z biegiem czasu coraz trudniej się rozprowadza - zdecydowanie będę musiała jeszcze nad tym popracować :) Jednak porządnie zwilżone dłonie i buzinka, i po problemie. Jest bardzo wydajna, praktycznie wszystkie moje kosmetyki dziele na dwoje z Tośkiem - przez ponad tydzień stosowania co drugi/trzeci dzień przez naszą dwójkę, a w opakowaniu ciągle pozostała jedna czwarta mieszanki! A uwierzcie, nie rozdrabniamy się w nakładaniu :)


W moim przypadku buźka zaczęła się ładnie oczyszczać. U Tośka fajnie podziałała na czole i policzkach, nosek pozostał praktycznie nienaruszony. Oboje cieszymy się miękką skórą, u mnie problem suchych skórek po stosowaniu kwasów i tej nieszczęsnej czarnej glinki solo został zupełnie zażegnany, u Tośka obserwuję troszkę przesuszoną skórę - ale on to typowy sucharek, a ja, nie ukrywajmy, maseczkę kręciłam bardziej pod siebie :)
Nie do końca ruszyła zaczerwienienia po wypryskach, chociaż pięknie wysuszyła i zmniejszyła ropne stany, przez co cały proces gojenia, mam nadzieję!, będzie trwał krócej. Spróbuję w następnej porcji maseczki - z białą glinką - dodać trochę więcej ekstraktu z soku borówki czarnej, może wtedy zaobserwuję znaczącą poprawę :)

Kręcicie sami maseczki? Pacie swoje sprawdzone patenty?

Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


1 lut 2015

Zabawa dla Czytelników! | Luty 2015 [ZAKOŃCZONE]

Chciałabym podziękować Wam za obecność w moim kajeciku, za niesamowite ciepło, które nieraz mi przesyłacie, mnóstwo wsparcia i uśmiechu. Wiele razy powtarzałam, że bez Was by mnie tu nie było i nic nie uległo zmianie :)

Mam w planach rozpocząć comiesięczne nagradzanie najaktywniejszych z Was, w ramach podziękowania za udzielanie się u Jaskółki :)


Mam dla Was aromaterapeutyczny roll-on, który pomoże Wam usnąć. Roll-onem wystarczy się posmarować w okolicach punktów pulsu - na nadgarstkach, za uszami i na skroniach - i pozwolić mu działać. Sama zgarnęłam dla siebie wersję energetyzującą i jestem zachwycona!

W roll-onie znajdziecie takie olejki eteryczne, jak: lawendowy, z bergamotki, ylang-ylang

Przy okazji przypominam Wam o trwającym już konkursie, w którym możecie wygrać serum z olejem marula i ekstraktem z czarnej porzeczki!

http://jaskolcze-ziele.blogspot.com/2015/01/noworoczny-prezent-od-jaskoki-serum-z.html

Powodzenia!


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


Disqus for Jaskółcze Ziele