30 mar 2014

Kenijski olej awokado od Planety Organici

To, że olejki kocham, wiecie od dawna. Dlatego nie byłabym sobą, gdybym nie skusiła się na tę 30ml buteleczkę za 13zł. Olejek awokado chodził mi od dawna po głowie i chociaż nie jest to ten typowy, zielony, bardzo się polubiliśmy.


Już sam producent bardzo zachęca do kupienia buteleczki.
Olej z awokado ze względu na wysoką zawartość wielonasyconych kwasów tłuszczowych jest bardzo wartościowym olejem do pielęgnacji skóry i włosów. Olej wygładza, napina skórę, regeneruję ją, wzmacnia jej naturalna barierę ochronną. Bogaty w witaminy A, B, D, H, E i proteiny, redukuje zmarszczki, uelastycznia, pozostawia na skórze film ochronny dzięki czemu poprawia jej stan. Chlorofil pomaga wyeliminować toksyny z organizmu, olejek ma również działanie łagodzące i przeciwzapalne. Poprawia również kondycję włosów zniszczonych i farbowanych. Wzmacnia strukturę włosa i zapobiega mechanicznym uszkodzeniom.

Skład, jak na olej przystało, to 100% organicznego oleju z awokado (Organic Persea Gratissima Oil).

Nigdzie nie mamy podanej tej informacji, ale wydaje mi się, że jest nierafinowany. Pachnie bardzo intensywnie i ma żółto-zielonkawe zabarwienie, chociaż na zdjęciach słabo to widać. A zapach jest przecudny! Przypomina mi cukierki pudrowe, które królowały w moim dzieciństwie. Ale zapach nie jest całkiem słodki, jest subtelny, z tą ciekawą nutą. Lubię mieć go koło siebie, dlatego często przed wyjściem wsmarowuje 2-3 krople w szyję i nadgarstki.

Butelka jest poręczna, wyposażona w pipetę, która ułatwia aplikację olejku. Nie jest to najlepsze pipeta na świecie, ale daje radę - trzeba tylko pamiętać, by otrzeć jej koniec o szyjkę butelki, by nam olej nie kapał wszędzie. Po wykorzystaniu olejku na pewno tę butelkę jeszcze wykorzystam.


Starałam się uchwycić kolor olejku jak mogłam, jednak aparat nie chciał współpracować. Musicie mi uwierzyć na słowo, jest lekko żółtawy, wpada trochę w zieleń. Muszę się Wam przyznać, że nie wiedziałam wcześniej, że są 2 kolorki oleju z awokado, dopiero po otrzymaniu tego poszperałam trochę :)

Użytkowanie jest również bardzo przyjemne. Olejek szybko się wchłania, zostawia po sobie lekką warstwę, ale nie jest to warstwa tłustawa. Po domku idealnie. Producent zaleca stosować ten olejek do pielęgnacji szyi i dekoltu, i tam stosowany zupełnie nie przeszkadza w codziennym funkcjonowaniu - nawet trochę pomaga, taka mała forma aromaterapii. Na twarz do wyjścia jest mi trochę za ciężki, ale myślę że cery suche mogłyby spróbować tak go wykorzystywać. Faktycznie fajnie uelastycznia i odżywia skórę, przydaje mi się szczególnie teraz, gdy przechodzę przez ciężkie boje z Atredermem :) (tak na serio nie jest tak źle, spodziewałam się większej masakry :):):)).
Jednak najbardziej polubiły się z nim moje włosy - coś w tym jest, że Planeta Organica najlepiej na moich włosach się sprawdza. Wreszcie znalazłam coś odpowiedniego na moje uparte końcówki. Jest to duży plus, bo długo musiałam czekać na te efekty i nawet zastanawiałam się czy po prostu nie obciąć sobie tego 7-centymetrowego przesuszu, który wiecznie mi się plącze i marudzi. Z tym olejkiem jest szansa na obejście tej drastycznej metody - tym bardziej, że podoba mi się moja długość :)

30ml wydaje się mało, butelka mieści się w łapce (mojej malutkiej), jednak jak to olejki już mają, końca nie widać. Rozpoczyna się 4 miesiąc konkretnego użytkowania, a osiągnęłam zaledwie połowę - a muszę zaznaczyć, że moja mama bardzo lubi mi oleje podbierać :) Przy tym cena 13zł wydaje się śmieszna. Kupiłam go na moich Skarbach Syberii, gdzie mam rabat, normalnie kosztuje 15.90 :)

Miałyście do czynienia z olejem awokado? Z tym moim jaśniejszym czy zielonym? A może stosowałyście oba i jesteście w stanie powiedzieć który lepszy? :)

Pozdrawiam! Jaskółka

28 mar 2014

Czosnkowy wojownik od Lusha!

W pierwszych słowach mały apel do dziewczyn z akcji. Akcja miała na celu wzajemne wspieranie się, dzielenie doświadczeniami, generalnie jedną wielką dyskusję. A tutaj odzywa się tylko jedna dziewczyna, ankietę wypełniły dwie. Od razu humorek mi podupada i rączki chcą wędrować do buźki, bo brak mi motywacji!

Dzisiejszy bohater notki ma sporo wspólnego z akcją, ponieważ ułatwia trzymanie rączek z dala od buźki. Ten małych rozmiarów wojownik po pierwsze jest maseczką, a po drugie świetnie radzi sobie z wszelkim syfem na twarzy. Chcecie go poznać?


Wszystkie maseczki są świeże, wykonywane każdego dnia i należy je trzymać w lodówce i zużyć w ciągu trzech tygodni. Musiałabym ją używać codziennie, by faktycznie dać radę dosięgnąć dna w ciągu tych trzech tygodni, maska jest niezwykle wydajna.
Głównym składnikiem walczącym o naszą piękną  buźkę jest czosnek, ale znajdziemy tutaj również mnóstwo innych składników powszechnie używanych w maseczkach (nawet domowych :)) dla cer problematycznych.

W składzie znajdziemy (dokładnie w takiej kolejności) białą glinkę, owoce zielonych winogron, świeże organiczne jaja z wolnego wybiegu (szczęśliwe jaja! :)), miód, mąkę kukurydzianą, glicerynę, czosnek, olejek z drzewa herbacianego, Limonene i zapaszek.

Skład jest piękny, krótki, naturalny i myślę, że spokojnie do odtworzenia w domku. Przynajmniej ja będę się starać i w razie czego zaraz dam Wam znać :)

Konsystencja jest bardzo gęsta, dzięki białej glince i mące kukurydzianej, co odpowiada za niezwykłą wydajność produktu. Z jednej strony bardzo dobrze, z drugiej - biorąc pod uwagę krótkość czasu, z jaką musimy się uporać z produktem - trochę żal będzie wyrzucać niewykorzystane resztki maseczki. Nie codziennie sprowadza się z Anglii Lusha!
Najbardziej przerażał mnie zapach, ale nie jest to ostry czosnek. Fiołki to też nie są, ale zpach nie jest nieprzyjemny, na twarzy go nie czuć, więc nie ma najmniejszych problemów z użytkowaniem.

Nie pytajcie mnie dlaczego moja ściana ma inny kolor, sama nie do końca rozumiem ten fakt. A nie chciało mi się zdjęcia poprawiać, bo znów leżę obłożnie chora w łóżku.

Udało mi się zużyć około połowy, a mam jeszcze tydzień czasu! Chyba będę musiała stosować ją teraz codziennie :) Trochę przeszkadzają mi widoczne cząstki nie wiadomo czego w tej maseczce: łupinki czosnku? Niektóre fragmenty są dość twarde i przez nieuwagę można sobie krzywdę zrobić. Na szczęście to jedyny minus tej maski.

A jak z działaniem? 100% efektu. Skóra ładnie oczyszczona, mniej zaskórników, powstałe brzydale szybko znikają. Jak dla mnie bomba. Do tego skóra jest gładsza, fajnie odświeżona. Nie rusza jej kolorytu, ale nie od tego jest. Jeśli jeszcze kiedykolwiek będę miała okazję kupić coś z Lusha, definitywnie będzie to ta maseczka. I od razu pomyślę, i część zamrożę, by mieć z niej więcej pożytku. 

Mam jeszcze 2 produkty od Lusha, które chętnie Wam na dniach zrecenzuję. A jak Wasze opinię na temat tej firmy? Możecie mi coś polecić na przyszłość?
I jeszcze raz zapraszam uczestniczki akcji do dyskusji pod poprzednim postem oraz do wypełnienia ankiety pod postem o akcji.

Pozdrawiam! Jaskółka

23 mar 2014

Przerzucimy się na olej kokosowy?

Olej kokosowy jest w naszym małym blogowym światku bardzo dobrze znany. Uwielbiamy go za dbanie o nasze włoski, rzadko kiedy zdarza się, żeby komuś krzywdę zrobił. Do tego nierafinowany pięknie pachnie, z racji tego, że jest w formie stałej starcza nam na długo - wystarczy kawałek rozpuścić w dłoniach i już mamy pokryte całe włosy. Część z nas używa go również na suchą skórę na ciele (na twarzy może zapychać), ponieważ jest bardzo łagodny, radzi sobie nawet z skórą z egzemą. I do tego jest tani, ok. 17zł za 200ml, które starczają na długie miesiące korzystania to malutki wydatek.

Jednak na tym nasza wiedza na temat tego oleju się kończy, słoiczek leży w łazience i czeka na następne olejowanie czy aromatyczny masaż ciała. A może by tak go przenieść do kuchni?

http://www.google.pl/url?sa=i&source=images&cd=&cad=rja&uact=8&docid=TDrwjqdqAKkadM&tbnid=mJla1vjaVPNvZM:&ved=0CAgQjRw4Vg&url=http%3A%2F%2Fwww.naukawpolsce.pap.pl%2Faktualnosci%2Fnews%2C391561%2Colej-kokosowy-przeciw-prochnicy-zebow.html&ei=sAUvU_GOL5DGtAaa3oCwCw&psig=AFQjCNHdo9QlbY2R4kAYeNyeoTdEC7HbHw&ust=1395676976824773

Dlaczego warto? Jest zdrowy i można na nim nieźle stracić na wadze. Olej kokosowy ciężko jest przerobić na tkankę tłuszczową, nie odkłada nam się w organizmie. Z powodzeniem może nam zastąpić masło, oliwę czy też olej do smażenia. Zastępując inne oleje kokosowym możemy stracić nawet do 0,5 kg tygodniowo - oczywiście trzymając zdrową dietę.
Zawiera kwasy tłuszczowe o łańcuchach średniej długości, dzięki czemu łatwiej przekształcić je w czystą energię. Ponadto sam w sobie potrafi przyspieszyć metabolizm, dzięki czemu łatwiej idzie nam spalanie odłożonej już tkanki tłuszczowej. Taka poprawa przemiany materii przyniesie nam dodatkowo więcej energii w ciągu dnia oraz zwiększy odporność.

Nazywany jest naturalnym antybiotykiem, ponieważ w połowie składa się z kwasu laurynowego. W tak dużych ilościach możemy znaleźć go tylko przy maminym cycku :) Kwas laurynowy działa bakterio- i wirusobójczo, jednak w jakiś magiczny sposób nasze bakterie w jelicie grubym zostawia w spokoju. Możemy się dzięki niemu pozbyć trądziku - chociaż smarowania twarzy olejem kokosowym nie polecam, jak wspomniałam wcześniej może być komedogenny (zaopatrzcie się w mydło Aleppo!), pozbędziemy się opryszczki, podobno nawet Helicobacter Pylori, odpowiedzialną częściowo za wrzody żołądka. Wpadłam również na informację, że regularne jego spożywanie potrafi zmniejszyć stężenie wirusa HIV we krwi, jednak nie wiem czy ma aż tak cudowne moce - zostawiam to do indywidualnego rozpatrzenia.

Może nam również delikatnie wybielić zęby w trakcie stosowania ssania tego oleju - ssiemy olej przez 5-15 minut, a następnie olej wypluwamy. Toksyny zawarte w naszym organizmie przedostają się przez naczynia krwionośne w naszej jamie ustnej do ssanego oleju. No i przy okazji ząbki coraz ładniejsze :)

http://www.google.pl/url?sa=i&source=images&cd=&cad=rja&uact=8&docid=4Mm2kb1jR-Gt2M&tbnid=_mRJm5o_kbC9cM:&ved=0CAgQjRw4TA&url=http%3A%2F%2Fwww.ojkarola.pl%2F2013%2F01%2Fdla-zdrowia-i-urody-orzech-kokosowy.html&ei=FwYvU7H6McfXtAb9zICQAQ&psig=AFQjCNF9iuz9oVCvCKJQ3q76FZPbBkMNQw&ust=1395677079871366

Szukając dla Was informacji na temat tegoż oleju, spotkałam się, ku mojemu zdziwieniu, z informacjami, że olej ten nie jest do końca taki zdrowy, jakim go malują. Głównym argumentem przeciwko olejowi była duża zawartość - nawet do 90% w zależności od źródeł - nasyconych kwasów tłuszczowych, w tym właśnie wspomniany wcześniej laurynowy. Nasycone kwasy tłuszczowe nasz organizm potrafi wytworzyć sobie sam, dlatego powinniśmy mu dostarczać głównie nienasyconych - i tutaj zwracam szczególną uwagę. W nadmiarze wszystko potrafi zaszkodzić, nie możemy się skupić jedynie na jednym produkcie w naszym żywieniu. Niektórzy w sieci twierdzą, że olej kokosowy, właśnie dzięki takiemu wysokiemu procentowi składowemu tłuszczy nasyconych może prowadzić do miażdżycy i zawałów serca, gdzie indziej znowu czytamy, że olej ten chroni nas przed tymi dolegliwościami. Nigdzie nie ani jedno, ani drugie nie było udowodnione czarno na białym, więc taką informację po prostu Wam przedstawiam i pozostawiam własnemu osądowi.
Osobiście twierdzę, że przy zbilansowanej diecie, w której olejem kokosowym zastąpimy sobie masło i olej do smażenia, a dodatkowo zaopatrzymy się w np. olej lniany czy oliwę w sałatkach, to olej kokosowy przyniesie nam jedynie korzyści. I niesamowite walory smakowe! :)

Kto z Was dołączył olej kokosowy do swojej diety?

Pozdrawiam! Jaskółka

18 mar 2014

Miesięczna akcja przeciwko wyciskaniu!

Dziewczyny, jesteście wielkie! Nie spodziewałam się takiego odzewu z Waszej strony. Skoro większość z nas ma taki problem, jakim jest paskudne wyciskanie - odsyłam: klik, i wszystkie tutaj się dobrze znamy, to w kupie raźniej. Zwalczmy ten nawyk razem!

 Urządźmy sobie tutaj małą akcję, na dobry początek miesięczną. Chciałabym, by każda chętna w miarę możliwości u siebie też zwierzyła się ze swojego problemu i dała znać, jak ona sobie z tym radzi. Ja Was umieszczę w małym Jaskółczym klubie, gdzie będziemy mogły się znaleźć, poczytać o swoich poczynaniach, sposobach i postępach w naszym postanowieniu. A jeśli potknie nam się noga i wydłubiemy sobie połowę twarzy - cóż, od tego będziemy miały siebie. Będziemy chwalić się naszymi wynikami, by pokazać, że da się to cholerstwo zwalczyć!

Początkowo spotkamy się na Jaskółkowo-facebookowym fanpage'u, do czasu gdy obmyślę (może i z Waszą pomocą) gdzie będziemy mogły spokojnie się wspierać.
Uczestnictwo w akcji niczego nie wymaga, jedynie troszkę Waszego dobrego słówka. A jeśli poślecie wici dalej, będzie mi bardzo miło, a i nas będzie więcej.

Dajcie znać czy jesteście zainteresowane małym klubem wsparcia. Dajcie też zaraz znać, jeśli napiszecie o tym u siebie. Na dniach stworzę zakładkę, w której będziemy mogły się poznajdywać :)

Edit [20.03]: Uczestniczki zapraszam do wypełnienia ankiety! Będzie nam łatwiej :)

I pamiętajcie! Jesteśmy piękne, szkoda to marnować przez wyciskanie!



Pozdrawiam! Jaskółka

16 mar 2014

Okropny nawyk wyciskania pryszczy - jak się go pozbyć?

Każdy, kto ma problemy z cerą, próbował sobie nie raz te wszystkie wyskakujące paskudztwa wydłubać z buźki. Niejednokrotnie zaczyna to powolutku przechodzić w nawyk, którego ciężko się pozbyć - znam to z własnego doświadczenia i obserwuję to w przypadku mojego B., który po kuracji retinoidami dzisiaj już praktycznie nic na twarzy nie ma. Ciekawy przypadek - buźka czysta, a nawyk pozostał! Bo chętnie coś by się wydłubało...

http://www.google.com/url?sa=i&rct=j&q=&esrc=s&source=images&cd=&cad=rja&uact=8&docid=I0BayOp7a4P5cM&tbnid=zYnTa8mNVVCDPM:&ved=0CAYQjRw&url=http%3A%2F%2Fpolki.pl%2Furoda_twarz_artykul%2C10013472.html&ei=p8ElU_DcMorAtAbuwoGgCA&bvm=bv.62922401,d.bGQ&psig=AFQjCNG1u6nHezP5sYgALzHm1jKEGwM6zA&ust=1395069533499848

Moja walka z wyciskaniem trwa już parę lat, właściwie odkąd zaczęło mi coś wyskakiwać w okolicach gimnazjum, odtąd maltretuję buźkę. Oczywiście wszystko odbiło się na stanie mojej twarzy, wiecznie popękane naczynka na policzkach, rozszerzone pory, blizny...  Pomimo tego, że jest znacznie lepiej, nauczyłam się obchodzić z moją buźką, nałóg pozostaje, a ja zaczynam dobierać się do zaskórników, które na dobrą sprawę tylko ja jestem w stanie zauważyć, stojąc przed lustrem na odległość kilku centymetrów (ewentualnie jeszcze B., ale to moja chodząca ślepota :):):)).

Walka jest bardzo trudna, gdyż w ciągu dnia czyha na nas wiele okazji do wyciskania. To nam coś nowego wyskoczy i chcemy się temu bliżej przyjrzeć, to wpadniemy na chwilę do łazienki, to przeglądamy się w lusterku... i przepadamy w szale wyciskania. A jak już zaczniemy, to ciężko jest przestać. Mówimy sobie, że przecież to głupota, chcemy przestać, jakby nie patrzeć widzimy szkody, jakie nam to wyciskanie przyniosło i dłubiemy, i dłubiemy...
Największym paradoksem tego zjawiska jest to, że po tym swoistym rytuale wcale nie wyglądamy lepiej, krosty się dłużej goją, a i coś nowego nam wyskakuje, bo rozniosłyśmy siedzące w wyprysku bakterie.

Czy jesteśmy zatem z góry spisane na stratę? Nie! Pomimo tego, że walka do prostych nie należy i nie da się z dnia na dzień zaprzestać maltretowania buźki, to jakieś szansę mamy. Ale żeby odnieść sukces, musimy zacząć siebie obserwować - jak na każdym polu pielęgnacji. Czytałam wiele informacji w internecie, mając nadzieję, że przyniesie mi to jakieś rozwiązanie. Dziewczyny piszą o unikaniu luster i zajęcia wolnego czasu, by się nie nudzić... Ale zastanówmy się - po pierwsze, mamy pozakrywać wszystkie lustra, by nasz dom wyglądał jak rodem z horroru? Po drugie, czy ktokolwiek z Was poszedł do łazienki z zamysłem: ach, powyciskam sobie trochę? Problem pojawia się dokładnie w momencie, gdy patrzymy w lustro, gdy zaczynamy się sobie przyglądać - unikanie patrzenia w lustro jest jeszcze cięższe niż sama walka z wyciskaniem, a pozbywanie się ich nie wchodzi w rachubę, bo każdy z nas lustra potrzebuje, by wyjść z domu w normalnym, akceptowalnym stanie.

http://www.google.com/url?sa=i&rct=j&q=&esrc=s&source=images&cd=&cad=rja&uact=8&docid=3DLfZz4_aaxVxM&tbnid=H21apx9Cb4g0AM:&ved=0CAYQjRw&url=http%3A%2F%2Fkobieta.onet.pl%2Furoda%2Ftwarz-i-cialo%2Fjak-leczyc-tradzik-u-nastolatkow%2F7ekcg&ei=EsIlU9LjHYe1tAbdwYGoCQ&bvm=bv.62922401,d.bGQ&psig=AFQjCNG1u6nHezP5sYgALzHm1jKEGwM6zA&ust=1395069533499848

Z moich obserwacji wynikło, że faktycznie, gdy mam trochę więcej czasu i wejdę po coś do łazienki to kończę przed lustrem (czasem nawet zapominając po co przyszłam...). Skoro więc mamy więcej czasu, dlaczego zamiast niszczyć naszą buźkę nie zadbać o nią? Jeśli spojrzymy w lustro i zobaczymy kiepski stan naszej cery, nałóżmy maseczkę, niech ją trochę poprawi. Z maseczką na twarzy nie powyciskamy.
Oczywiście pewnie mój pomysł zaraz będzie musiał się skonfrontować z faktem, że równie dobrze można zabrać się za wyciskanie przed położeniem maseczki - tak jak mówiłam, ta walka nie jest łatwa, mnie również zdarza się dobrać się do twarzy przed tym zbawiennym rytuałem, ale tutaj niestety pierwsze skrzypce gra nasza siła woli - podane przeze mnie przykłady mają jedynie ułatwić walkę, nie zrobią tego za Was.

Zdarzało mi się wyciskać również przed położeniem makijażu - tutaj znów naszą przeszkodą jest dużo czasu. Gdy się spieszymy, staramy się szybko pomalować, a w tym wypadku wystarczy, że położymy na twarzy krem BB lub podkład. Ten punkt wyciskania udało mi się w zupełności wyeliminować z mojego życia, gdy zaczęłam później wstawać z łóżka. Nie mam czasu dobierać się do twarzy, bo mam wyliczony czas na styk.

A po powrocie do domku, gdy nikt nas już nie widzi? Przecież mogliśmy mieć ciężki dzień, chcemy sobie ulżyć, albo pobawić się - bo pobudki ku wyciskaniu również mogą być różne. Ja po powrocie do domku idę do łazienki zmyć makijaż i kładę nagietkowego tłuścioszka z Sylveco. Pozostała tłustą warstwę do końca dnia, więc jeśli uda mi się przezwyciężyć chęć wyciskania pomiędzy zmyciem makijażu a jego nałożeniem, to mam spokój do wieczora.

Ach, wieczorem to dopiero się cudnie wyciska. Wieczorem czekają na mnie dwie okazje dla wyciskania i z tym najbardziej nie umiem sobie poradzić. Jeśli biorę kąpiel w wannie to czas oczekiwania na napełnienie jej staje się dla mnie śmiertelnym wrogiem. Za to po kąpieli lustro jest zaparowane i mam święty spokój. Jeśli jednak biorę prysznic, szybko wskakuję się wykąpać nie dotykając twarzy, za to po wyjściu jest ku temu okazja, bo lustro nie jest zaparowane. Z tym drugim nauczyłam się radzić - po spłukaniu włosów chłodniejszą wodą, przemywam twarz cieplejszą - gdy podejdę do lustra, woda parująca z mojej twarzy osiada na lustrze i jestem już tego dnia wygrana. Sposób fajny, pod warunkiem, że nie macie pękających naczynek (nie z powodu wyciskania, jak ja).

Tak jak mówię, są to jedynie sposoby, które mają pomóc nam z tym okropnym nawykiem. Ja sama walczę z nim od kilku lat i dopiero teraz zaczynam faktycznie jakieś rezultaty osiągać (chociaż ciągle się potykam, po wczorajszej rodzinnej imprezie znów mnie obsypało i wyciskanie poszło w ruch...). To, co zdążyłam zauważyć po kilkumiesięcznym ograniczaniu wyciskania to mniej popękanych naczynek, ładniejszy koloryt skóry i szybsze gojenie się wyprysków - przy okazji stymulowane kuracją z kwasami :)

http://www.google.com/url?sa=i&rct=j&q=&esrc=s&source=images&cd=&cad=rja&uact=8&docid=bvA6zOyjVXPs7M&tbnid=VXkOTl-77kvrxM:&ved=0CAYQjRw&url=http%3A%2F%2Fpewnapani.pl%2Fdla-kobiet%2Fdomowe-spa-maseczki&ei=qMIlU5eJLMaNtAal44CYDg&bvm=bv.62922401,d.bGQ&psig=AFQjCNF93aHGt086gEdiaG6ECSwwrRHtSw&ust=1395069984868088
Takie będziemy szczęśliwe, gdy uda nam się zwalczyć chęć wyciskania! :)

A co, jak już się potkniemy? Pamiętajcie o zdezynfekowaniu buźki - czy to maseczką czy tonikiem o działaniu antybakteryjnym. I najlepiej coś kojącego, by nam wielkie gule nie zostały - np. pasta cynkowa, którą kładziemy tylko na wyprysk, koszt ok. 3zł. I uszy do góry, jutro będzie lepiej.
Warto też się zapisać na forum, gdzie dziewczyny wspólnie wspierają się w swoim postanowieniu. I pamiętajmy, że tak naprawdę jesteśmy bardzo piękne, dlatego nie warto tego psuć wyciskaniem!

Macie problemy z wyciskaniem? A może udało Wam się ten nawyk zwalczyć?

Pozdrawiam! Jaskółka

11 mar 2014

Ani czarne, ani mydło - wielofunkcyjne czarne mydło babuszki Agafii

Słońce świeci u mnie na całego. Rano temperatura oscyluje wokół zera, ale już popołudniu pięknie grzeje, szłam dzisiaj bez kurtki! Lubię takie słoneczko, od razu czuję się naładowana energią :)
Nie pochwaliłam Wam się! Udało mi się zdobyć drugie miejsce w turnieju na Gildii Graczy w Pawłowicach (akurat w dzień kobiet :)). Jeździmy raz w miesiącu z chłopakiem się zrelaksować i pobawić w planszówki, które normalnie lecą po przeszło 200zł. To, co najbardziej mi się w planszówkach podoba, to możliwość podejmowania decyzji i konieczność objęcia jakiejś strategii. Do tego niektóre są przepiękne! Marzy mi się własny Talisman lub Świat Dysku...
W turnieju graliśmy w Pentago, logiczną gierkę. Niesamowicie wymagająca gra. Trochę podobna do klasycznego kółka i krzyżyka, z tym że w jednej linii musimy ustawić 5 żetonów, planszy mamy 9 po 9 pól i po każdym ruchu możemy przekręcić jeden kwadrat o 90 stopni... Kosmos :)

Wiele z Was prosiło mnie o recenzję czarnego mydła babuszki Agafii. Zwlekałam z nim tak długo, ponieważ chciałam dokładnie się z nim zapoznać. Trochę Wam na przekór, ale moją intencją było przekazanie Wam bardzo rzetelnej recenzji, skoro jest na nią takie zapotrzebowanie :)
Muszę tutaj na wstępie wyjaśnić dwie kwestie, które zawarłam już w tytule. Nazwa jest dość przekorna, gdyż produkt nie ma nic wspólnego z mydłem, tym bardziej czarnym - łatwo się pomylić, dlatego od razu to wyjaśniam.
Po pierwsze, nie jest mydłem, ponieważ ma w sobie najzwyczajniejsze detergenty stosowane powszechnie w żelach i szamponach. Mamy tutaj SLES i Cocamide DEA. Mydło ma sól powstałą z połączenia sodu (z NaOH) z kwasem tłuszczowym na drodze zmydlania :)
Po drugie, nie czarne, ponieważ czarne mydło powstaje z połączenia oliwy z oliwek z NaOH - tutaj też ma miejsce reakcja zmydlania.
Czarne mydło to ładna nazwa na ładny produkt :)


Opierając się na wieloletnim doświadczeniu i tradycjach mieszkańców Syberii do produkcji czarnego mydła wybrano 37 najbardziej leczniczych ziół pielęgnujących zarówno ciało jak i włosy. W skład czarnego mydła wchodzą dziegieć i brzozowa huba, dlatego mydło posiada niezwykły czarny kolor.  

Aqua, olejek z drzewa cedrowego, olej sojowy, olejek pichtowy, olej z rokitnika ałtajskiego, olej z jałowca pospolitego, olej z szarłatu zwisłego, olej z dzikiej róży, olej łopianowy, olej lniany, wyciąg z szałwii, wyciąg z glistnika jaskółczego ziela, wyciąg z melisy, wyciąg z miodunki plamistej, wyciąg z rumianku, wyciąg z uczepu trójlistnego, wyciąg z krwawnika pospolitego, wyciąg z pokrzywy, SLES, Sorbitol (powstaje na drodze redukcji glukozy, zapewnia żelową konsystencję, silnie higroskopijna,0 stosowana również w żywności jako substancja słodząca), Cocamide DEA (delikatny detergent, renatłuszczacz), wyciąg z mącznicy lekarskiej, wyciąg z omanu wielkiego, wyciąg z krzyżownicy syberyjskiej, wyciąg z żywicy sosnowej, wyciąg z pączków olszy czarnej, wyciąg z różeńca górskiego, wyciąg z mchu dębowego, wyciąg z brodaczki, wyciąg ze świerku syberyjskiego, wyciąg z mydlnicy lekarskiej - dwie odmiany, wyciąg z lukrecji gładkiej, wyciąg z prawoślazu lekarskiego, wyciąg z szczodraka krokoszowatego, ałtajski wosk mineralny, wyciąg z dziegciu,wyciąg z huby brzozowej , roztwór pyłku kwiatowego w propylenie glikolowym, wyciąg z modrzewia syberyjskiego, petroleum (stosowany przy chorobach skórnych) , Methylisothiazolinone (konserwant).

Skład mydła jest cudowny, mamy tutaj wyciągi i oleje z 37 syberyjskich ziół, które pięknie dbają o nasze włosy i skórę. Pomimo mocnego detergentu, jakim jest SLES, sam produkt jest bardzo delikatny, a jednocześnie daje dużo piany. Do tego SLES występuje na 18. pozycji! Drugim detergentem jest Cocamide DEA, amid oleju kokosowego, delikatny detergent, który dodatkowo renatłuszcza naszą skórę. Za konsystencję żelu odpowiada sorbitol, jak dla mnie świetne rozwiązanie, a jedynym konserwantem jest methylisothiazolinone.
Jakbym miała rozpisywać się o właściwościach każdego oleju i ekstraktu, recenzja nie miałaby końca, dlatego zainteresowanych odsyłam tutaj: klik.


Opakowanie jest masywne, ponieważ przechowuje dla nas pół litra produktu. Nie potrzebuje specjalnych zdobień, bo wyjątkowo ciemny, lekko zielonkawy kolor żelu sam w sobie robi świetne wrażenie. Opakowanie chronione jest dodatkowym zamknięciem, który ma swoje plusy i minusy. Plusem jest oczywiście dodatkowe zabezpieczenie, wielokrotnie ratowało moje mydełko przed zalaniem. Jednak czasem mam spory problem z podważeniem wieczka, wystający dzyndzelek nie zawsze jest pomocny - jak się zassie to trzeba trochę powalczyć.

Konsystencja to zwarty żel. Produkt ucieka nam pod palcem, z pomocą przychodzą ścianki. Nabranie odpowiedniej porcji nie stanowi więc problemu, żel zachowuje się trochę jak karmel, ciągnie się w ten charakterystyczny sposób. Zapach jest cudowny, kojarzy mi się z wiosennym lasem po deszczu, gdzie drzewa dopiero co zakwitły. Niezwykle świeży, pięknie umila kąpiel.

Produkt bardzo mocno się pieni, trzeba uważać, by w tej pianie nie utonąć :) Za pierwszym razem zapewne utoniecie, ja też mocno przesadziłam, wszystkiego uczymy się w trakcie użytkowania. Na szczęście mamy tyle produktu, że początkowe wpadki ilościowe uchodzą nam na sucho. Obecnie myję włosy porcją żelu o wielkości orzecha laskowego, taką samą stosuję na ciało, jedną czwartą na buźkę. Biorąc pod uwagę ilość mydełka wydaje się być studnią bez dna.


W trakcie użytkowania wyłania nam się listek brzozowy :) Bardzo miłe zaskoczenie!

Mydełko stosuję od połowy stycznia, więc jego zużycie jest naprawdę znikome. Kupiłam go głównie z myślą o włosach, jednak początkowo bałam się używać je codziennie z powodu SLES w składzie. Moje końcówki ciągle są na mnie obrażone za półtorej roku chemicznego farbowania bez jakiegokolwiek zadbania o nie i mają tendencję do przesuszania się, gdy tylko znajdą okazję. Do tego, jak wiecie, mam wyjątkowo wrażliwy skalp. Przekonałam się po recenzji Blanki, którą cieplutko pozdrawiam i dziękuję za herbatkę :) Zaczęłam stosować produkt codziennie w ramach mojej marcowej minimalistycznej pielęgnacji i wyraźnie widzę, że moje włosy odżyły. A i skóra głowy w końcu się ukoiła, co mnie ogromnie cieszy - przestałam już wierzyć w to, że kiedyś zapomnę o swędzeniu główki. Nie mam łupieżu, włosy są mięsiste i lepiej się układają. Nie plączą się tak, jak mają to w zwyczaju, więc jeśli się spieszę, nie stosuję balsamu tureckiego, tylko po prostu wmasowuje balsam z Nivei do układania loków w wilgotne włosy i voila. Fajny produkt do szybkiego umycia włosów.

Zauważyłam, że działa również dobrze na przetłuszczanie się mojej główki. Choć nie do końca umiem się przestawić na taki tryb, mogę zostawić włosy w spokoju i myć je co dwa dni. Częściej jednak przyzwyczajenie bierze górę i odruchowo się nimi wieczorkiem zajmuję, ale walczę z tym :)

Raz czy dwa w tygodniu stosuję mydło na całe ciało i buźkę, poprzedzając peeling, ponieważ ma ono również właściwości złuszczające. Mydełko nie wysusza skóry, pozostawia ją przyjemnie miękką, co możemy jeszcze spotęgować stosując dobry peeling. Po takim zabiegu nie muszę używać balsamu.
Ciężko mi stwierdzić wpływ mydełka na moją buźkę, bo zbyt rzadko go stosuję, by zauważyć faktyczne działanie - tym bardziej, że wróciłam do OCM, bo mam dość zaczerwienień ciągle wyskakujących na moich policzkach. Jest już dużo lepiej, co mnie bardzo cieszy.

Mydło w oryginalnej cenie jest drogie (49zł), chociaż jeśli przełożymy wydajność, ilość produktów i ogrom cudownych ziół to jest warte swojej ceny. Jednak z moim rabatem dostaniecie je troszkę taniej (36zł), co już nie jest tak wygórowaną ceną. Mydełko jest na pewno warte wypróbowania, tym bardziej, że ma jeszcze 2 siostrzyczki - białą i kwiatową wersję, które z wielką chęcią poznam bliżej :)

A jakie są Wasze typy do mycia włosów?

Pozdrawiam! Jaskółka

7 mar 2014

Dbam o moją buźkę, a ona ciągle sucha! Dlaczego?

Pielęgnacja suchej skóry nie jest wcale taka prosta, jak może się wydawać. Z przesuszeniem skóry borykają się również cery tłuste, co powinno dać nam sporo do myślenia. Warto się zastanowić jakie błędy popełniamy. W dobrym nawilżeniu skóry sama pielęgnacja nie wystarcza!

http://www.google.com/url?sa=i&rct=j&q=&esrc=s&source=images&cd=&cad=rja&uact=8&docid=nuEvpL8dc-h8sM&tbnid=i4ejYOvnAkXARM:&ved=0CAUQjRw&url=http%3A%2F%2Fkobietawielepiej.pl%2Fmoda-i-uroda%2Furoda%2Fcera-sucha-jak-ja-pielegnowac&ei=Cf0ZU87xJcPVtQap3IDgAw&bvm=bv.62578216,d.ZGU&psig=AFQjCNE0TJ2vACM7aXprsgnuTVAITMcU0A&ust=1394298466008391

Najważniejsze jest nawadnianie skóry od środka. Nawilżanie jedynie zewnętrznej powierzchni pomoże jedynie na krótko, składniki aktywne z reguły nie docierają do głębszych warstw skóry i nie mają szans zwalczyć problemu. Prawidłowo nawilżona skóra ma w sobie ok. 15% wody, skóra sucha zawiera jej mniej niż 10%! Dlatego podstawą jest prawidłowa dieta.

Po pierwsze: pijmy wodę! Jeśli brakuje wody, organizm rekompensuje sobie jej braki odciągając ją m.in. ze skóry. Powinnyśmy popijać 2-3 litry wody na dzień - to w herbatce, to w niesłodzonej kawie, to w zupce czy innych płynnych pysznościach. Picie wody ma sporo innych pozytywów: poprawia krążenie płynów ustroju, sprawia, że organizm nie ma potrzeby jej magazynowania - ważymy mniej, zmniejsza nam się cellulit, czujemy się lekko. Warto!
Do czystej wody najlepiej dodawać owoce lub ich soki. Sama bardzo lubię popijać wodę z odrobiną soku z cytryny, szczególnie rano, dla pobudzenia. Jednak nie jest to jedyny plus takiego pysznego napoju - woda z dodatkami jest wchłaniania przez nasz organizm znacznie lepiej od czystej wody. Tak więc nie krępujcie się i wrzucajcie do wody kawałki jabłka, pomarańczy cytryny, czy nawet ogórka - pycha!
Pamiętajcie jednak, by nie wypijać jej za dużo na raz - ma to często miejsce, gdy zapomnimy o piciu wody i chcemy to szybko nadrobić. Wtedy organizm nie ma pożytku z wypitej przez nas ilości, nadmiar wydala, a my sami chodzimy częściej do toalety.

Mam mały patent na częstsze picie wody - wystarczy postawić sobie butelkę wody w miejscu pracy. Wtedy popijamy wodę zupełnie bezwiednie, w małych porcjach, jak znalazł idealne nawadnianie :)

Jako małą zachętę zdradzę Wam sekret - sporo cellulitu powstaje na wskutek magazynowania wody w organizmie, w sytuacji gdy nie dostarczamy jej w odpowiedniej ilości i regularnie. Odpowiedni masaż i popijanie wody w wielu przypadkach potrafią działać cuda również w tej materii!

Po drugie, nie zapominajmy o Niezbędnych Nienasyconych Kwasach Tłuszczowych (NNKT). Są one niezbędne do odpowiedniego nawilżenia naszej skóry - i nie tylko, nasz organizm po prostu ich potrzebuje do prawidłowego funkcjonowania. Wyeliminowanie tych tłuszczy z diety jest częstym błędem, gdy zaczynamy się odchudzać! Nie popadajmy w paranoje, gdyby nie tłuszcze, nasz organizm nie mógłby magazynować tak potrzebnych dla pięknej skóry witamin jak A i E (słynny ADEK), marzłybyśmy dużo szybciej, nasze organy nie miałyby zapewnionej tak dobrej mechanicznej ochrony. Jednym słowem, troszkę go potrzebujemy :)

Po trzecie: witaminy. Wspomniane już A i E, znane ze swoich właściwości przeciwstarzeniowych. Witamina A utrzymuje dodatkowo piękny koloryt, retinoidy są pionierami w walce z trądzikiem. Ma oczywiście wiele więcej magicznych właściwości, ale my przecież chcemy się tutaj skupić się na buźce. Pozwala również nieźle nawodnić skórę, co zauważa wiele dziewczyn stosujących retinoidy przez dłuższy okres czasu. Wspomaga również regenerację naskórka. Witamina E stymuluje produkcję kolagenu, nasza skóra jest jędrniejsza, lepiej ukrwiona, przez co więcej substancji odżywczych (i wody!) do niej dociera, jest lepiej natłuszczona i nawilżona.
Ważna jest również witamina C, która wzmocni nasze naczynia krwionośne i przy okazji zlikwiduje przebarwienia. Bez niej uszkodzone komórki się nie regenerują, co naraża skórę na zwiększoną utratę wody. W dodatku pomaga witaminie E w produkcji kolagenu.
Trzy najważniejsze dla skóry witaminy - pamiętajmy jednak, że pozostałe są równie ważne!

Z miejsca powinnyśmy odstawić używki. Papierosy, zbyt częste picie alkoholu, za dużo kawy - dobrowolnie niszczymy ją od środka. Wiecie, że kilka kubków kawy dziennie mogą doprowadzić do zatrzymania nawet 7 kilogramów wody w ciele? Zmniejszenie ilości kawy na dzień i popijanie wody może się zamienić w dietę cud :)

Rozpocznijmy więc swój dzień, rozpieszczając naszą skórę! Po przebudzeniu wypijmy szklankę wody z świeżym sokiem z cytryny - taki napój świetnie orzeźwia z rana. Wypijmy łyżkę oleju lnianego, konopnego czy z wiesiołka. A następnie schrupmy marchewkę.

http://wizaz.pl/var/wizaz/storage/images/wizaz.pl/pielegnacja/abc-pielegnacji/sucha-czy-odwodniona/105342-4-pol-PL/Sucha-czy-odwodniona_large_lead.jpg

Pamiętajmy jednak, że nasza skóra jest narażona na ataki z zewnątrz. Jest w stanie znieść wiele, ale odbija się to na jej stanie. Jeśli pragniemy pięknej cery musimy się nauczyć jak ją odpowiednio chronić i przed czym.

Unikajmy przebywania wśród osób palących. To, że same nie palimy nic nie znaczy, jeśli stale przebywamy w obecności palacza i pozwalamy mu przy sobie palić. Nie dość, ze palimy biernie, to naszą skórę atakuje dym, mocno ją wysuszając.
Nasza skóra nie ma się również za dobrze w czasie okresu grzewczego - suche powietrze wyciąga z niej wodę. Jeśli tylko możemy, korzystajmy z nawilżaczy powietrza - zyska na tym nie tylko skóra! Odetchną z ulgą również włosy i drogi oddechowe. Warto jest dodać do nawilżacza olejków eterycznych.
Tak samo jest niestety z klimatyzacją. Chociaż potrafi być wybawieniem, działa tak samo jak system grzewczy - powietrze staje się suche.

Patrzmy co dzieje się za oknem. Gdy jest wietrznie czy też mroźnie samo wyjście stanowi spore zagrożenie dla naszej nawilżonej buźki. Nie bójmy się "konkretnych" kremów, które stworzą nam warstwę ochronną. Warto też nałożyć makijaż mineralny, który nie zrobi nam na twarzy maski, pozwoli jej oddychać i będzie chronić dodatkową warstwą.
To samo tyczy się okresu letniego. Zbyt długo ekspozycja na słońce i brak stosowania filtrów ochronnych może być zgubne w skutkach. Nie tylko skóra się przesusza, ale również szybciej starzeje!

Trzeba również uważać na basen oraz saunę. Odwiedzanie obu tych miejsc jest bardzo zdrowe, jednak wszystko, co w nadmiarze, szkodzi. Na basenie zagrożenie stanowi chlorowana woda, a w saunie wysoka temperatura.

Uwaga na glicerynę! Jest świetnym humektantem, czyli substancją wiążącą wodę. Stosowana w małej ilości, gdy wilgotność powietrza jest w normie może się przysłużyć naszej skórze, ponieważ będzie wiązać wodę z powietrza. Jednak w kontakcie z suchym powietrzem będzie miała miejsce sytuacja odwrotna! Dlatego nie poleca się kremów z gliceryną w składzie na okres zimowy, gdy woda jest związana w śniegu.
Zbyt duże stężenie gliceryny również nie jest korzystne. Gliceryna wyciąga wtedy wodę z głębszych partii skóry i choć naskórek jest nawilżony mamy spore braki głębiej, przez co skóra szybko robi się sucha.

http://www.google.com/url?sa=i&rct=j&q=&esrc=s&source=images&cd=&cad=rja&uact=8&docid=KIEBoSDwsQO50M&tbnid=HAtxIhUDeiwDBM:&ved=0CAUQjRw&url=http%3A%2F%2Finformacjeogwiazdach.blogi.kotek.pl%2F2012%2F03%2Fmaseczki_do_cery_suchej%2F1&ei=CgsaU9SjPMTPtQaH44H4Ag&bvm=bv.62578216,d.ZGU&psig=AFQjCNHwqg8sxoMsHB7nDJQcbHsInxj4NQ&ust=1394300877517573

Zapamiętajmy te kilka prostych zasad i rozpieszczajmy naszą skórę! Warto :)

Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


4 mar 2014

Delikatne mydło do higieny intymnej od Green Pharmacy

Ostatnio Was zaniedbuję. Przepraszam, ale obawiam się, że tak moje blogowanie będzie wyglądać w najbliższym czasie. Matura zbliża się wielkimi krokami i to ona stanie się moim priorytetem. Jednak nie mam zamiaru zostawiać Was tutaj samych, co to, to nie!

Dzisiaj mam dla Was recenzję drugiego produktu do higieny intymnej, jaki dostałam od Green Pharmacy plus małe porównanie obu produktów na koniec.


Produkt ten...
...jest delikatnym mydłem w płynie przeznaczone do pielęgnacji intymnych partii ciała. Starannie oczyszcza i odświeża skórę. Olejek z drzewa herbacianego posiada silne właściwości antybakteryjne i przeciwzapalne oraz jest naturalnym remedium na stany zapalne i infekcje skóry. Wyciąg z nagietka nawilża skórę i łagodzi podrażnienia. Mydło działa normalizująco na mikroflorę, przywraca skórze jej naturalne funkcje. Zalecane do codziennego stosowania jako efektywny środek do higieny intymnej. Zapewnia czystość, komfort i przyjemne uczucie świeżości. Nie narusza kwasowo-zasadowej równowagi skóry.

Aqua, SLES, Sodium Chloride (sól, polepsza lepkość, niweluje nieprzyjemny zapach), CAPB, olejek z drzewa herbacianego , PEG-4 Rapeseedamide (detergent, delikatny), Cocoglucoside (detergent, delikatny), Glyceryl Oleate (emulgator z oliwy z oliwek, nawilża), Polyquaternium-7 (delikatna substancja utrzymująca pianę, zapobiega przed wysuszaniem, stosowana do produktów do włosów, by były gładkie i błyszczące :):):):)), Allatoin, PEG-7 Clyceryl Cocoate (koemulgator, utrzymuje pianę, bezpieczny w produktach spłukiwanych), Propylene Glycol, Parfum, Diazolidinyl Urea, Panthenol, Methylisothiazolinone (konserwant do 1%), ekstrakt z nagietka, Citric Acid, Methylparaben, Propylparaben, (konserwanty) CI 19140, CI 14720, CI 42090 (barwniki), Disodium EDTA (konserwant)

Dość sporo detergentów, aż 4, jednak 2 z nich są delikatne. Przy takiej cenie produktu (ok.8zł) jest to całkiem niezły wynik. Bardzo wysoko olejek z drzewa herbacianego, który bardzo sobie cenię i stosuję na co dzień. Podoba mi się zastosowanie emulgatora z oliwy z oliwek, obecność alantoiny, mocznika, pantenolu i ekstraktu z nagietka - chociaż te dwa produkty mogłyby występować nieco wyżej. Nieco się uśmiałam nad polyquaternium-7, ponieważ jest to substancja stosowana głównie w produktach do pielęgnacji włosów - chyba, że nasze Green Pharmacy chce zadbać również o to :):):)


Opakowanie jest bardzo duże, mieści w sobie 370ml produktu. Wyposażone jest w wygodną pompkę, której ja używam jedynie do połowy, bo później ginę w pianie. Produkt jest przez to bardzo wydajny, ledwo widać zużycie.

Produkt jest w formie lejącego się żelu o delikatnym zielonkawym zabarwieniu. Zapach jest bardzo świeży, przypomina faktycznie trochę olejek z drzewa herbacianego, jest tam jeszcze domieszka czegoś, czego zidentyfikować nie potrafię. Jest to przyjemny zapach, jednak na dłuższą metę trochę drażni. Zapach utrzymuje się długo i tutaj zaczyna się problem, bo z biegiem dnia coraz bardziej ma się go dość.


Produkt naprawdę bardzo fajnie odświeża. Zaczęłam jego użytkowanie z lekkim podrażnieniem, o którym pisałam Wam przy okazji recenzji pianki od Green Pharmacy - świetnie sobie z nim poradził, skóra była ukojona, w ciągu dnia nie odczuwałam dyskomfortu.
Odświeżenie trwa długo, zapach się utrzymuje, ale tak jak wspomniałam nie jest to do końca plus.
Mydło jest znacznie delikatniejsze od pianki i dużo bardziej wydajniejsze, przyjemnie mi się użytkowało i pewnie zużyję go do końca. Mydłem jest tylko z nazwy, w dodatku na końcu składu znajduje się kwas cytrynowy, więc jego odczyn pewnie jest kwaśny. Jest jednak mało ale...
Pomimo kwaśnego odczynu brakuje mi tutaj trochę kwasu mlekowego. Stanowi on naszą własną obronę przed drobnoustrojami, dlatego mam duże zaufanie do produktów, które mają go w składzie. Trochę mi go tu brakuje i z tego powodu nie darzę mydła stuprocentowym zaufaniem. Zdaję sobie sprawę, że olejek z drzewa herbacianego również działa antybakteryjnie, jednak to dla mnie nie wystarcza.


W starciu tych dwóch produktów prowadzi mydło. Jest droższe o złotówkę, a w zamian dostajemy 220ml produktu więcej. Przyznam szczerze, że pokładałam nadzieję w piance z powodu wygody użytkowania, jednak trochę się zawiodłam. Do pianka w jakiś dziwny, niewyjaśniony i niezrozumiały dla mnie sposób sprawia, że produkt jest mniej wydajny. Także mamy mniej produktu, który szybciej się zużywa.

W użytkowaniu również pianka w porównaniu z mydłem wypada słabo. Po użyciu pianki czułam się "naga", zdarła z mojej skóry wszystko, co mogła, przez co czułam dyskomfort - zdaję sobie jednak sprawę, że są osoby, które lubią takie czyściochy, jest to ocena jak najbardziej subiektywna. Mydło jest delikatniejsze, a odświeżenie trzyma się równie długo. W trakcie dwóch tygodni używania oba produkty mogły się wykazać w starciu z podrażnieniem, które mnie złapało. Po piance przychodziło ukojenie, było one jednak poprzedzone półgodzinnym szczypaniem. Mydło dawało ukojenie na cały dzień bez najmniejszego dyskomfortu zaraz po zastosowaniu.
Jedynie pod względem zapachu pianka wygrywa. Choć na pierwszy "rzut nosa" znacznie bardziej podoba mi się zapach mydła, jednak pozostający na skórze zapach w ciągu dnia zaczyna drażnić, pianka pozostawia delikatną nutę.

Chętnie wypróbuję jeszcze mydło lub żel do higieny intymnej tej firmy, jednak wybiorę któryś z braci drzewa herbacianego. A jak Wasze doświadczenia z tego typu produktami?

Dziękuję Wam wszystkim za życzenia urodzinowe, wywołałyście mnóstwo uśmiechu na mojej twarzy :)

Pozdrawiam! Jaskółka

1 mar 2014

Sylveco - lekki kremik nagietkowy oraz kawałek ciacha dla każdego!

Dziś są moje urodziny! Zaraz więc zrobię sobie małe spa, a wieczorem idziemy z B. na sushi i do kina - oglądał ktoś Pompeje? Z racji tego mam dla każdej z Was kawałek ciasta! Zjedzcie sobie bezkarnie ulubione ciacho, obiecuję Wam, że w urodzinowym ciachu dla Jaskółki nie będzie żadnych kalorii! :)


A to moje ulubione ciacho! Mmm... nadrobię sobie dzisiaj tłusty czwartek - tym lepiej, bo urodzinowe nie tuczy! :)

Mam dla Was również recenzję lekkiego kremiku od Sylveco. To, że za tą marką szaleję wiecie od dawna. Ogromnie mnie cieszy, że ta polska firma się rozwija, ostatnio dodali 5 nowych produktów do swojej oferty. Czekałam szczególnie na produkty do włosów, niestety oba szampony zawierają cocamidopropyl betaine, więc nie będę mogła ich używać, ale chętnie kupię hibiskusowy tonik do twarzy.


Nagietek lekarski to źródło substancji aktywnych o właściwościach przeciwbakteryjnych, przeciwzapalnych, gojących i oczyszczających. Zastosowanie tego cennego surowca gwarantuje w lekkim kremie nagietkowym skuteczną pielęgnację i regenerację w przypadku skóry skłonnej do infekcji, podrażnionej, zanieczyszczonej, z objawami trądziku.

Hypoalergiczny lekki krem nagietkowy jest przeznaczony do codziennej pielęgnacji każdego rodzaju cery i zapewnia ochronę skóry podrażnionej. Zawiera ekstrakty z kory brzozy i nagietka lekarskiego o działaniu regenerującym, oczyszczającym i przyspieszającym odnowę naskórka. Naturalne oleje roślinne i masło karite odbudowują warstwę wodno-lipidową i w połączeniu z alantoiną zapewniają skórze szybkie ukojenie. Ekstrakt z aloesu przywraca właściwy poziom nawilżenia, natomiast dodatek witaminy E zabezpiecza skórę przed negatywnym wpływem środowiska. Ekstrakt z mydlnicy lekarskiej, zawierający saponiny, ułatwia wnikanie składników aktywnych głębiej do skóry. Krem może być stosowany pod makijaż oraz na okolice przemęczonych oczu.
  • chroni skórę podrażnioną
  • wygładza i zmiękcza
  • przyspiesza regenerację
 Woda,  Olej z pestek winogron,  Olej sojowy,  Sorbitan Stearate & Sucrose Cocoate,  Masło karite (Shea),  Stearynian glicerolu,  Olej arganowy,  Olej jojoba,  Kwas stearynowy,  Alkohol cetylostearylowy,  Alkohol benzylowy,  Betulina,  Witamina E,  Ekstrakt z aloesu,  Alantoina,  Guma ksantanowa,  Kwas dehydrooctowy,  Ekstrakt z nagietka lekarskiego,  Ekstrakt z mydlnicy lekarskiej,  Lupeol,  Kwas oleanolowy,  Kwas betulinowy

Skład, jak wszystkie składy Sylveco, jest przepiękny. Jest tu trochę więcej chemii w związku bardzo lekką konsystencją produktu, musimy się z tym liczyć - jednak nic mnie tu nie kole w oczy. Mnóstwo ekstraktów, olei.


Produkt zamknięty jest w bardzo poręcznej, ślicznej i malutkiej butelce typu airless - nic nam się do środka nie dostaje, produkt jest bezpieczny. Nie da się go odkręcić - można by to uznać za minus, bo nie wiemy ile produktu nam pozostało, jednak plastik jest cienki i jeśli spojrzymy pod światło spokojnie będziemy mogły określić ile nam kremiku zostało. Ja, używając go od początków stycznia, zużyłam połowę, jest to więc bardzo dobry wynik.

Najbardziej podoba mi się pompka. Chodzi gładko, jednak stawia lekki opór, dzięki czemu można stopniować nacisk - zużywamy dokładnie tyle produktu, ile potrzebujemy.

Konsystencja jest faktycznie bardzo lekka, jednak pozostawia film. Żeby zniknął musimy trochę poczekać. Nauczyłam się nakładać krem przed ubieraniem się i śniadankiem, by dopiero na końcu się pomalować, ale początki były ciężkie. Zapach ma bardzo delikatny, żeby go wyczuć, musimy przyłożyć porcję kremiku pod nos. Ciężko go określić, jest bardzo... naturalny :)


Proszę bardzo, pełna pompka - było ciężko, ale się udało :) Taką porcję rozprowadziłam na twarz, szyję i starczyło jeszcze na dekolt.

Kremik fajnie się rozprowadza, jednak trochę bieli twarz - trzeba go długo wmasowywać. I tak, jak już wspomniałam, pozostawia film na twarzy. Mam cerę mieszaną skłonną do przesuszeń i odkąd stosuję ten krem nie mam problemów z suchymi skórkami (nie licząc okresu po peelingu kwasowym). Fajnie koi buźkę po kwasowej kuracji, jednak przy mojej mieszanej buźce kiepsko trzyma minerały, szybko zaczynam się błyszczeć i poprawianie na nim makijażu kończy się brzydkim, pudrowym efektem. Znika po czasie, ale pierwsze wrażenie nieciekawe.

Tak samo jest w dni, podczas których się nie maluję. W ciągu godziny moja buźka już zaczyna błyszczeć i choć początkowo efekt mi nie przeszkadza, pełen mat nigdy mnie nie interesował, to po trzech godzinach można się w moim czole przeglądać jak w lustrze.
Choć fajnie sprawdza się w okresie zimowym, gdzie fajnie chroni twarz przed zmianami pogodowymi, to nie wyobrażam sobie stosować go w lecie. Robi się coraz cieplej i będę musiała wrócić do lekkiego kremu na dzień od babci Agafii.

To, co najbardziej zawiodło mnie w kremie, to fakt, że nie poprawił stanu mojej cery. Stosowałam go równolegle z żelem tymiankowym i charakterystyczna dla cer problematycznych kaszka nie znikała. Jedynym plusem było szybsze gojenie się niespodziewajek, nie pozostawały brzydkich czerwonych plam, ale zaczerwienienia na policzkach jak były, tak są. Miałam nadzieję, że będzie dopełnieniem nagietkowego tłuścioszka, że w ciągu dnia skóra również będzie oczyszczana, że kremik o nią zadba równie dobrze, jakbym chodziła z tą tłustą warstwą - niestety tak nie jest, więc dość niechętnie teraz na niego patrzę.

A jak u Was sprawdził się ten kremik? Możecie mi polecić inny krem do tego typu problemów?

P.S. Pamiętajcie o ciachu!

Pozdrawiam! Jaskółka

Disqus for Jaskółcze Ziele