29 cze 2014

Zakręcił mi w głowie zakręcony miętusek!

Nie pisałam długo, bo troszkę chwycił mnie stres przed wynikami matury. Właściwie stresowałam się bardziej niż samą maturą! Z wyników jestem całkiem zadowolona, nie jestem jedynie przekonana do wyniku z biologii i mam zamiar się odwoływać - każdy punkt zdobyty więcej daje mi większe szanse dostania się na upragnione studia, będę walczyć jak lwica! :):):)

Dzisiaj o wyjątkowo zakręconej kostce. Mydełku mianowicie, prosto od Veggie Bubbles. Zakręcony miętusek, rzeczywiście czaderski, idealny na cieplutkie dni. Do tego śliczny i cudnie pachnący :)


Tutaj trochę chemii się wkradnie (chemia bardzo dobrze mi poszła, to teraz się trochę popiszę!). Mydło powstaje w skutek połączenia się kwasu tłuszczowego z zasadą, najczęściej sodową (mydła stałe).  Tak więc mydło jest solą, stąd dziwne chemiczne nazwy w mydłach. I chociaż skład wygląda bardzo chemicznie:

Sodium Olivate, Sodium Cocoa Butterate, Sodium Shea Butterate, Sodium Babassate, Sodium Hepate, Sodium Ricinoleate

...to w rzeczywistości jest znacznie ładniejszy - Ula wrzuciła do swojego kociołka kolejno:

oliwę z oliwek, masło kakaowe, masło shea, masło babassu, olej z nasion konopii, olej rycynowy i oczywiście sodę kaustyczną

Dodatkowo w kociołku znalazł się również olejek miętowy - pachnie przecudnie, jak orbitki o smaku spearmint, jednak jednocześnie nieco bardziej słodziej... - glinka zielona i biała, które wspólnymi siłami tworzą cudny szlaczek, surowy cukier, skrobię kukurydzianą i chlorofil - delikatnie rozjaśnia przebarwienia :)




Po pierwszej kąpieli nie było miejsca na najmniejszy opór. Przepadłam całkowicie. I to dla kostki, którą spokojnie mogłam zamknąć w mojej jednej malutkiej łapce! Najpierw urzekł mnie zapach, był jak czułe słówka szeptane do ucha. Na te ciepłe dni wręcz idealny, dla odświeżenia ciała po gorącej nocy czy upalnym dniu. Jednak na zapachu się nie skończyło, olejek miętowy pieścił mnie dalej, dając delikatne uczucie chłodu na skórze nawet już po kąpieli. Nie takie, jak w przypadku mentolu, gdzie aż gęsia skórka łapie - delikatne, subtelne, przynoszące ukojenie, zupełnie nie nachalne chłodzenie.

Mydełko się nie pieni, jednak w żadnym wypadku nie utrudnia to kąpieli. Kosteczka zostawia na skórze delikatną emulsję, która porządnie czyści skórę. Porządnie, ale niezwykle delikatnie - skóra się nie napina, wręcz przeciwnie robi się bardziej miękka i przyjemna w dotyku. Po kąpieli z miętuskiem nie potrzebowałam smarować się balsamem i nie musiałam za tą decyzję pokutować :) Nie jest to kosteczka, która w zupełności zastąpi nam balsam do ciała, ale nie trzeba przy niej smarować się codziennie. Bardziej suche skóry również ją docenią, gdyż ciało nie będzie podrażnione, łatwiej będzie przy nim zwalczyć suchość skóry w połączeniu z dobrym balsamikiem.



Niestety nie zauważyłam efektu rozjaśniania przebarwień, jednak kosteczka, która do mnie trafiła dzięki uprzejmości Uli była dodatkiem do mojego zamówienia - zbyt małym, by dostrzec taki efekt, jednak wystarczającym by się w nim zakochać i w tej miłości przepaść zupełnie. Na miętuska mam chrapkę ogromną, zakręcił mi w głowie na całego, chętnie zrobię zapasy i na rok, by mi go nie zabrakło :)

A od dziś romansuję z Pomarańczową Szarlotką! Ciekawa jestem czy zdoła otrzeć łzy po wykończonym miętusku. Może porwie mnie bardziej i już zupełnie będę pełna zachwytu dla pasji Uli? :)

Pozdrawiam ciepło! Jaskółka


24 cze 2014

Ukojenie i nawilżenie - tonik Baikal Herbals

Mam cerę mieszaną, ostatnio bardziej tłustą i właśnie z tego powodu, gdy wybieram toniki, sięgam po te nawilżające. Skóra tłusta także potrzebuje nawilżenia, szczególnie gdy przy okazji jest problematyczna. Nie jeden raz zauważyła, że gdy buźka jest ładnie nawilżona, mniej na niej nieproszonych gości - chociaż z zaskórnikami już nie jest tak łatwo :)

Rolę toniku z reguły grają u mnie hydrolaty, ale od czasu do czasu lubię sięgnąć po typowy tonik. W lutym wybór padł na Baikal Herbals. Wybrałam sobie tonik i serum właśnie do skóry suchej - z myślą o kuracji dermatologicznej, uzupełnieniu pielęgnacji nawilżającej. Było to moje pierwsze spotkanie z tą firmą, zrobiła świetne pierwsze wrażenie!


Tonik zamknięty jest w plastikowej butelce koloru butelkowej zieleni. Etykieta przypomina mi trochę Sylveco, widnieje na niej kwiatuszek, któremu produkt zawdzięcza cudne właściwości. W tym przypadku jest to wrzosiec bagienny (Erica Tetralix), który niweluje nadmierne łuszczenie i właśnie pięknie nawilża.

Tonik ma wygodny aplikator, jest to świetne rozwiązanie dla toników czy miceli. Łatwo go przycisnąć, jednak nie oznacza to, że otworzy nam się podczas podróży - tonik kursuje ze mną do B. i z powrotem i nigdy nic mi się nie wylało (no dobra, raz. Bo nie zatrzasnęłam... Na szczęście nie poszło dużo!).

Jest bezbarwny, za to ma przecudny zapach! Przypomina mi świeże pranie z delikatną kwiatową nutą. Niesamowicie odświeżający zapach. Mogliby zrobić taki wosk :)


Na dnie toniku od samego początku widniał białawy osad. Widziałam to na innych blogach, więc się nie przestraszyłam. Zioła już tak czasem mają, że lubią się wytrącać. Jest to krasa tylko i wyłącznie tej wersji toniku, moja nowa buteleczka dla cery tłustej i mieszanej już osadu nie ma.

Aqua with infusions of: wyciąg z korkowca amurskiego, wyciąg z wrzośca bagiennego, organiczny wyciąg z miodunki plamistej, olej lniany, organiczny wyciąg z nagietka, organiczny wyciąg z rumianku, gliceryna, Laur Glucoside, Decyl Glucoside (bardzo łagodne środki myjące), Parfum, Citric Acid, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid (konserwanty).

Skład piękny i co najważniejsze: prosty! 5 wyciągów z cennych roślin w przypadku delikatnej, wrażliwej i podrażnionej skóry. Olej lniany jest genialnie nawilżającym olejem, miło go tutaj zobaczyć. Dwa delikatne detergenty łagodnie buźkę oczyszczą, np. po ciepłej nocy. Zastosowane konserwanty są miłe dla oka.

Tonik ma odświeżać buźkę i ten robi to naprawdę wyśmienicie. Używam go rano, gdy całą moją pielęgnację stanowi właśnie przetarcie twarzy tonikiem/hydrolatem. Nie używam ciężkich kremów, więc nie potrzebuję rano nic więcej. Ot tyle, by zetrzeć ze skóry ewentualny pot po ciepłej nocy i odświeżyć buźkę. Zapach też tutaj wiele działa, delikatnie pobudza.
Poza odświeżeniem, tonik faktycznie pięknie nawilża. Od lutego stosowałam kurację dermatologiczną, którą skończyłam pod koniec kwietnia i od tego czasu na mojej twarzy nie było ani jednej suchej skórki. Wtedy właśnie nastąpiło przejście mojej cery z mieszanej w stronę suchą, na tę w stronę tłustą. Nie oznacza to, że tonik czy serum przyczyniły się do błyszczenia - im bliżej wakacji, tym moja buźka z reguły bardziej się błyszczy. Za to nie męczę się już z suchymi skórkami, które potwornie widać, jeśli używa się makijażu mineralnego.


Tonik jest również bardzo delikatny i ma właściwości kojące podrażnienia. W okolicach wielkiego stresu wywołanych problemami ze Zmorą moja skóra zaczęła wariować, stała się strasznie wrażliwa, nawet głupi ręcznik mnie podrażniał. Tonik działał świetnie, koił uparciucha i teraz już skóra wróciła mi do względnej normy. Wielkie pokłony mu za to!

Miałyście coś od Baikal Herbals? Osobiście po tym miłym spotkaniu nabrałam ochoty na bliższe spotkanie :)

Kochani! Zerknijcie na mojego facebookowego fanpage'a! Widnieje tam informacja o perkusji, którą mój B. chce sprzedać już od dwóch miesięcy z marnym skutkiem (jedyny kupiec z pomorskiego, a to trochę utrudnia sprawę z transportem, tym bardziej, że kupiec chcę najpierw osobiście zobaczyć perkusję...). Byłabym ogromnie wdzięczna, jeśli puścilibyście wiadomość w świat - B. obiecał mi wielkie rozpieszczanie, jeśli uda mu się sprzedać! :):):):)

Pozdrawiam cieplutko! Jaskółka


22 cze 2014

Dogłębne nawilżenie od zewnątrz z Dermedic!

Ostatnio przypomniałam Wam, jak bardzo ważne jest nawadniać naszą skórę od wewnątrz. Dzisiaj nawadniamy ją od zewnątrz, bardzo dogłębnie i skutecznie, choć jednak nie jest to opcja dla wszystkich. Dzisiaj o kremie nawilżającym od Dermedic!


Jest to krem, który wywiązuje się z obietnic producenta - ma nawilżać i robi to znakomicie. Cudo zamknięte jest w ładnym pojemniczku z niebieskiego szkła, kojarzy się z wodą. Mieści 50 g produktu, za który przyjdzie nam zapłacić około 39 zł. Na samym opakowaniu znajdziemy jedynie frontowy napis, informacje dotyczące kremu znajdują się na kartonowym opakowaniu. Minimalizm pełną gębą, który do mnie przemawia! :)
Wieczko otwiera się bez problemu mokrymi rączkami - a jest to bardzo ważne w jego przypadku, by rączki i buźka była wilgotna, ze względu na konsystencję.

Ach, konsystencja. Jedyny minus produktu. Kremik jest strasznie toporny w rozprowadzaniu i wprost nie da się go wydobyć mało z pojemniczka. Jest przez to średnio wydajny, ale tragedii nie ma. Samo rozprowadzanie można sobie ułatwić właśnie wilgotnymi rączkami i zwilżoną skórą twarzy, wtedy sunie znacznie łatwiej.
Zapach jest niezwykle świeży, typowo kremowy z ogórkową nutą. Nie utrzymuje się na skórze.

Woda termalna z Uniejowa, Octocrylene (filtr UV), C12-15 Alkyl Benzoate (zastępuje w kosmetyce naturalne lipidy), PEG-100 Stearate (emulgator) (and) Glyceryl Stearate (emulgator i emolient), gliceryna, Hydrogenated Polydecene (emolient), Stearyl Alcohol (emolient), Isohexadecane (emolient "suchy"), Caprylic/Capric Triglyceride (emolient "tłusty"), Butyl Methoxydibenzoylmethane (filtr UV), Methylene Bis-Benzotriazolyl Tetramethylbutylphenol (filtr UV), Sodium Hyaluronate (sól kwasu hialuronowego), mocznik, Diglycerin, Sodium PCA (występuje w skórze jako składnik naturalnego czynnika nawilżającego (NMF)), uwodnione proteiny pszenicy, sorbitol, L-Lizyna (aminokwas), alantoina, kwas mlekowy, Aluminum Starch Octenylsuccinate (substancja regulująca konsystencję pochodzenia mineralnego), Polyacrylamide (konserwant, stosowany w dużych ilościach szkodliwy) (and) C13-14 Isoparaffin (emolient, pochodna ropy naftowej) (and) Laureth-7 (emulgator), Bis-Ethylhexyloxyphenol Methoxyphenyl Triazine (filtr UV), Stearic Acid (substancja renatłuszczająca), PEG-8 (substancja nawilżająca) (and) kwas cytrynowy (konserwant, regulator pH), Parfum, Benzyl Alcohol (and) Methylchloroisothiazolinone (and) Methylisothiazolinone (konserwanty)

Skład jest istną bombą emolientową, co sprawia, że produkt jest zbawieniem dla sucharków. Woda wykorzystana w produkcie, jest wodą termalną, co oznacza, że jest bogata w minerały. Znajdziemy w nim, uwaga, 19 składników, które nawilżają i zmiękczają naszą skórę! Dodatkowo 4 różne filtry UV, które składają się w sumie na SPF 15 (co trochę tłumaczy konsystencję kremiku).
Można by się przyczepić do PEGów, jednak pomimo tego skład jest piękny - chemiczny, ale piękny. Czasem warto zaufać nauce, gdyż ta chemia po prostu nam się przysłuży.


Działanie? Niestety, nie dla każdej cery fenomenalne. U tłuścioszków skłonnych do zapychania żadna bomba emolientowa się nie sprawdza - emolienty tworzą warstwę na skórze, by uniknąć odparowywania wody z jej powierzchni i o ile takie działa świetnie się sprawdza u sucharków, tak u tłuścioszków to działanie jest istną masakrą dla cery. Skóra jakby zaparza się pod tą warstewką, sebum wydziela się więcej i pory się zapychają.
I tak było w moim przypadku, już po pierwszym użyciu, niestety. Dlatego nie było mi dane poużywać go dłużej.

Dlaczego więc uważam go za świetny produkt? Bo genialnie sprawdził się zarówno u mojej mamy, typowego sucharka, jak i u mojego B., cery problematycznej, ale również suchej. U nich nie było problemu z zapychaniem się porów (czego, powiem szczerze, spodziewałam się u B.), a cera w obu przypadkach stała się świetnie nawilżona, miękka i promienna. U mojej mamy nawilżenie było na tyle mocne, że spłyciły jej się mniejsze zmarszczki - więc oczywiście jest zachwycona! :) Kremik zostaje u niej na stałe.

Dermedic skupia się na reklamowaniu właśnie produktów z serii Hydrain3 Hialuro i powiem szczerze, że mu się nie dziwię. W nawilżaniu są fenomenalni, świetnym przykładem jest ten krem, nawilżający peeling enzymatyczny czy też płyn micelarny - chociaż w tym przypadku zastosowanie nie jest trafione, jest z niego świetny tonik nawilżający, nadaje się tylko do zmywania makijażu mineralnego.

Mieliście do czynienia z Dermedic? Macie swoje ulubione produkty?

Pozdrawiam ciepło! Jaskółka

19 cze 2014

Przefiltrowana woda? Bardzo chętnie!

O tym, jak ważne jest picie odpowiedniej ilości wody każdego dnia pisałam Wam już tutaj. Bardzo ważne jest odpowiednie nawadnianie organizmu z wielu powodów: skórę trzeba nawilżać również od środka, odchudzanie się będzie efektywniejsze, pozbędziemy się popularnego cellulitu wodnego, a do tego poczujemy się lżej, bo wszystko w nas zacznie pracować jak należy!

Wiadomo jednak, że łatwo się pisze, trudniej wprowadza nową regułę w życie - w tym przypadku również Jaskółka ma problemy :) Sprawa staje się o wiele łatwiejsza, gdy mamy wodę cały czas pod ręką. I tu przychodzi nam z pomocą dzbanek filtrujący.

Dzbanek filtrujący chodził mi po głowie bardzo długo. Jednak tak to już ze mną jest, że wiele rzeczy mi chodzi po głowie, a z wcielaniem ich w życie idzie mi ciężko - np. do dzisiaj nie kupiłam sobie TT :)
W tym przypadku dzbanek przyszedł do mnie sam, dzięki wspaniałej Gosi i Anetce, organizatorkom gliwickiego spotkania.


Korzystanie z dzbanka filtrującego jest bardzo praktyczne i na dłuższą metę ekonomiczne. Miesięczny koszt korzystania z dzbanka wynosi 10 zł, tyle bowiem kosztuje filtr (na allegro, jak zawsze taniej :)). W trakcie tego miesiąca filtr jest gotowy przygotować dla nas 150 litrów wody do picia. 150 litrów za 10 zł :) Za tę cenę dostaniemy zaledwie 15 litrów wody butelkowej. Biorąc pod uwagę, że powinniśmy pić przynajmniej 2 litry wody na dzień, z dzbanka może korzystać cała rodzina, a wody nie zabraknie. Wystarczy tylko zainwestować 43,25 zł za dzbanek, który ja posiadam - o pojemności 2,4 l, w tym 1,2 l wody przefiltrowanej. Można oczywiście zakupić większe dzbanuszki. Kalkulując dalej, pieniążki zwrócą się nam w ciągu kilku miesięcy z nawiązką :)

Filtrujący dzbanek jest również bardzo pomocny w walce z kamieniem kotłowym. Wystarczy jedynie nalać do czajnika wody z naszego dzbanka i mamy z głowy zabawy z kwaskiem cytrynowym. Nie muszę chyba wspominać, że nasza herbatka nie będzie mieć już więcej kożuszka? :)
W mojej okolicy woda jest miękka, jednak będziemy przenosić się na studia prawdopodobnie do Katowic, gdzie dzbanuszek będzie bardzo pomocny.


Woda filtrowana jest dużo smaczniejsza od niejednej butelkowej. Ponadto można sobie łatwo jej smak wzbogacić, szczególnie gdy jest ciepło - parę plastrów ogórka, parę cytryny i mamy przyjemnie orzeźwiający napój. Nie ma co się martwić, że poprzez picie filtrowanej wody nie dostarczamy odpowiedniej ilości mikroelementów zawartych w wodzie butelkowanej. Filtry te zawierają w sobie aktywny węgiel, czy żywicę jonowymienną, które to pochłaniają chlor, jony metali ciężkich, szkodliwe związki i tylko nadmiar jonów wapnia czy magnezu.

Ponadto, Dafi ma w swojej ofercie np. filtr, który wzbogaci nasza wodę w magnez. Mają również rozwiązanie dla zapominalskich, którzy mieliby problem z regularnym wymienianiem filtrów. Dzbanuszek wyposażony jest w malutki kalendarz, na którym można zaznaczyć sobie datę wymiany filtra.


Dzbanek możemy mieć zawsze pod ręką. Warto zostawić go w miejscu widocznym, gdzie spędzamy najwięcej czasu, szczególnie podczas pracy nad czymś, zawsze z gotową szklaneczką. Wtedy mimowolnie będziemy sięgać po wodę - i w konsekwencji czerpać z niej korzyści. Odkąd mam dzbanuszek faktycznie zaczęłam pić przepisowe 2 litry, przez co czuję się pełna energii i mam mniej problemów z brzuszkiem.

Pamiętajcie, kochane!
1 szklanka wody w temperaturze pokojowej po przebudzeniu da nam energię na cały poranek! Z dodatkiem cytryny dodatkowo oczyści organizm.
1 szklanka wody przed  i w trakcie jedzenia usprawni trawienie posiłku i zmniejszy posiłek o pojemność wypitych szklanek :)
1 szklanka wody w momencie, gdy poczujemy lekki głód może sprawić, że głód minie. Organizm często myli lekki głód z lekkim pragnieniem!

Szkoda, że Dafi nie ma w swojej ofercie buteleczek filtrujących, które można by zabrać ze sobą na uczelnie. Nie wyobrażam sobie dnia bez regularnego picia wody, więc definitywnie będę musiała kupić przed 1 października :) Może któraś z Was ma buteleczkę filtrującą i może mi co nieco w tym temacie doradzić?

Pozdrawiam ciepło! Jaskółka


16 cze 2014

Too Much Information TAG :)

Po takim smutnym rozstaniu, powrót do Was powinien być wesoły! Dlatego dziś odpowiadam na tag, do którego zaprosiła mnie kochana Joasia :) Sama tego typu tagi czytać lubię, gdyż dzięki nim nawiązujemy z autorem bloga głębszą więź, dowiadując się paru dodatkowych szczegółów z jego życia - i niejednokrotnie można się nieźle pośmiać. Tak więc dzisiaj będzie lekko i przyjemnie!

1. Co masz na sobie?
Piżamkę :) Jestem świeżo po prysznicu, bo pląsałam na zumbie. Teraz czekam na Grę o Tron! Dziś ostatni odcinek, kto czeka razem ze mną?!

2. Czy kiedykolwiek byłaś zakochana?
Ach, ile razy! Wyjątkowo kochliwa osóbka ze mnie była, przeżyłam dwie wielkie miłości młodzieńcze, w które bezsensownie angażowałam się całym serduszkiem. Teraz się z tego śmieję i taka kochliwa nie jestem :)

3. Czy kiedykolwiek miałaś dramatyczne zerwanie?
Dla mnie każde zerwanie było dramatyczne, zawsze głęboko to przeżywałam. Po prostu nie rozumiem jak można traktować rozstanie ze spokojem.

4. Ile masz wzrostu?
157 cm. Naciągane :)

5. Ile ważysz?
55,2 kg i leci w dół!

6. Jakieś tatuaże?
Długo byłam na nie, a potem odkryłam tatuaże robione białym tuszem. Wyglądają jak delikatna siatka na skórze... Może kiedyś :)

7. Jakiś piercing?
Kiedyś miałam trzy kolczyki w lewym uchu, pozostały dwa. Trzecią dziurkę mam zamiar poprawić, zrobić wyżej w chrząstce małą biedronkę. Myślę też nad industrialem w prawym - miał być prezentem na 18. urodziny, ale jak na razie się wstrzymałam.

8. OTP (One True Pairing)? Ulubiona para filmowa/telewizyjna?
Oglądam właściwie tylko takie seriale, w których związki nie trwają zbyt długo. Niemniej jednak fascynował mnie związek Skyler z Waltem z Breaking Bad.
Jeśli chodzi o gwiazdy filmowe, to nie śledzę ich życia.

9. Ulubiony serial?
Gra o Tron, Breaking Bad, Hannibal... więcej grzechów nie pamiętam :) I wszystkie gorąco polecam!!!

10. Ulubione zespoły?
Och, dużo tego, bo dużo różnych gatunków słucham. Iron Maiden, Muse, TSA, Dżem,

11. Za czym tęsknisz?
Za Zmorką, ale ważne, że jest jej teraz lepiej! Za morzem, koncertami, sushi i piaskiem pod stopami. Resztę mam przy sobie :)

12. Ulubiona piosenka?
Feeling Good w wersji Musa ostatnio chodzi mi po głowie. Ale również Rejazz Reginy Spektor :)

13. Ile masz lat?
Ostatnie naście :(

14. Znak zodiaku?
Rybka. I wszystko z rybki we mnie siedzi!

15. Czego szukasz u partnera?
Zrozumienia i oparcia.

16. Ulubiony cytat?
Strzyg, wiwern, endrieg i wilkołaków wkrótce nie będzie na świecie. A skur.syny będą zawsze.

17.  Ulubieni aktorzy?
Aktor grający Walta White'a w Breaking Bad. Niesamowity wkład w rolę.

18. Ulubiony kolor?
Czerwień!!!

19. Głośna muzyka czy cicha?
W naszej Pandzie zawsze głośna! W słuchawkach cicha, cenie sobie swój słuch.

20. Gdzie idziesz, gdy jesteś smutna?
Pytanie powinno raczej brzmieć: co robię. Czytam książki i gram w gry, odłączam się od świata.

21. Jak długo zajmuje Ci prysznic?
Prysznic? Bułka z masłem, 5 minutek. To kąpiele w wannie u mnie trwają długo. A je biorę najczęściej :)

22. Jak długo zajmuje Ci przygotowanie się rano?
Jak wstaję wcześnie, 5 minut. Tyle, by się ubrać, ogarnąć w łazience, podkreślić brwi i minerałkami po twarzy. Im później wstaję, tym bardziej jestem pomalowana :)

23. Biłaś się kiedyś z kimś?
Takie tam tylko przepychanki z bratem, nie nazwałabym tego bójką.

24. Co Ci się podoba u płci przeciwnej?
Poczucie humoru i szczery uśmiech. Ach, i humor ma być czarny! :D

25. Co Ci się nie podoba u płci przeciwnej?
Chamstwo i cwaniactwo. Tempie bardzo.

26. Powód, dla którego zaczęłaś pisać bloga?
Och, chciałam w końcu się usystematyzować w mojej pielęgnacji, pójść w końcu w jakimś konkretnym kierunku. Moja cera i włosy nie wyglądały dobrze z powodu zapominalstwa i lenistwa, a regularne pisanie bloga na ich temat miał mnie zmotywować do pracy nad sobą.

27. Czego się boisz?
Prędkości, gier typu survival horror odkąd przeszłam Amnesię i dziwnych dźwięków mojego osadzającego się domu. Strach się bać!

28. Kiedy ostatnio płakałaś?
Niedawno, za Zmorą.

29. Kiedy ostatnio powiedziałaś komuś, że go kochasz?
Dzisiaj popołudniu :)

30. Co oznacza Twój blogowy nick?
Ach, jego pochodzenie trafnie odgadł mąż Anetki z Nasza Droga Do, Ysiek :) Nick, pomimo tego, iż wiem, że takie ziele naprawdę istnieje, pochodzi z magicznego świata Andrzeja Sapkowskiego. Między innymi jaskółcze ziele wiedźmin wykorzystywał do swoich eliksirów - a dla mnie domowa pielęgnacja zawsze kojarzyła się z wrzucaniem cudów do kociołka, z tajemnymi recepturami :)

31. Ostatnia przeczytana książka?
Taniec ze Smokami cz. I George'a R.R. Martina. Tak, Gra o Tron na całego :)

32. Książka, którą obecnie czytasz?
Taniec ze Smokami cz.II George'a R.R. Martina, zaskakująco :) Potem wpijam zęby w Sezon Burz Sapkowskiego.

33. Co ostatnio oglądałaś?
Ach, właśnie skończył się odcinek Gry o Tron! A niedawno skończyłam oglądać Hannibala i do dziś mój mózg jest wszędzie.

34. Ostatnia osoba, z którą rozmawiałaś?
Tatuś, siedzi obok mnie :)

35. Relacja między Tobą, a osobą, której ostatnio wysłałaś sms'a?
To był mój B. :)

36. Ulubiona potrawa?
Och, nie mam ulubionej, za dużo pysznych smaków w świecie się chowa, by skupiać się na jednym! Ale obecnie jestem na fazie miso!

37. Miejsce, które chcesz odwiedzić?
Tajlandia! I nie, wcale nie z powodu pysznego jedzonka...

38. Ostatnie miejsce, w którym byłaś?
Odwiedziłam moją babcię.

39. Czy ktoś Ci się teraz podoba?
Mój B. zawsze będzie mi się podobał :)

40. Ostatni raz, kiedy całowałaś kogoś?
Dwa dni temu, mojego B. I wycałuję go, jak tylko jutro do mnie przyjedzie!

41. Kiedy ostatnio ktoś Cię obraził?
Szczerze, nie pamiętam... Milutką w obejściu osóbką jestem :)

42. Ulubiony słodki smak?
Uch, ciężkie pytanie, znacznie bardziej wolę słone smaki. Jednak pokuszę się o waniliowy budyń!

43. Na jakich instrumentach grasz?
Jedyne, co potrafię zrobić, to zagrać coś na pianinku ze słuchu, jedną ręką. Próbowałam kilkukrotnie nauczyć się grać na gitarze czy pianinie, jednak jestem fatalnym samoukiem, który szybko się zniechęca. Jak dotąd moim jedynym instrumentem jest wokal, ale jeśli kiedyś będzie mi dane, celuję w pianinko!

44. Ulubiona część biżuterii?
Pierścionki! Tylko srebrne, wyjątkowo nie lubię złota.

45. Sporty, które uprawiasz?
Jakby basen w mojej okolicy był tańszy i miałabym do niego łatwiejszy dostęp, pływałabym bardzo często. W wodzie się czuję jak rybka! Mam nadzieję, że na studiach będę miała basen bliziutko. A tak to pląsam na zumbie!

46. Jaką piosenkę ostatnio nuciłaś?
I'm not calling you a liar Florence :)

47. Ulubiony tekst na podryw?
Nie cierpię tekstów na podryw! Ma być naturalnie, chyba, że ktoś ma zamiar całe życie tak mówić :D

48. Czy kiedykolwiek użyłaś tego tekstu?
Jak wyżej.

49. Z kim ostatnio przebywałaś w wolnym czasie?
Z babcią :)

50. Kto powinien odpowiedzieć na te pytania?
A kto ma ochotę? Dajcie znać, chętnie przeczytam!

Zaczęłam przed ostatnim odcinkiem, skończyłam godzinę po... :)
Mam mały dylemat, pomożecie mi? Ze znajomymi robimy imprezę przebierańców, a ja się ciągle zastanawiam za co się przebrać. Elf czy czarownica? A może macie jakieś swoje świetne pomysły? Liczę na Was!

Pozdrawiam ciepło! Jaskółka


12 cze 2014

Kochani! Niestety, pomimo wielkiej poprawy, Zmorka odeszła od nas dzisiaj w nocy. Biedactwu najprawdopodobniej nie wytrzymało serduszko podczas ostatniego ataku, tym bardziej, że poprzedni straszliwie ją wymęczył - po raz pierwszy słyszałam pisk króliczka i mam nadzieję, że Wam nie będzie dane tego usłyszeć. Maleńka najprawdopodobniej miała encefalozoonozę, chorobę układu nerwowego spowodowaną przez pasożyta Encephalitozoon Cuniculi. Pasożyta tego ma większość królików i tylko niektóre cierpią na tę chorobę. Odrobaczajcie króliki jak tylko je dostaniecie, byście przypadkiem nie musieli przechodzić przez jej objawowy koszmar. Ja zwlekałam z wizytą u weterynarza 2 tygodnie w związku z taką wizytą kontrolną, bo przecież jeszcze jest czas. Nie wiem, czy gdybym ją odrobaczyła, maleńka kicałaby teraz obok mnie... Fakt faktem, że jakaś szansa na jego poskromienie była i skończyło się to 23-dniową miłością do Zmorki, zamiast długich wspólnych lat.

Powiem szczerze, że nie wiem kiedy ponownie zacznę tu pisać. Na ten moment blog uważam za zawieszony. Może, gdy pierwsza fala żalu minie, potraktuję prowadzenie bloga jaką małą terapię, która pomoże wrócić mi do ludzi, może będę w stanie pisać dopiero gdy całkowicie otrząsnę się po stracie. Nie jestem w stanie Wam jednoznacznie tego powiedzieć. Mam nadzieję, że rozumiecie.

W tym miejscu chciałabym podziękować Wam Kochani, za niesamowite wsparcie pod ostatnim postem. Tyle miłości i ciepła nam przesłaliście! Przywróciliście mi wiarę w to, że się uda w jednym z cięższych momentów walki o życie Zmory. Dziękuję, z całego serduszka!

Nawet niebo dzisiaj płacze za Zmorą!

Wrócę Kochani, na pewno, za dużo sił wpakowałam w tego bloga. Nawet sama zrobiłam nagłówek! Poza tym zobowiązuje mnie jeszcze kilka recenzji, więc blog ma na mnie haka, prędzej czy później mnie przyciągnie. Po prostu na ten moment potrzebuję chwili spokoju.

Dziękuję Wam raz jeszcze! Wasza Jaskółka

9 cze 2014

Źle się dzieje i może mnie nie być na dłużej...


Witajcie, kochani! Wczorajszy dzień był jednym z najgorszych w moim życiu - od późnego popołudnia. Mam trochę problemów ze Zmorą. Byliśmy z nią w piątek u weterynarza, zaniepokojeni jej ciągłym drapaniem za uszkami. Wizyta była szybka i tania, mała nie miała świerzbu, jedynie brzydkiego pasożyta skóry, weterynarz wypsikał ją specjalnym specyfikiem, udzielił parę rad i do domku. Jedynie śmierdziała, jakby piła tydzień :)
Posprzątaliśmy cały jej kącik, wymyliśmy klatkę spirytusem i poczekaliśmy aż wywietrzeje, wszystkie kartony, którymi się bawiła poszły do wywalenia, koce wymienione lub mocno przeprane, by pozbyć się ewentualnego nawrotu drapania. Przez resztę piątku była na nas trochę obrażona, ale dawała się powoli przytulać, nawet zaczęła nas lizać z zaufaniem, stres minął.

Początek koszmaru zaczął się w sobotę, choć wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co jest grane. Po naszym powrocie z Bielska mała zaczęła rzucać się w klatce, jakby w jakimś amoku, z przerażeniem w oczach. Przeszło szybciutko, ale była osowiała. Pomyśleliśmy, że amok w jaki wpadła był pozostałością stresu i użytego preparatu, w końcu nawdychała się tego porządnie, podejrzewaliśmy nawet małego kaca - tym bardziej, że przez większość dnia nie było nas przy niej. Niewiele jadła, niewiele piła, jedynie tyle, co jej pod pyszczek podstawiłam. Postanowiliśmy dać jej czas.
W niedzielę poranek spędziłam przy niej, głaszcząc ją i czytając książkę, położywszy się na jej kocyku. Dalej wydawała się być nieufna, ale powoli dochodziła do siebie. Około południa uciekłam na próbę i późniejszy koncert, wróciłam do Zmorki po 17. Ciągle osowiała, niewiele jadła, zrzucałam winę na upał, chociaż nie miała ciepłych uszu. Podstawiłam jej wodę pod pyszczek, wypiła sporo. Dałam sałaty, by ją jeszcze lepiej nawodnić, trochę kalorycznej karmy i sianko. Zjadła, ale dalej nie hasała, jak dawniej. Mi też się nic nie chciało przez upał, pomyślałam, że co dopiero takiemu stworzonku w futerku. Chłodziłam jej uszka i głaskałam.

O 19 dostała ataku padaczkowego. Niczego gorszego w życiu nie widziałam, wygięło małą w łuk, głowa poszła do tyłu, przednie łapki wyprostowane, przerażenie w oczach i dławienie się własnym językiem. Próbowałam ją uspokoić, atak szybko minął. Potem zaczęły się drgawki i rzucanie wszędzie, jakby nie widziała nic, albo panicznie chciała uciec przed tym, co się z nią dzieje. Trochę się poturbowała, bo sama nie wiedziałam co się dzieje. Wszystko nie trwało dłużej niż 30 sekund, ale było to najgorsze 30 sekund mojego życia.
Po ataku był spokój, chociaż mała była kompletnie wyczerpana. Leżała w jednym miejscu, trochę zjadła sałaty, napić się nie chciała. Uświadomiłam sobie, że to nie mógł być jej pierwszy atak, ponieważ zachowywała się w ten sposób całą sobotę. Ta świadomość mnie przeraziła.
Przez resztę wieczoru był spokój, Zmorka zaczęła wędrować po swoim małym prowizorycznym wybiegu, w tempie ślimaka, ale był postęp. Później, już w klatce, sama coś zjadła, napiła się i pomimo mojego nieustającego płaczu starałam się być dobrej myśli - oczywiście z wizją weterynarza w poniedziałek.
Drugi atak miała o 1 w nocy, zaczęła szamotać się w klatce tak bardzo, że wybudziła mnie z głębokiego snu. Wyciągnęłam małą z klatki, podczas wygięcia w łuk trzymałam ją na rękach i uspokajałam, gdy zaczęła się rzucać, wystawiłam ją na środek wybiegu, usuwając wszystko z jej drogi. Po ataku mała zaczęła biegać po pokoju, szukając miejsca do schowania. Obsiusiała trochę rogów. Później opadła bez sił, położyła się na wznak, więc włożyłam ją z powrotem do klatki na jej legowisko.
Najdłuższa noc w moim życiu. Płakałam w poduszkę, czułam się wykończona i choć organizm domagał się snu, zapadałam jedynie w płytką drzemkę, nasłuchując odgłosów z klatki. Reszta nocy była spokojna.
Trzeci atak po 7 rano. Telefon po B., by przyjeżdżał, bo weterynarz przyjmuje od 8. Mała leżała na wznak, kompletnie wyczerpana, udało mi się zachęcić ją do jedzenia, jednak nie wypiła nic. Bartek przyjechał po 8, szybko do weterynarza, jak wyglądałam jak trup z opuchniętymi oczami od płaczu. Całą drogę przepłakałam, głaszcząc Zmorkę w pudełku. Ta zaś była już spokojna, nigdy nie walczy w podróży, leży sobie spokojnie.

Dzięki Bogu, weterynarz mnie uspokoił. Reakcja Zmorki, choć nietypowa, prawdopodobnie była spowodowana lekiem zastosowanym na pasożyta. Zlizała go sobie z futerka w zbyt dużej ilości i w efekcie zafundowała nam wszystkim swoje pseudo-padaczkowe ataki. Mała jest zbyt młoda, by była to faktycznie rozwijająca się padaczka, ma zaledwie dwa miesiące, a ataki były zbyt częste (co 6 godzin już w niedzielę). Weterynarz, choć inny niż ten, co przyjmował nas w piątek, spisał się na medal, wczuł się w sytuację - myślę, że sporo dał mój stan, do teraz mam opuchnięte oczy, pomimo zimnych okładów z zielonej herbaty. Wytłumaczył nam wszystko, zważył małą, poradził jak karmić (strzykawką z BoboFrutem, będziemy ciamać razem!), wyczyścić futerko zwilżonym ręcznikiem, ostrożnie, by się mała nie przeziębiła, dał jej zastrzyk przeciwwstrząsowy i przeciwzapalny, zalecił dzwonić, gdyby działo się coś niepokojącego. I gdyby ataki nie przeszły, wizyta zaraz w środę. Mała jest wykończona, ale już spokojna, a mi kamień spadł z serca. I to wszystko za 15zł. Zmorka siedzi sobie teraz w kącie, apetyt jej wraca, mam nadzieję, że atak odpuści przynajmniej na dzisiejszy dzień, bo królik mi marnieje w oczach.

Mam nadzieję, że wybaczycie mi nieobecność w najbliższych dniach, jestem tak podłamana psychicznie na ten moment, że niewiele mogłabym sklecić. Mam nadzieję, że będzie teraz już spokojnie i wizyta w środę nie będzie konieczna. Idę podnieść Zmorę na duchu, bo czai mi się w kącie i dalej nie chce jeść ani pić. Mam strzykawkę w pogotowiu, może uda mi się coś zdziałać. A potem konieczna drzemka, bo nie pociągnę długo tego dnia, a wieczorem przecież Gra o Tron... :)

Chciałabym napisać Wam jutro, że już wszystko dobrze! :( Pomyślcie trochę o Zmorce, sama świadomość podniesie mnie na duchu...

Wasza Jaskółka


5 cze 2014

Kręcimy marcepanowy kremik matujący!

O marcepanowym kremie pisałam Wam już w styczniu na moim fanpage'u, jednak wtedy zbytnio się pośpieszyłam z ochami i achami - pierwszy krem i pierwsza wpadka. Dodałam za mało emulgatora i chociaż fazy pięknie mi się połączyły, wraz z kolejnym dniem na powierzchni kremu odkładało się coraz więcej wody, przez co moje pierwsze dzieło popsuło mi się po dwóch tygodniach. Zrobiłam drugą próbę, z większą ilością emulgatora i kremik wytrzymał około miesiąc, co ciągle jest zbyt małym okresem czasu, by zużyć całe 50g kremu, jakie sobie kręciłam. Wczoraj postanowiłam go zakonserwować spirytusem salicylowym i mam nadzieję, że tym nasze rozstanie będzie spowodowane wydenkowaniem, a nie kaprysem kremiku :)

Do przygotowania kremu potrzebujemy...


Masło z awokado
Olej malinowy/Macerat z nagietka
Olej z pestek śliwki
Wodę różaną/Dowolny hydrolat/Napar z dowolnego ziela
Emulgator, tu MGS
Witaminę E
Opcjonalnie konserwant, tu spirytus salicylowy

Pierwotnie przygotowywałam krem z maceratu z nagietka, jednak na ostatnim spotkaniu blogerek dostałyśmy ten cudny olej malinowy. Przyspiesza on gojenie się ran, łagodzi podrażnienia, reguluje pracę gruczołów łojowych i do tego pochłania promieniowanie UV! Według etykiety zabezpieczenie przed słońcem ma wynosić od 25 do 50 SPF... Trochę duży rozstrzał, w moim kremie pewnie będzie połowa najniższej wartości, jednak fajnie, że coś mnie będzie chronić.

Miałam też zamiar zamienić napar z zielonej herbaty na wodę różaną, ale tak się wkręciłam w kręcenie, że zapomniałam o wodzie różanej i z przyzwyczajenia zaparzyłam herbaty :) 

Najwyższy czas zająć się kremikiem! Podwijamy rękawy, myjemy rączki, sprzęt już oczywiście sterylny... (z resztą wyczyszczony spirytusem salicylowym, fajnie mieć go pod ręką za niecałe 4zł :)). Do dzieła!

Faza olejowa




Wrzucamy wszystko do kubeczka i rozpuszczamy. Można to robić w łaźni wodnej, ja jednak preferuję szybkie rozpuszczanie w mikrofalówce. Kubeczek trafia do mikrofalówki, 10 sekund, wyciągam, mieszam chwilę, znów na 10 sekund grzejemy i tak powolutku aż się wszystko ładnie rozpuści. Nie ryzykowałabym dłuższego okresu w mikrofalówce, jeśli oleje nam się zagotują, to właściwie mamy mieszankę do wyrzucenia. Fazę olejową mamy gotową!

W pierwotnej wersji użyłam 4g i tyle powinno w zupełności wystarczyć. Nie wiem, czy to wina emulgatora, czy po prostu za pierwszym razem nie może być nic perfekcyjnie... :) Tak jak pisałam, odkładała mi się woda na powierzchni kremu, przez co ten szybko się zepsuł. 5g spisało się na medal, dlatego ja przy tej wartości pozostaję, jednak w domku można poeksperymentować, jeśli macie inne emulgatory!

Faza wodna



I wsjo :) Jeśli będziecie chciały pobawić się w ekstrakty (tak jak ja w przyszłości), dodawajcie je tutaj, jeśli nie ma przeciwwskazań związanych z wysoką temperaturą. Całościowo faza wodna nie powinna przekroczyć 30 ml, ja zmniejszyłam ją do 25 ml, ponieważ na koniec dodałam spirytus salicylowy i nie chciałam, by kremik wyszedł zbyt wodnisty.

Obie fazy mieszamy. Bardzo ważne jest, by obie ciecze miały zbliżoną temperaturę, w przeciwnym razie może nam wyjść jedna wielka klucha. Ja nie muszę się tym martwić w wersji z naparem, bo obie fazy są cieplutkie.
Już po wlaniu powstanie Wam piękna emulsja. Do mieszania nie potrzeba żadnych specjalistycznych sprzętów, wystarczy łyżeczka, jednak znacznie łatwiej wszystko pójdzie, jeśli zainwestujecie w spieniacz do mleka. Mój pochodzi z Kauflandu, zainwestowałam w niego całe 16zł + koszt baterii :)

Faza C - dodatki nielubiące wysokiej temperatury

Tutaj dodaję swoją witaminę E - całe trzy kapsułki. Witaminę E dostaniecie w sklepach z półproduktami w buteleczce jak olejki eteryczne, jednak w moim przekonaniu ta w kapsułkach jest praktyczniejsza i... tańsza :) Do 5 zł w aptece, przy okazji możecie sobie łyknąć, by być zabójczo pięknym po wsze czasy!

W tym miejscu możecie również poeksperymentować z ekstraktami, których nie mogliście dodać w fazie wodnej ze względu na wysoką temperaturę. Ja w tym właśnie miejscu dodałam 10 ml spirytusu salicylowego.


I do ukończenia kremiku pozostało nam tylko mieszać i mieszać. Najdłuższy etap tworzenia :)

Na pierwszym zdjęciu klucha, z jaką musimy się zmagać zaraz po zmieszaniu obu faz. Drugie zdjęcie przedstawia kremik w momencie, gdy dodałam witaminę E i spirytus salicylowy. Powstała mi strasznie wodnista maź, ale dzielnie mieszałam spieniaczem przez pięć minut. Efektem jest ostatnie zdjęcie zwartego kremiku, w którym mój spieniacz powoli nie chciał się już obracać :)


To szałowe opakowanie dostałam od alleve (dziękuję raz jeszcze, kochana!). Opakowanie jest zaopatrzone jeszcze w specjalne wieczko, którym domykamy bezpośrednio mały pojemniczek w krysztale, ale zrobiło mi się kremu troszkę więcej, niż przewidywałam. Wieczko więc na razie czeka, aż zrobi się na niego miejsce :)


Tyyyyle mi tego w kubeczku zostało, ale u Jaskółki nic się nie marnuje! Wtarłam sobie resztę w buźkę, szyję i dekolt. Tęskniłam za tym cudnym marcepanowym aromatem :)

Trzeba by się było na koniec pochwalić działaniem swojego kremiku. Kremik świetnie nawilża, co zawdzięcza głównie masłu awokado. Masło to jest dla mnie świetnym zamiennikiem masła shea, do tego nie pachnie i wygodniej się rozprowadza :) Jednak dzięki niemu również kremik trochę wolno się wchłania i przez ten okres oczekiwania mamy na twarzy delikatną warstewkę. Warstewka jest lekko tłustawa, lecz czuć ją jedyne pod dotykiem dłoni, na samej twarzy nie. Jeśli macie pod ręką masło awokado i używacie go na twarz, wiecie o co chodzi :)

Cudny marcepanowy aromat zawdzięcza oleju z pestek śliwek. Olej ten wspomaga nawilżanie skóry, ale przede wszystkim jest wspaniałym przeciwutleniaczem. Bardzo miły olej, będę o nim pisać jeszcze szerzej.
O oleju malinowym rozpisywałam się już wyżej, a na własnej skórze testowałam go jedynie w wersji solo. Mam nadzieję, że będzie równie dobrze zmiękczał skórę i że w końcu coś wyreguluje moje kapryśne gruczoły!

Matujące właściwości zyskał dzięki zielonej herbacie. Sama zielona herbata stosowana często na twarz sprawia, że nabiera ona ładnego kolorytu, trochę przypominającego częste picie soku z marchewki, jednak wiadomo, że efekt nieco słabszy. Zielona herbata jest stworzona do pielęgnacji cery problematycznej i przetłuszczającej się, jednak nie jest w tym kremie niezastąpiona. W wersji dla cery suchej gorąco polecam napar z rumianku!
I to jest to, co najbardziej w tym kremie kocham. Pomimo warstewki, która trochę się utrzymuje, jest mat. I ten mat długo się trzyma! Posmarowałam się koło 13 moim cudem, ciągle jeszcze się nie błyszczę, a ostatnio mam do tego spore skłonności. Oczywiście nie jest to płaski mat, czy efekt zbliżony do pudrowania twarzy. Mam na myśli efekt, w którym nie ma błyszczącej warstewki, jedyny blask jest spowodowany dobrze zadbaną skórą :)

Umiem się zareklamować, nie? :)
A teraz ręka w górę, kto chce sobie zrobić taki w domku?

Pozdrawiam ciepło! Twórcza dziś Jaskółka


P.S. Jestem w trakcie tworzenia witaminowego kremu mocno odżywczego! Stay tuned!

3 cze 2014

Ziołowy peeling enzymatyczny Organique

Porządne złuszczanie naskórka to podstawa mojej pielęgnacji. Kocham się z kwasami od dawna, a jak kwasy to odpowiednie złuszczanie. Z wylinką da się wytrzymać, ale z dobrym peelingiem enzymatycznym nie trzeba się wcale z nią kolegować.

Na peeling enzymatyczny powinna zdecydować się każda z Was, która narzeka na wyskakujących nieproszonych gości. Peeling mechaniczny roznosi gości po całej buźce, by mogli balangować na całej jej powierzchni, podrażnia stany zapalne. Peeling enzymatyczny rozpuszcza naskórek w miejscu, gdzie został nałożony, bez niepotrzebnego pocierania, roznoszenia, podrażniania.

Peeling od Organique jest wyjątkowy. Udało mi się go upolować na promocji z Shinyboxa - 4 produkty, w tym to cudeńko, za 39zł. Interes mojego życia, bo nie wyobrażam sobie mojej dalszej pielęgnacyjnej drogi bez tego produktu.


Już samo opakowanie jest śliczne. Prosta, przyjemna dla oka szata graficzna serii Basic Cleaner kojarzy się z odświeżeniem. Samo opakowanie wykonane jest z solidnego plastiku. Delikatne metalowe wieczko łatwo ulega odgnieceniu, jak widać na obrazku - takie już do mnie trafiło :(
Jednak logo wytłoczone na nim daje świetny efekt, ładnie wygląda w łazience i kojarzy się z ekskluzywnością.

Wieczko bez problemu się odkręca, produkt wydobędziemy paluszkami bez problemu. Są pośród Was takie, które nie lubią takiego sposobu aplikacji, bo to niehigieniczne... Nie sprawia mi to najmniejszego problemu, peeling nakładam na twarz podczas kąpieli, rączki i buźka wcześniej umyta, a zawarte w peelingu kwasy spokojnie dadzą radę z ewentualnymi niedobitkami :)


Skład jest po prostu fenomenalny!

Woda, glinka biała, gliceryna, Cetearyl Alcohol (emolient tłusty), Ceteareth-20 (emulgator O/W), Caprylic/Capric Triglyceride (substancja zmiękczająca, dopuszczona do produktów naturalnych), olej rzepakowy, talk, kwas cytrynowy, kwas mlekowy, Mannitol (naturalny alkohol cukrowy), papaina, bromelaina, kwas glikolowy, Spent Grain Wax (wosk zbożowy, produkt uboczny w produkcji piwa), Isomerized Linoleic Acid (sprzężony kwas linolowy), Behenic Acid (kwas behenowy), Palmitoyl Tripeptide-5 (peptyd przeciwzmarszczkowy, stymuluje syntezę kolagenu), Propylene Glycol (humektant, promotor przenikania), wyciąg z krwawnika, wyciąg z korzenia prawoślazu, wyciąg z liści melisy, witamina E (tocopheryl acetate), guma ksantowa, wodorotlenek potasu (regulator pH), Phenoxyethanol (konserwant), Ethylhexylglycerin (konserwant pochodzenia naturalnego, działa nawilżająco), Parfum, 2-(4-Tetr Butylbenzyl) Propionaldehyde (zapach lilii), Hexyl Cinnamaldehyde (zapach jaśminu), Hydroxycitronellal (zapach konwalii), Linalool, Geraniol, Citronellol, Limonene, Isoeugenol, Citral (kompozycja zapachowa)

Znajdziemy tutaj ogromne ilości glinki białej, która dogłębnie oczyszcza skórę. Za jej złuszczanie odpowiadają głównie papaina i bromelaina (poczytacie o nich więcej u 0jli, kochana pokazuje też jak zrobić sobie peeling enzymatyczny z owoców!), ale również kwasy takie jak: cytrynowy, mlekowy, glikolowy, behenowy. Cytrynowy wybieli przebarwienia, mlekowy dodatkowo nawilży. Jednak kwas glikolowy jest dość mocnym kwasem i u mnie peeling pozostawia nieco zaróżowioną buźkę, którą trzeba ukoić. U większych wrażliwców może pojawić się nieprzyjemne szczypanie z powodu tego kwasu, nie jest to jednak reguła - mój B. nic nie czuł :)
Znajdziemy w produkcie również peptyd, który stymuluje produkcje kolagenu, żebyśmy były zabójczo piękne na wieki, ekstrakty z melisy, prawoślazu i krwawnika - rośliny bogate w witaminy i minerały, łagodzące stany zapalne, krwawnik dodatkowo przyspiesza eksfoliację. Mannitol reguluję pracę gruczołów łojowych, witamina E jak zawsze dba wielowymiarowo o naszą skórę. Końcówka składu to już konserwanty - bardzo ładne - i kompozycja zapachowa, niekoniecznie dobra dla wrażliwców, ale za to warta zachodu. Produkt pachnie luksusowym SPA :)


Zapach cudny, konsystencja kremowa, sunie ładnie po skórze i pięknie się rozprowadza. Dzięki temu możemy zaoszczędzić produkt, który do tanich nie należy. Nakładając go zwilżonymi rękoma na zwilżoną buźkę zużyjemy go dwa razy mniej. Na zdjęciu widzicie moje ponad dwumiesięczne zużycie, a zdarzało mi się go używać dwa razy na tydzień.

Działanie? Fenomenalne. Porządnie złuszcza, pozostawia buźkę gładką i nie jest to złudne uczucie pozostawionej warstwy! Jest genialny dla alergików - ciągły katar, wiecznie obolały nosek i pocieranie, pocieranie, pocieranie. Nosek potrafi wyglądać masakrycznie. Wystarczy nałożyć peeling, trochę poszczypie, ale za to nosek gładki i skóra przyjemnie zmiękczona, już tak nie boli.
Nigdy nie zostawił mi ani jednej suchej skórki, przebarwienia po minionym trądziku przy nim bledną (ze strachu? :)), blizny powolutku, powolutku dzięki kwasom się spłycają - jednak dla nich potrzeba większego kalibru, lecz to dopiero na jesień. I skóra taka miękka, nawilżona, elastyczna. Maseczka nawilżająca i peeling w jednym - cu deń ko!

Podsumowując, idealne rozwiązanie dla kwasomaniaczek lub osób przechodzących kurację dermatologiczną, które potrzebują delikatnego złuszczania (używałam przy Atredermie, szczypało troszkę, bo skóra nadwrażliwa, ale po zabiegu nic złego się nie działo). Organique ma mnie całą! Na dniach jedziemy z B. do Bielska na pyszne sushi i koniecznie odwiedzę wtedy stoisko Organique, by popatrzyć, pomacać i przygarnąć. Słyszałam o ich gąbkach do kąpieli i czuję się bardzo zaciekawiona :)

Poopowiadacie mi trochę o Organique? Macie swoje cudeńka? :)

Pozdrawiam ciepło - bo szaro, buro za oknem, ciepły uśmiech się przyda! Jaskółka


Disqus for Jaskółcze Ziele