Witajcie, kochani! Wczorajszy dzień był jednym z najgorszych w moim życiu - od późnego popołudnia. Mam trochę problemów ze Zmorą. Byliśmy z nią w piątek u weterynarza, zaniepokojeni jej ciągłym drapaniem za uszkami. Wizyta była szybka i tania, mała nie miała świerzbu, jedynie brzydkiego pasożyta skóry, weterynarz wypsikał ją specjalnym specyfikiem, udzielił parę rad i do domku. Jedynie śmierdziała, jakby piła tydzień :)
Posprzątaliśmy cały jej kącik, wymyliśmy klatkę spirytusem i poczekaliśmy aż
wywietrzeje, wszystkie kartony, którymi się bawiła poszły do wywalenia, koce
wymienione lub mocno przeprane, by pozbyć się ewentualnego nawrotu drapania. Przez
resztę piątku była na nas trochę obrażona, ale dawała się powoli przytulać,
nawet zaczęła nas lizać z zaufaniem, stres minął.
Początek koszmaru zaczął się w sobotę, choć wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co jest grane. Po naszym powrocie z Bielska mała zaczęła rzucać się w klatce, jakby w jakimś amoku, z przerażeniem w oczach. Przeszło szybciutko, ale była osowiała. Pomyśleliśmy, że amok w jaki wpadła był pozostałością stresu i użytego preparatu, w końcu nawdychała się tego porządnie, podejrzewaliśmy nawet małego kaca - tym bardziej, że przez większość dnia nie było nas przy niej. Niewiele jadła, niewiele piła, jedynie tyle, co jej pod pyszczek podstawiłam. Postanowiliśmy dać jej czas.
W niedzielę poranek spędziłam przy niej, głaszcząc ją i czytając książkę, położywszy się na jej kocyku. Dalej wydawała się być nieufna, ale powoli dochodziła do siebie. Około południa uciekłam na próbę i późniejszy koncert, wróciłam do Zmorki po 17. Ciągle osowiała, niewiele jadła, zrzucałam winę na upał, chociaż nie miała ciepłych uszu. Podstawiłam jej wodę pod pyszczek, wypiła sporo. Dałam sałaty, by ją jeszcze lepiej nawodnić, trochę kalorycznej karmy i sianko. Zjadła, ale dalej nie hasała, jak dawniej. Mi też się nic nie chciało przez upał, pomyślałam, że co dopiero takiemu stworzonku w futerku. Chłodziłam jej uszka i głaskałam.
O 19 dostała ataku padaczkowego. Niczego gorszego w życiu nie widziałam, wygięło małą w łuk, głowa poszła do tyłu, przednie łapki wyprostowane, przerażenie w oczach i dławienie się własnym językiem. Próbowałam ją uspokoić, atak szybko minął. Potem zaczęły się drgawki i rzucanie wszędzie, jakby nie widziała nic, albo panicznie chciała uciec przed tym, co się z nią dzieje. Trochę się poturbowała, bo sama nie wiedziałam co się dzieje. Wszystko nie trwało dłużej niż 30 sekund, ale było to najgorsze 30 sekund mojego życia.
Po ataku był spokój, chociaż mała była kompletnie wyczerpana. Leżała w jednym miejscu, trochę zjadła sałaty, napić się nie chciała. Uświadomiłam sobie, że to nie mógł być jej pierwszy atak, ponieważ zachowywała się w ten sposób całą sobotę. Ta świadomość mnie przeraziła.
Przez resztę wieczoru był spokój, Zmorka zaczęła wędrować po swoim małym prowizorycznym wybiegu, w tempie ślimaka, ale był postęp. Później, już w klatce, sama coś zjadła, napiła się i pomimo mojego nieustającego płaczu starałam się być dobrej myśli - oczywiście z wizją weterynarza w poniedziałek.
Drugi atak miała o 1 w nocy, zaczęła szamotać się w klatce tak bardzo, że wybudziła mnie z głębokiego snu. Wyciągnęłam małą z klatki, podczas wygięcia w łuk trzymałam ją na rękach i uspokajałam, gdy zaczęła się rzucać, wystawiłam ją na środek wybiegu, usuwając wszystko z jej drogi. Po ataku mała zaczęła biegać po pokoju, szukając miejsca do schowania. Obsiusiała trochę rogów. Później opadła bez sił, położyła się na wznak, więc włożyłam ją z powrotem do klatki na jej legowisko.
Najdłuższa noc w moim życiu. Płakałam w poduszkę, czułam się wykończona i choć organizm domagał się snu, zapadałam jedynie w płytką drzemkę, nasłuchując odgłosów z klatki. Reszta nocy była spokojna.
Trzeci atak po 7 rano. Telefon po B., by przyjeżdżał, bo weterynarz przyjmuje od 8. Mała leżała na wznak, kompletnie wyczerpana, udało mi się zachęcić ją do jedzenia, jednak nie wypiła nic. Bartek przyjechał po 8, szybko do weterynarza, jak wyglądałam jak trup z opuchniętymi oczami od płaczu. Całą drogę przepłakałam, głaszcząc Zmorkę w pudełku. Ta zaś była już spokojna, nigdy nie walczy w podróży, leży sobie spokojnie.
Dzięki Bogu, weterynarz mnie uspokoił. Reakcja Zmorki, choć nietypowa, prawdopodobnie była spowodowana lekiem zastosowanym na pasożyta. Zlizała go sobie z futerka w zbyt dużej ilości i w efekcie zafundowała nam wszystkim swoje pseudo-padaczkowe ataki. Mała jest zbyt młoda, by była to faktycznie rozwijająca się padaczka, ma zaledwie dwa miesiące, a ataki były zbyt częste (co 6 godzin już w niedzielę). Weterynarz, choć inny niż ten, co przyjmował nas w piątek, spisał się na medal, wczuł się w sytuację - myślę, że sporo dał mój stan, do teraz mam opuchnięte oczy, pomimo zimnych okładów z zielonej herbaty. Wytłumaczył nam wszystko, zważył małą, poradził jak karmić (strzykawką z BoboFrutem, będziemy ciamać razem!), wyczyścić futerko zwilżonym ręcznikiem, ostrożnie, by się mała nie przeziębiła, dał jej zastrzyk przeciwwstrząsowy i przeciwzapalny, zalecił dzwonić, gdyby działo się coś niepokojącego. I gdyby ataki nie przeszły, wizyta zaraz w środę. Mała jest wykończona, ale już spokojna, a mi kamień spadł z serca. I to wszystko za 15zł. Zmorka siedzi sobie teraz w kącie, apetyt jej wraca, mam nadzieję, że atak odpuści przynajmniej na dzisiejszy dzień, bo królik mi marnieje w oczach.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi nieobecność w najbliższych dniach, jestem tak podłamana psychicznie na ten moment, że niewiele mogłabym sklecić. Mam nadzieję, że będzie teraz już spokojnie i wizyta w środę nie będzie konieczna. Idę podnieść Zmorę na duchu, bo czai mi się w kącie i dalej nie chce jeść ani pić. Mam strzykawkę w pogotowiu, może uda mi się coś zdziałać. A potem konieczna drzemka, bo nie pociągnę długo tego dnia, a wieczorem przecież Gra o Tron... :)
Chciałabym napisać Wam jutro, że już wszystko dobrze! :( Pomyślcie trochę o Zmorce, sama świadomość podniesie mnie na duchu...
Chciałabym napisać Wam jutro, że już wszystko dobrze! :( Pomyślcie trochę o Zmorce, sama świadomość podniesie mnie na duchu...
Oj, biedna Zmorka i biedna Ty... :( Wspieram! :*
OdpowiedzUsuńMasakra, wiem co to znaczy gdy zwierze choruje. Nie może nam powiedzieć co mu jest i co go boli. A my musimy bacznie obserwować. Nigdy nie widziałam takiego ataku padaczki, nie widziałam żadnego. Nie dziwię się, że to był dla Ciebie tak ciężki i trudny czas . Czekanie na wizytę u weterynarza też nie jest miłe. Najważniejsze, że wszystko się wyjaśniło. Biedactwo.
OdpowiedzUsuńNiestety się nie wyjaśniło. Pomimo zastrzyku mała miała dwie godziny temu atak. Zadzwoniłam zaraz do weterynarza, kazał jutro się stawić...
UsuńDużo zdrówka :*
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się :*
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki :*
OdpowiedzUsuńOjoj, mam nadzieję, że szybko wróci do formy :* Wiem jaki to stres gdy uszaczek choruje :(
OdpowiedzUsuńja też trzymam kciuki, podrap ode mnie małą za uszkiem, na pewno wszystko będzie ok :) :*
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się! Ja niedawno straciłam królika :(
OdpowiedzUsuńCzyli u Ciebie jest gorzej niż u mnie... Jak długo go miałaś? Zmorka u mnie dopiero trzeci tydzień, a tu takie rzeczy się dzieją. Mała ma dopiero 2 miesiące... :(:(:(
UsuńMiałam go 6 lat:( Najpierw zapalenie ropomacicze, a po operacji miała problemy z nerkami i niestety nie przeżyła, bo przeszczepu nerek króliczkom nie robią :( I to jeszcze wtedy gdy ja miałam operacje :(
UsuńPasożyty-to się zdarza, nie martw się na zapas, na pewno da się to zwalczyć
Biedaczek... To musiał być dla Ciebie naprawdę trudny okres, nie wyobrażam sobie przez coś takiego przechodzić w takie sytuacji.
UsuńTen pasożyt, E. Cuniculi, pokonał moją Zmorkę.
No to trzymajcie się obie! Czasami trudno jest leczyć zwierzęta, bo one przecież mają odruch lizania. Psom chyba w tym celu takie wielkie klosze na szyje się zakłada...
OdpowiedzUsuńW tym przypadku miała to być reakcja alergiczna na zastosowany środek, normalnie zwierzęta po zlizaniu go z sierści nawet w dużej ilości były po prostu na haju. Jednak okazało się to być coś znacznie groźniejszego E.Cuniculi.
UsuńAtak padaczki jest okropnym widokiem :/ Mój pies ma ja kilka razy w roku, za każdym razem cierpi i widać ból i strach w jego oczach a ja za każdym razem boję się że serduszko mu nie wytrzyma:/ Mam nadzieję ,że Zmorcia będzie zdrowa :)
OdpowiedzUsuńKilka razy do roku... ja widziałam już 5 w przeciągu 3 dni, dwie godziny temu znowu miała atak, a ja ciągle łzy w oczach :(
UsuńNa pewno będzie dobrze, trzymam kciuki, żeby szybko wróciła do zdrowia.
OdpowiedzUsuńnajgorsze jest jak patrzy się na cierpienie innych, a my nie możemy nic z tym zrobić. okropne uczucie! :(
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że wizyta środowa nie będzie konieczna, a małej wróci apetyt! zdrówka, zdrówka i jeszcze raz zdrówka! a Ty marsz do łóżka, bo nie ma nic gorszego niż niewyspany człowiek! :*
Apetyt był przez cały przebieg choroby, miałam nadzieję, że to dobry objaw. Dzisiaj to dopiero jestem niewyspany człowiek, ale sen w tym momencie to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę...
UsuńTrzymaj się! I zdrowia dla Zmorki, mam nadzieję, że już niedługo będzie lepiej, doskonale znam ból patrzenia na cierpienie zwierzaka.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za Was, aby Zmorka wyzdrowiała a Ty wyspałaś się wreszcie. Miałam kiedyś chorego psa, wiem jak to jest. Zamiast spac całą noc i dzień człowiek popłakiwał.
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się ciepło, pozdrawiam :*
Będzie dobrze ! Pozdrów Zmorkę ode mnie ! ;)
OdpowiedzUsuńKochana na pewno wszystko będzie dobrze, nie załamuj się!:* Wiem jak to jest, bo też miałam kiedyś przeboje z moim kotem:(
OdpowiedzUsuńOj biedna Zmorka... Nawet nie chcę sobie wyobrażać jak ja bym to przeżywała... Mój Ziomek (królik) miał świerzba w uchu i musieliśmy czyścić uszka a on tak się wiercił i straszne to były wysiłki- biedak się zestresował i przez dwa dni był obrażony. Kochane urwisy, daj znać jak Mała :)
OdpowiedzUsuńOj, obrażona to ona była na nas codziennie, bo codziennie do weta. Ale nauczyła się szybko odobrażać, przekochany króliczek. Pozostawała wesoła aż do końca.
UsuńMam nadzieję że jej się polepszy. Zdrowia.
OdpowiedzUsuńNie widziałam nigdy ataku padaczki, ale to musi być straszny widok, tym bardziej, że jesteśmy bezradni i nie wiemy jak pomóc takiemu zwierzaczkowi :( Mój królik przez 3 lata był tylko raz u weterynarza, jak nie mógł się wypróżnić, ale też się wtedy bałam o niego. Zdrowiejcie w takim razie! :*
OdpowiedzUsuńTrzeba delikatnie przytrzymywać, by sobie krzywdy w szale nie zrobił i uspokajać słowami, ale nic więcej się nie da zrobić. Weterynarz mówił mi o jakimś zastrzyku domięśniowym, ale podczas ataku żaden zastrzyk nie wchodził w grę, za bardzo się rzucała.
Usuńwspółczuję Ci, że musiałaś na to patrzeć jak się męczy, współczuje jej że się tak bardzo męczyła... <3
OdpowiedzUsuńkiedyś byłam świadkiem jak mój pies właśnie dostawał takich ataków po zjedzeniu trutki, którą rozrzucali kiedyś źli ludzie dla kotów... niestety mój pies to zjadł... seria ataków jaką widziałam na własne oczy, nie nie chcę tego wspominać, bo to boli... pies zdechł w bólu :(
życzę Wam zdrowia <3
Jezus Maria, to dopiero musiało być straszne. Ludzie są nienormalni, jak można coś takiego w ogóle zrobić. Trutka na koty, po prostu inteligencja powala.
UsuńNie zazdroszczę sytuacji :/
OdpowiedzUsuńtrzymam kciuki by Zmorka jak najszybciej wróciła do zdrowia! :*
Życzę Wam powodzenia. U mnie z królikiem było tak, że przerosły mu zęby trzonowe i trzeba było piłować. Na szczęście udało się w porę zareagować i co 3 miesiące idzie na piłowanie zębów. Kiedyś zmarła mi tak świnka morska - z tego samego powodu i aż się przestraszyłam jak przeczytałam o tych nocnych podskokach Zmory. Powrotu do zdrowia! :)
OdpowiedzUsuńBiedne zwierzątko :(. Trzymam kciuki, żeby z tego wyszła...
OdpowiedzUsuńBiedactwo :( cieszę się, że to jednak nic poważnego, przechodziłam ataki padaczki z moim psiakiem i to było coś strasznego. Niech zdrowieje szybko !! :*
OdpowiedzUsuńKochana otagowałam cię do TMI :D Mam nadzieję, że odpowiesz na ten TAG :)
OdpowiedzUsuńhttp://todaytomorrowandforeverbeauty.blogspot.com/2014/06/too-much-information-czyli-tmi-tag.html
Dużo zdrówka dla Zmorki;) Wiem jak to jest jak z pupilem coś się dzieje;(
OdpowiedzUsuń