18 kwi 2016

Marokański szampon do włosów z glinką rhassoul i olejem arganowym

Cześć kochani! W tym tygodniu Meet Beauty! Nie mogę się doczekać, tym bardziej, że mamy z Tośkiem zaplanowane małe zwiedzanie Warszawy razem z naszą dobrą znajomą z liceum. Tak naprawdę - nie licząc krótkiego wypadu na poprzedniej edycji Meet Beauty, gdzie jedyne co odwiedziłam to Pizza Hut i Arkadia :) - nigdy nie byłam w Warszawie, więc jestem ogromnie podekscytowana naszym weekendowym wypadem.

Z kim z Was się spotkam na Meet Beauty?

Dzisiaj mam Wam do przedstawienia całkiem ciekawy kosmetyk, jakim jest szampon marokański  z glinką rhassoul Beaute Marrakech od Marokosklep.com. Ciekawy, ponieważ jak widać na załączonym zdjęciu, glinki jest w nim całkiem sporo, jest dosłownie utopiona w szamponie, nadając mu brązową barwę i cudowne właściwości oczyszczające.


Butelka jest całkiem poręczna i dzięki ładnej etykietce nieźle prezentuje się w łazience - nieco nawet egzotycznie :) Szampon jest gęsty z powodu dodatku glinki, ale nie ma najmniejszego problemu z jego wydobyciem z butelki. Sama butelka jest wykonana z miękkiego plastiku, więc niewielkim naciskiem można zaaplikować szampon. 

Z racji obecności glinki, na ściankach tworzą się zacieki i zatyczka jest cała pokryta glinką od wewnątrz, co z czasem przestaje wyglądać estetycznie. Glinka jednak nie brudzi wanny, wystarczy ją delikatnie przepłukać po kąpieli i wszystko ładnie spływa.

Jeśli chodzi jednak o same właściwości szamponu, powiem szczerze, że jestem bardzo zadowolona.  Świetnie oczyszcza nie tylko włosy, ale skórę głowy - szampon można potraktować jako terapię dla wrażliwej skóry. Zostaje ona dobrze oczyszczona, ale również odżywiona, dzięki minerałom zawartym w glince. Glinką można wykonać również peeling skóry głowy.


Włosy po użyciu szamponu są puszące się, więc konieczne jest użycie odżywki, która trochę je dociąży. Lubię go za to, że nadaje moim włosom niesamowitej objętości, włosy są odbite u nasady i ładnie lśniące. I niesamowicie puszyste!

Woda, marokańska glinka rhassoul, gliceryna, betaina kokamidopropylowa, Sodium Coco-Sulfate, olej arganowy, Decyl Glucoside, benzoesan sodu, sorbitan potasu, linalol

Skład jest króciutki, zawiera ogrom glinki rhassoul i detergenty, które są delikatne dla włosów. Kryje się w nim dodatkowo olej arganowy, który ma za zadanie odżywić włosy, a gliceryna nawilżyć.

Bardzo polubiłam się z tym szamponem. Myję nim włosy minimum dwa razy w tygodniu dla dobrego oczyszczenia, najczęściej myję nim głowę po olejach, bo dobrze je spłukuje. Jest niesamowicie wydajny - stosuję go od dwóch miesięcy, a ledwie dotarłam do połowy opakowania. Ale to dobrze, bo nie mam zamiaru się z nim rozstawać :)


Korzystacie z marokańskich kosmetyków?


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


16 kwi 2016

Nawilżający krem Bio IQ - świetny dla cery tłustej i problematycznej!

Cześć kochani! Byliśmy wczoraj z Tośkiem w schronisku, ponieważ chcemy przygarnąć małego psiaka do naszego mieszkanka, by było w nim trochę weselej - i by mieć niezły powód do częstych spacerów, szczególnie wieczorami, gdy Opole jest takie piękne! Jednak nasza wypatrzona psina, w której zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia, była już zarezerwowana - byliśmy 4 w kolejce, którzy o nią pytają - więc będziemy po prostu obserwować stronę schroniska. Sama wycieczka mocno mną wstrząsnęła, ale dobrze wiedziałam, że tak będzie. Najchętniej przygarnęłabym je wszystkie, było tam wiele przepięknych dużych psiaków, nawet rasowców, o niesamowicie smutnych oczach, które mocno mnie przygnębiły... Jak tam jest z Wami? Macie jakieś pociechy ze schroniska?

W dzisiejszej notatce porozmawiamy o mojej wcale nie łatwej drodze do zrozumienia swojej cery. Moja tłusta buzia wciąż pozostaje dla mnie jedną wielką zagadką, ale nauczyłyśmy się żyć w kompromisie. Podstawą mojej pielęgnacji są i zawsze będą kwasy - bez nich nie dość, że mnie wysypuje, to jeszcze buzia kaprysi, przetłuszcza się niemiłosiernie nawet na skroniach, przesusza na czole i nosku, i cuda wianki się dzieją. Tak więc katuję ją kwasami z korzyścią dla mnie - oczywiście mówię to żartobliwie, używam na co dzień delikatnych kwasów PHA :) - i delikatnie pielęgnuję na każdym innym kroku, z korzyścią dla niej. 


W przypadku kremu do twarzy, nigdy nie szaleję, bo mojej buzi służy minimalizm. Obserwuję ją dokładnie i jestem już wyczulona na jej potrzeby. Na co dzień wystarcza jej porządna dawka nawilżenia, czasem prosi mnie o lżejsze potraktowanie wieczorem, lekkim serum na bazie wody, czasem wręcz przeciwnie ma ochotę na tłuścioszka z Gaia Creams. A ja spełniam jej kaprysy, bo to w końcu dla obopólnego dobra.

W codziennej pielęgnacji pomaga mi obecnie intensywnie nawilżający krem z Bio IQ, z którego jestem bardzo zadowolona. Skóra nie przesusza się, nie jest podrażniona w ciągu dnia i nie ściąga się nieprzyjemnie. Zauważyłam, że moje zaróżowione policzki i broda lekko przybladły i nie wybijają mi się już tak bardzo w ciągu dnia spod makijażu.

Krem zamknięty jest w wysokiej wąskiej i przeźroczystej butelce z uroczą minimalistyczną grafiką. Pompka - z dedykowaną skówką, jak się dowiedziałam od Czarszki :) - działa bez zarzutu, aplikuje akuratną porcję produktu. Sam krem zaś jest lekki, ładnie się rozprowadza i pozostawia delikatną warstewkę odczuwalną jeszcze przez 5 minut po nakremowaniu skóry - niemniej jednak nic tłustego. Nie powoduje u mnie zwiększonego świecenia, a makijaż - czy to mineralny, czy klasyczny podkład - trzyma się na nim dobrze i wygląda naturalnie.


Woda, hydrolat z oczaru wirginijskiego, gliceryna, triglicerydy C10-18, alkohol cetylowy, glicerol stearynianu, trigliceryd kaprynowy, olej słonecznikowy, palmitynian izopropylu, hydrolizowane proteiny pszenicy, kompozycja zapachowa, masło shea, Gliceryl Undecylenate, Octyldodecanol, olej z awokado,  olej z kiełków pszenicy, kwas cytrynowy, ekstrakt z korzenia arcydzięgla lekarskiego, ekstrakt z liści aloesu, olej arganowy, guma ksantanowa, mika, CI 77891 (tlenek tytanu (IV)), sorbitan potasu, hialuronian sodu, tokoferol (wit. E), beta-sitosterol, olej jojoba, skwalan, macerat z korzenia marchwi, CI 77491 (tlenek żelaza), ekstrakt z kwiatów lilii białej, ekstrakt z dzikiej róży, olejek rumiankowy, benzoesan sodu, geraniol, cytronelol, linalol, limonen

Skład długi, ale niezwykle bogaty w składniki odżywcze i aktywne. Krem ma przez to bardziej wszechstronne działanie, wzmacnia barierę lipidową naskórka, dba o wzmocnienie naczyń krwionośnych, reguluje proces wytwarzania sebum, ma właściwości antybakteryjne i przeciwstarzeniowe. Dodatkowo dzięki dodatkowi tlenku tytanu będzie chronił nasza skórę przed promieniowaniem, chociaż warto pomyśleć jeszcze o dodatkowej ochronie.


Kremik spełnia wszystkie moje oczekiwania wobec niego, na noc wzbogacam go często dwoma kroplami olejku - stosuję na zmianę marulę i arganowy - by dodatkowo odżywić skórę. Pomimo dodatku olejku krem nie staję się ciężki, jedynie wchłania się troszkę dłużej. Podoba mi się wygląd mojej skóry, jest sprężysta i ma śliczny naturalny blask z rana - który niestety muszę przypudrować, by nie błyszczeć się w ciągu dnia. Sam kremik wchłania się do lekkiego matu, z zachowaniem blasku pięknej, zdrowej skóry. Sam producent polega go również do cery tłustej i trądzikowej, i ja podpisuje się pod tym obiema rękoma. Zdecydowanie mam mniej nieprzyjaciół na twarzy, odkąd go używam.

50ml kremu Bio IQ kosztuje 89zł

Znacie Bio IQ? Macie wśród ich kosmetyków swoich ulubieńców?

Życzę Wam wszystkim przepięknego weekendu, mam nadzieję pełnego słońca i ruchu! Ja śmigam właśnie na pilates - który kocham całym serduchem! Tym bardziej, że to dopiero drugi miesiąc ćwiczeń raz w tygodniu, a efekty powoli zaczynają się zaznaczać! Nawet Tosiek zauważył 


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


14 kwi 2016

Upomniki z wiosennego spotkania w Opolu

Cześć kochani! Dzisiejszy post pochłonął naprawdę ogrom mojego czasu, podlinkowania wszystkich firm i napisanie o każdym parę słów nie było łatwym zadaniem - nie wspominając już o sfotografowaniu każdej rzeczy! Ale udało się i dzisiaj pokazuję Wam co dziewczyny z naszego niedawnego wiosennego spotkania w Opolu nam sprezentowały dzięki uprzejmości sponsorów.

Nie przedłużając, bo post jest naprawdę długi, zapraszam Was na krótki przebieg po moich nowościach.


Sephora ponownie bardzo pozytywnie nas zaskoczyła. Oczyszczającą maseczkę algową zdążyłam już zużyć - po podróży, w domku rodzinnym - i byłam z niej bardzo zadowolona. Jak będę w Warszawie na Meet Beauty to koniecznie odwiedzę Sephorę po więcej. W paczuszce znalazł się również cień Sephory w odcieniu Little Black Dress. Boję się tak ciemnych cieni, bo moje zdolności makijażowe pozostawiają wciąż wiele do życzenia, ale ten cień rozciera się wręcz bajecznie. Nałożyłam go dzisiaj na powieki palcem i uzyskałam całkiem niezłe smoky! Palcem!
Ponadto, dostałyśmy maskarę od Make Up For Ever - marka znana mi jedynie z oglądania youtuberskich kanałów makijażowych, zawsze kojarzona z wyższą półką, za wysoką na moje 150cm :) Ponieważ byłam wyjątkowo niezadowolona z poprzedniczki Better Than Sex, wypróbowałam ją od razu... i ponownie jestem zachwycona. Robi cuda z moimi rzęsami!

Kolorówką obdarowało nas również Artdeco oraz Lavera. Od pierwszej wpadła w moje łapki przepiękna różana szminka, która na wiosenne dni będzie idealna. Paletka z Lavery jest przepięknie rozświetlająca, daje niesamowity błysk na oku, efekt miliona drobinek. Nie rozstaję się z nią od zeszłej soboty!

Decoderm podarowało mi bronzer, z którego również się cieszę, ponieważ moja czekoladka z Bourjois zrobiła się twarda jak kamień i mam wrażenie, że mój pędzel w ogóle już nie nabiera produktu. Na czekoladkę jestem obrażona i sięgam tylko po Decoderm, który rozciera się jak masełko.


Nie słyszałam wcześniej o serii Herbal Care wypuszczonej przez Farmonę. Przyznam się szczerze, że jestem jej bardzo ciekawa. Ampułki wylądowały dzisiaj po raz pierwszy na głowie mojej i Tośka - dzielimy się jedną ampułką na dwóch, bo produktu jest tak dużo. Suchy szampon też mnie poratował, cieszy mnie ogromnie jego obecność, ponieważ mnie nie podrażnia, jak Batiste. Ma jednak dość ciężki zapach, który mi odpowiada, ale Tośka drażni, gdy przechodzę obok z nim na głowie.

Zestaw do pielęgnacji włosów farbowanych na blond od Creightons spadł mi z nieba. Ponieważ nie chcę więcej farbować włosów, regularnie przynajmniej raz na tydzień fundowałam sobie płukankę z gencjany, co na dłuższą metę jest dość uciążliwe - choć udało mi się ograniczyć zasięg pobrudzonych płukanką rzeczy i nie kończę już z fioletowymi uszami :) Jestem bardzo ciekawa jak się sprawdzi na moich rudawych refleksach.


Farmona zaopatrzyła mnie również w szampon skierowany do moich farbowanych włosów ze znanej wszystkim serii Tutti Frutti. Pachnie słodziutko malinkami!

Jeszcze nie zdążyłam zdenkować żeli z poprzedniego spotkana, a Le Petit Marseillais wrzuca mi do łazienki kolejne opakowanie :) Mleczko waniliowe pachnie przepięknie. Natomiast balsam i krem do rąk prawdopodobnie trafią do mojej mamy, ponieważ ilość tych produktów w moich zasobach drastycznie wzrosła ostatnimi czasy.


Bardzo ucieszyłam się z podarków od Sylveco, mam z tą marką bardzo miłego wspomnienia - była bowiem ona jednym z pierwszych na mojej drodze w poznawaniu swojej skóry, i bardzo mi pomogła z problemami skórnymi. Jak już wspomniałam w relacji z naszego spotkania, podczas spotkania z przedstawicielką marki zauroczyłam się Viankiem i jak na pierwsze użycie olejek odżywczy jest naprawdę świetny.

Sayen to marka do tej pory mi nie znana, ale skład płynu micelarnego bardzo mi się spodobał. Wpadł do mnie w dobrym momencie, bo skończyłam swoją półroczną butlę z Mixy i nabrałam ochoty na coś odmiennego.


Szampon Bioxsine poczeka u mnie na jedno z przesileń, gdy z reguły moje włosy zaczynają wypadać w większej ilości. Na razie na szczęście nie miało to miejsca!

Balsam brązujący Palmer's miała moja mama i bardzo sobie chwaliłam, dlatego cieszę się, że będę miała możliwość wypróbować go na swojej skórze. Dostałyśmy też całkiem nie małą próbkę (60g!) maski na bazie oleju kokosowego. Wzięłam ją ze sobą na weekend do rodzinnego domku, włosy były po niej przyjemnie miękkie i pachniały kokosem... nie udało mi się wykorzystać jej nawet w połowie, więc reszta przypadła w przydziale mamusi :)


Z paczki od Eveline najbardziej przyciągnął moją uwagę peeling o zapachu trawy cytrynowej. Pachnie przepięknie i niezwykle świeżo - będę go uwielbiała po treningach!


Nacomi to marka bardzo dobrze mi znana i lubiana. Borówkowy mus do ciała pachnie przepięknie, jednak poczekam z nim do gorących letnich dni.

Za to Nature Queen to dla mnie nowość o przepięknych opakowaniach. Ogromnie ucieszyłam się z żółtej glinki w tym cudnym słonecznym opakowaniu - znam ją bardzo dobrze i jest to mój ulubiony rodzaj glinki. Firma ma całkiem przyzwoite ceny i na pewno zainteresuję się nią bliżej.


Półproduktów mi nigdy za mało - szczególnie gdy mam okazję poznać nową firmę, jaką jest Esent :) Chociaż powiem szczerze, że nie wiem co zrobię z taką ilością korundu - tym bardziej, że sama mam jeszcze 150g! Będę musiała pokombinować coś ciekawego. Ogromnie cieszę się z oleju z pestek malin, z którym już wcześniej miałam do czynienia i do mojej tłustej cery sprawdza się świetnie.

Półprodukty już w gotowym zestawie dobranym do naszej cery zafundowała nam również Naturalissa - jest to tonik z moimi ukochanymi PHA. Do tej pory stosowałam jedynie tonik PHA z Biochemii Urody, ale ten podoba mi się znacznie bardziej - ma ciekawszy skład, z dodatkiem witaminy B3, świetnej przy pielęgnacji mojej problematycznej buźki.


Dermaglin jest mi dobrze znane z Rossmanna. Bardzo lubię te glinki, ciężko ratują mnie gdy odwiedzi mnie kilkoro nieprzyjaciół. Ogromnie mnie ciekawi maseczka do skóry głowy!


Herbatki to to, co Jaskółka lubi najbardziej. Nigdy ich mało, choć miejsca w szafce zaczyna brakować. Ecoblik zafundowało nam niezłe ziółka, które są bardzo smakowite, szczególnie rano!

Jestem też niezłą maniaczką świec i zawsze marzyła mi się taka do masażu... i oto jest - sojowa świeca aromaterapeutyczna od 312 Handmade Soy Candles o cudnym zapachu goździka. Nie mogę się doczekać weekendu, by zatrudnić Tośka w roli profesjonalnego masażysty :)


Delia obdarowała nas pięknym zestawem w odcieniach złoto-miedzianych. Bardzo lubię takie kolory w makijażu. Kolory kojarzą mi się bardziej z późnym latem i piękną złotą polską jesienią :)


Płynów micelarny Ci u mnie dostatek :) Nie mam takiej siły przerobowej, do tego z dwufazówkami średnio się lubię, więc płyny Delii i AA Oceanic powędrują do moich koleżanek, które pewnie bardzo mnie lubią :)
Jestem ogromnie sprayu przyspieszającego schnięcie paznokci od Eveline! Wreszcie nie będę bezbronna :)


Odpowiednia higiena miejsc intymnych jest dla mnie rzeczą bardzo ważną. Nie powierzyłam wcześniej tego ważnego punktu produktom AA, więc będą miały okazję się wykazać. Chusteczki odświeżające na pewno pojadą ze mną w podróż.


Cosmepick jest marką zupełnie mi nieznaną, ale na dzień dobry urzekli mnie przepięknym kolorem pomadki w płynie! Takiego neutralnego różanego koloru brakowało w mojej kosmetyczce.


Korana i Madeleine Ritche to kolejna nowość w moim kosmetycznym świecie. Krem przyda się na nadchodzący sezon sandałkowy (zawiera w sobie miodek manuka, co ogromnie mnie ciekawi!), a grecka oliwka pojedzie ze mną do Warszawy na weekend.


Z Indygo mam to szczęście, że spotkamy się w przyszły weekend na Meet Beauty na warsztatach. Z kosmetyków, które od nich dostałam najbardziej podoba mi się odżywka do paznokci o delikatnym różanym odcieniu, która spodobała mi się tak bardzo, że od razu zaczęłam jej używać - i stąd moje gapostwo, bo zamiast na zdjęciu leży sobie przy mojej toaletce. Nadaje paznokciom ładny różany odcień, ale robi to w sposób delikatny, przez co paznokcie wyglądają naturalnie. I oczywiście pięknie się błyszczą, przez co wyglądają schludnie :)

Powiem Wam szczerze, że jak patrzę na tę ilość to czuję się trochę zagubiona - tym bardziej, że mam małe mieszkanko i powoli nie mam gdzie magazynować zdobyczy. Będę musiała przemyśleć dokładnie na czym mi zależy i stworzyć małe paczuszki dla najbliższych, bo mojego 150cm ciałka nie ma takiej siły przerobowej! A szkoda, by te cudowności się zmarnowały w kącie opolskiego mieszkania :)

Coś z podarków szczególnie przykuło Waszą uwagę? Są tu jacyś Wasi ulubieńcy?


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


12 kwi 2016

Wybielająca oraz delikatna pasta do zębów Coslys

Cześć kochani! Słoneczko zaczęło ponownie wyglądać zza chmur i choć jeszcze nie jest tak słonecznie, pięknie i ciepło, jak w zeszłym tygodniu to ja już bardzo z tego tytułu się cieszę! Na czwartek mamy zaplanowane Wielkie Grillowanie na kampusie uniwersyteckim i pogoda po prostu musi dopisać! A ja bardzo chętnie zjem sobie ugrillowanego w sreberku camemberta :)

Dzisiaj porozmawiamy sobie o moich pierwszych krokach w stronę dbania o higienę jamy ustnej w naturalny sposób. Jedyną naturalną pastą, z którą do tej pory miałam do czynienia, była pasta Himalaya Herbals, którą można dostać w Rossmannie za 10zł, gdy są obniżki. Byłam bardzo zadowolona z tej zmiany, pasta była zdecydowanie łagodniejsza, co moje wrażliwe dziąsła przyjęły z ulgą. Poszłam jednak krok dalej i postanowiłam wypróbować pasty Coslys: wybielającą i przeznaczoną do wrażliwych zębów i dziąseł. Znalazłam je w drogerii Matique, gdzie znajdziecie sporo ekologicznych kosmetyków i środków czystości.


Co do pasty wybielającej, miałam do niej duże oczekiwania. Jestem ogromną wielbicielką herbat, pije je w ogromnej ilości i często w postaci mocnych naparów - szczególnie jeśli mówimy o ziołowych naparach czy yerbie. Przez lata miałam do czynienia z wieloma pastami wybielającymi, od których nie wymagałam zbyt wiele - ot, powrotu do naturalnego koloru zębów. Drogeryjne pasty przeszkadzały mi swoją intensywnością, ponieważ mam wrażliwe, czasem krwawiące dziąsła. Pasta Coslys miała więc nie lada orzech do zgryzienia.

Pasta wybielająca jest zdecydowanie dużo delikatniejsza od jej drogeryjnych odpowiedników. Nie ma tego specyficznego posmaku pasty wybielającej, nie wgryza się w język i pieni się całkiem przyzwoicie - choć mniej od standardowych past. Ma bardzo delikatny miętowy posmak, dobrze odświeża oddech. Ma świetne działanie wybielające, widoczne już od drugiego użycia. Jest to najlepsza wybielająca pasta, jaką miałam okazję stosować i przy tym jest delikatna dla moich dziąseł.


Gliceryna, woda, uwodniony fosforan wapnia, dwutlenek tytanu, węglan sodu, aromat, guma ksantanowa, betaina kokamidopropylowa, alkohol, wyciąg z propolisu, wyciąg z stewi, benzoesan sodu, linalol, limonen

Skład jest króciutki, zawiera obiecany propolis, który dba o moje dziąsła. Bardzo podoba mi się to, że pasta jest zrobiona na bazie gliceryny.


Pasta przeznaczona dla wrażliwych zębów i dziąseł jest właściwie delikatnym żelem. Ma ona mocniejszy od poprzedniczki miętowy posmak, który utrzymuje świeżość w ustach na długo. Pieni się lepiej od wersji wybielającej. Korzystając z tej pasty moje dziąsła nie krwawiły, pasta potrafiła ukoić nawet opuchnięte dziąsła spowodowane wyrzynaniem się moich zębów mądrości - które muszę usunąć, ale możliwość pokaże się dopiero na wakacje. Tak więc pasta stała się dla mnie ratunkiem w dni, gdy moje dziąsła w okolicy ósemek się odzywają.
Tosiek jednak nie lubi tej pasty. Twierdzi, że pozostawia mu w ustach nieprzyjemny posmak. Widać jest to sprawa indywidualna, bo ja nic takiego nie zaobserwowałam - w ustach czuję jedynie delikatny posmak mentolu. 

Woda, sorbitol, gliceryna, krzemionka, karboksymetyloceluloza sodowa, glukozyd decylowy, aromat, benzoesan sodu, wodorotlenek sodu, limonen, linalol, wyciąg ze stewi

Skład jest jeszcze krótszy, niż w przypadku poprzedniej wersji :) Żel również jest wykonany na bazie gliceryny, posiadała łagodny środek myjący - glukozyd decylowy. Pasta nie zawiera fluoru, jeśli jest to dla Was ważna informacja.


Jestem bardzo zadowolona z tej małej przygody z naturalnymi pastami do zębów. Obawiałam się, że nie będą potrafiły odświeżyć oddechu, ale moje obawy były zupełnie bezpodstawne. Pasty są delikatne dla moich wrażliwych dziąseł i zdecydowanie moją faworytką stała się wybielająca wersja, chociaż dopóki nie usunę ósemek delikatny żel również nie opuści mojej łazienki.

75ml pasty Coslys w drogerii Matique kosztuje 24,99zł. Jest tam też truskawkowa wersja dla dzieci :)

Znacie pasty Coslys? Miałyście już do czynienia z naturalnymi pastami do zębów?


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


10 kwi 2016

Wiosenne spotkanie z dziewczynami w Opolu

Cześć kochani! Strasznie się cieszę, że słoneczko do nas wróciło. Co prawda dzisiaj dzień jest potwornie deszczowy, ale jest mi zdecydowanie lepiej po takiej dawce słoneczka. Tym bardziej, że prognozy pogody mówią, że to nie koniec! Zabieram ze sobą z powrotem do Opola rolki i jak tylko pogoda się poprawi, śmigamy z Tośkiem na wyspę Bolko.

W taki równie piękny, słoneczny dzień miałam okazję ponownie spotkać się z dziewczynami z okolic Opola i Wrocławia - plus rodzynek z Krakowa. Dzięki dziewczynom odwiedziłam w końcu kawiarnię Pozytywka, którą mijam codziennie w drodze na uniwersytet - i która od zeszłej soboty stała się moją ulubioną kawiarenką :) Mają tam przepyszne koktajle owocowe i owocowo-warzywne na bazie zielonej herbaty i równie smaczne bruschetty - obie rzeczy wypróbowane. Ostrzę sobie zęby na domowe tartalerki ze szpinakiem!

Pozytywka ma piękny wystrój, panuje tam niesamowita atmosfera i, co najważniejsze - jest to lokal przyjazny zwierzakom. Gdy będziemy mieć swoją psinę, na pewno będziemy często go odwiedzać :)

Gdy przyszłam na miejsce, większość dziewczyn już była na miejscu. Wszystkie uśmiechnięte i pochłonięte rozmową. Na miejscu była już przedstawicielka Sylveco, Pani Daria, która rozkładała piękne cudeńka na stole.

monika-paula.blogspot.com
Pani Daria posiadała ogromną wiedzę na temat składów każdego produktu i właściwości składników, które tworzą kosmetyki z linii Sylveco, Biolaven i nowości - Vianek wyjątkowymi. Najbardziej zainteresowane byłyśmy Viankiem, który skradł moje serce. Vianek jest uosobieniem naszej pięknej wiosny, produkty są kolorowe i przepięknie pachnące - zielonym jabłkiem, borówką z dodatkiem lawendy, maliną z cynamonem... Można się rozpłynąć. Najbardziej wpadły mi w oko peelingi, które miały przepiękne żywe kolory - tego samego dnia skoczyłam do jednej z drogerii, gdzie Daria widziała wcześniej Vianka, lecz niestety tych cudnych peelingów tam nie było. Ale z pewnością będą one moje!

karminowe-usta.blogspot.com
Drugim punktem programu było spotkanie z marką Indygo Nails, o którym opowiadała nam Pani Małgosia (która cały czas się uśmiechała :)). Opowiedziała nam o dostępnych produktach - nie tylko o produktach do paznokci, bowiem Indygo Nails ma w swojej ofercie również produkty z serii SPA. Hitem marki jest jednak kreatynowa baza, która niesamowicie wzmacnia paznokcie - i można stosować ją pod hybrydy. Dowiedziałam się również, że w salonach dostępny jest manicure masłem shea, który bez problemów można sobie zafundować w domu.

monika-paula.blogspot.com

Dominika (Zakręcona na włosy) przedstawiła nam stronę Oladi.pl, która zbiera w jednym miejscu najtańsze opcje kupna interesującego nas produktu - od ubrań, przez obuwie i biżuterię, po kosmetyki i wystrój wnętrz. Ponadto strona prowadzi bloga z poradami, na razie głównie modowymi, gdzie można szukać inspiracji na nadchodzącą wiosnę lub po prostu szukać pomysłów na łączenie różnych ubrań. Strona planuje również stworzyć bloga z inspiracjami dotyczącymi wystroju wnętrz.

monika-paula.blogspot.com
Co ciekawe, strona jest pomysłem... mężczyzny :) Denerwowało go, że jego dziewczyna, robiąc zakupy w internecie, podejmowała decyzję zbyt pochopnie, bez sprawdzenia tańszych opcji. Stąd pomysł, by stworzyć miejsce w sieci, które samo wyszuka te najtańsze.

karminowe-usta.blogspot.com
Na zakończenie spotkania odwiedziły nas Panie Magda i Agnieszka z Avonu, które porozmawiały z nami o pielęgnacji, opowiedziały o najpopularniejszych liniach pielęgnacyjnych marki: Anew oraz Nutra Effects, czy o zapachach dostępnych w katalogu, a na koniec zafundowały parafinowy zabieg na dłonie, który możemy spokojnie wykonać same w domu. Wszystko to było okraszone wesołymi anegdotkami :)

monika-paula.blogspot.com
Parafinowy zabieg na dłonie rozpoczęłyśmy od zmiękczenia skóry w kąpieli z dodatkiem olejku czekoladowego, który pachniał jak pyszny budyń. Następnie wykonałyśmy peeling dłoni i nałożyłyśmy intensywnie nawilżającą maskę z dodatkiem masła shea i właśnie parafiny. Rączki nasmarowane grubą warstwą włożyłyśmy w foliowe rękawiczki, a następnie w bawełniane, by maska mogła zdziałać cuda.

monika-paula.blogspot.com
Ręce były niesamowicie gładkie, a skóra utrzymywała nawilżenie przez kilka dni. Do tego do końca dnia pachniały przepięknie, czekoladowym budyniem :)

monika-paula.blogspot.com
Od lewej: Aga (ciekawekosmetyki.pl), Monika - organizatorka (Świat Dzikuski), Monika - organizatorka poprzedniego spotkania (Monika-Paula), Daria (Darusia994), Dominika (Zakręcona na włosy), ja :), Ewelina (Evelyn's 50 shades of red) i oczywiście Magda - organizatorka obu naszych spotkań (Karminowe Usta). Zostawiłyśmy po nas ślad w Księdze Gości Pozytywki:

monika-paula.blogspot.com
Nie wiem jak dziewczyny, ale ja bawiłam się świetnie. Jak zawsze dopisały nam świetne humoru, było dużo uśmiechu i zdecydowanie za mało czasu na pogaduchy. Będziemy musiały to odrobić przy kolejnej kawie w Pozytywce :) To co dziewczyny, któraś chętna na kawę w maju?

W następnym wpisie pokażę Wam cudowności, które dziewczyny dla nas przygotowały, dzięki uprzejmości sponsorów :)


O sponsorach i podarunkach od nich porozmawiamy przy najbliższej okazji :)


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


3 kwi 2016

Polski Domowy Kosmetyk - balsam do ciała

Cześć kochani! Ale mieliśmy piękny weekend! Dla mnie był on podwójnie piękny, bo w sobotę do domku wrócił do mnie Tosiek z Wrocławia. Nie było Go co prawda tylko trzy dni, ale to był mój pierwszy raz samotnie w mieszkaniu w Opolu i bardzo się za nim stęskniłam.

Skorzystałyście ze Stylowego Weekendu? Byliśmy dzisiaj z Tośkiem w Karolince i straszne tłumy były! Zaopatrzyliśmy się w Czasie na Herbatę - ja w Masala Chai, bo szukam swojego ideału odkąd wypiłam podobny trunek w herbaciarni Masala Tea House, a Tosiek kupił sobie kawę aromatyzowaną Irish Cream (która pachnie tak pięknie, że nawet ja mam ogromną ochotę ją spróbować).

Dzisiaj mam dla Was bardzo ciekawy, polski kosmetyk. Domowy Kosmetyk to świeża, ale bardzo obiecująca firma założoną przez byłą księgową, która jak wielu z nas miała dość otaczającej nas chemii - i zaczęła działać, by umożliwić sobie i najbliższym życie bez niej. I od jakiegoś czasu również z nami.

Domowy Kosmetyk poznałam dzięki spotkaniu w Zabrzu. Dostałyśmy przepiękną i przykuwającą uwagę paczuszkę, która delikatnie pachniała cytrusami...


...a w nim naturalny balsam do ciała na bazie masła shea oraz próbki dwóch scrubów i masełek. Balsam jest zamknięty w małej szklanej buteleczce i bardziej przypomina krem do twarzy. Ma wygodną pompkę, która nie ma większych problemów z aplikacją produktu - przynajmniej dopóki macie go więcej niż połowę. Później, z powodu konsystencji, trochę się zacina, ponieważ nie jest wystarczająco płynny, by dotrzeć do rurki i trzeba butelką trochę potrzepać. A gdy już trzepiemy, to nie jest wystarczająco gęsty i zazwyczaj kończy się na ochlapanych ściankach :)

Byłam bardzo ciekawa na jak długo wystarczy mi 50ml produktu. Z doświadczenia wiem, że produkty naturalne bardzo często są bardzo treściwie, więc również wydajne. Ten balsam jest bardzo lekki i nie ma tego poślizgu, co drogeryjne produkty, przez co zużyłam go w szybkim tempie - dla mnie, osóbki która do smarowania ciała jest bardzo chętna jedynie, gdy Tosiek mnie masuje (a wiadomo, jak jest z chęciami u płci męskiej :)) jest to tempo ekspresowe. Starczył mi na półtorej miesiąca.

Balsam ma delikatny zapach grejpfruta, który Tosiek bardzo polubił, a który mi osobiście pachnie jak kwaśna niedojrzała pomarańcza. Jednak jest to kwestia gustu, po prostu zdecydowanie bardziej wolę cięższe, korzenne zapachy z nutą wanilii czy piżma :)


Woda, masło shea, gliceryna, Cetearyl Olivate, olej jojoba, olej ze słodkich migdałów, kofeina, Sorbitan Olivate, olej z awokado, niacynamid (witamina B3), guma ksantanowa, olejek grejpfrutowy, limonen, olej roślinny, Tocopheryl Acetate (witamina E), D-panthenol, masło mango, glukonolakton (kwas PHA), benzoesan sodu, macerat z zielonej herbaty, hialuronian sodu, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, citral

Popatrzcie na ten piękny skład! Znajdziemy w nim nie tylko świetne oleje i masła, ale również takie składniki aktywne jak kofeina, witaminę B3 i E, glukonolakton czy macerat z zielonej herbaty! Daje mu to dużą przewagę w kosmetykach do pielęgnacji ciała i regularnie stosowany daje świetne efekty. Skóra jest pięknie nawilżona i miękka, i utrzymuje to nawilżenie znacznie dłużej. Najbardziej podoba mi się dodatek glukonolaktonu, jest to świetny antyoksydant, który wspomaga działanie regeneracyjne skóry i jest bardzo delikatny, przyjazny również dla cer bardzo wrażliwych.

Chociaż nie jestem balsamowym freakiem i właściwie po balsamy sięgam rzadko, z tym bardzo się polubiłam. Prawdopodobnie dlatego, że efekty faktycznie widać już od pierwszego użycia. Balsam bardzo szybko się wchłania i pozostawia skórę niesamowicie miękką. Zapach, przeze mnie akurat średnio lubiany, na skórze wyczuwalny jest tylko przez chwilę i jedynie przy bliskim kontakcie z nosem - dla mnie to duży plus, bo zapach mi nie przeszkadza. Z czasem efekt utrzymuje się znacznie dłużej, a skóra na moich udach stała się jędrniejsza - oczywiście jest to również działanie pilatesu, sam kremik takich cudów nie zdziała :)


Ogromnie się cieszę, że miałam okazję poznać Domowy Kosmetyk. Gorąco polecam Wam tę markę, szczególnie że firma oferuje 5ml słoiczki z próbką każdego kosmetyku. Zapachy kosmetyków są świeże i naturalne, więc jeśli lubicie taką świeżą nutę w kosmetykach, macie kolejny powód, by sięgnąć po Domowy Kosmetyk.


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


Disqus for Jaskółcze Ziele