29 sty 2015

Zapach Bliskości - Green Dragonfly

Lubicie Lili Naturalną? Ja uwielbiam, kocham nawet!, za wszechogarniający optymizm, mnóstwo motywacji i jeszcze więcej inspiracji. Nie wiem skąd ona bierze tyle energii, za to wiem na pewno, że odwiedzanie jej bloga sprawia, że ta energia trafia do mnie i dosłownie czuję się niepokonana :) Niewiele jest takich miejsc w blogosferze i moim skrytym marzeniem jest, byśmy i my potrafili stworzyć z naszych kątków tak cudne miejsca, o których się myśli mimowolnie i do których wraca się zawsze z uśmiechem!
 U Lili w Wielkim Świątecznym Konkursie wygrałam Bliskość, od której oderwać się nie mogę. Zawsze chcę mieć ją blisko, dobrze mi z nią. Tą cudowną Bliskość zaoferowało mi Green Dragonfly...


Green Dragonfly ma w swojej ofercie pachnidełka i świece stworzone w pracowni rzeczy niepowtarzalnych i ja podpisuję się pod tym obiema rękami. Świece są tworzone z wosku sojowego, pszczelego (świeca ażurowa to moje nowe marzenie!), rzepakowego, palmowego z certyfikowanych upraw... Znajdziecie tam również świece z recyclingu! Wszystko w zgodzie z Naturą. Green Dragonfly łączy w sobie właśnie miłość do Natury, troskę o zdrowie, radość tworzenia i zamiłowaniem do piękna - i to się czuje w tych cudownościach. Inspiracją są lasy, łąki ogrody, a ja z zapartym tchem rozpakowywałam swoje świąteczne pudełeczko i z tym samym wrażeniem przeglądam stronę sklepu - mówiąc sobie, że to wszystko kiedyś będzie moje :)

Lili i Green Dragonfly podarowali mi świąteczny prezent o zapachu Bliskości. Mnóstwo ciepła dostarcza mi cynamon, goździki i pomarańcza w akompaniamencie z suszoną jarzębiną, anyżem i cynamonem. Pachnidełka tworzą wokół siebie magię, działają na odległość, kochałam je zanim jeszcze je ujrzałam.




Bieluśkie pachnidełka wykonane są z wosku sojowego, żółciutkie z wosku pszczelego. Wszystkie pachną jednakowo i pięknie się prezentują. Możecie potraktować je jak zwykły wosk zapachowy i wrzucić je do kominka, ale pachną naprawdę intensywnie pozostawione same sobie. Wystarczy zaopatrzyć je w piękną podstawkę i dać cieszyć oczy, i koić zmysły. Otulają cieplutkim zapachem, tworzą piękną aurę w mieszkaniu i same w sobie stanowią ciekawą ozdobę.
Możecie rozłożyć je w szufladach, szafach lub położyć ładnie na komódce. Ogranicza Was tylko Wasza wyobraźnia!
Nawet pozostawione w pudełeczku potrafią wiele zdziałać! Wszystkie moje książki i notatki przesiąkły tym zapachem, od razu milej siedzi się na wykładach :)


Oprócz pachniedełek, w moje łapki wpadła również świeca sojowa, o tym samym cudnym zapachu. Zapach jest jednak zdecydowanie bardziej stonowany, nie dusi, moim zdaniem jest idealnie wyważony jak na świecę. Przyszła do mnie spakowana w woreczek z naturalnego lnu, z glinianą tabliczką z wytłoczoną ważką. Tak proste opakowanie, a tak piękne. Idealne na prezent lub do przechowywania własnych drobiazgów w ciekawy sposób.




Jako knot służy nam malutkie drewienko, które przyjemnie strzela podczas palenia - tworzy to przyjemne skojarzenie z ogniskiem. Aromat uwalnia się stopniowo, ale nie nachalnie, bardzo przyjemnie się do niego zasypia. Stopiony wosk nabiera cieplejszej barwy i nie jest jednolity, co dodaje świecy uroku.
Świeca znajduje się w ceramicznej miseczce, która po wypaleniu świecy może posłużyć nam na przykład do palenia stożkowych kadzidełek. Kupując taką świecę na własną rękę dostajemy dodatkowo dwa tybetańskie kadzidełka stożkowe!
A ja oczywiście tak piękną miseczkę wykorzystam do swoich własnych świec z wosku pszczelego :)


Miseczka jest na tyle piękna, że spokojnie może stać się częścią dekoracji. Można w niej też trzymać pachnidełka :)

Szał na Yankee Candle mnie tak w stu procentach nie porwał. W przypadku Green Dragonfly przepadłam z kretesem :) Gdy wypalę swoją świecę, na pewno kupię ażurową!



Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


27 sty 2015

Jak trafić do Jaskółki?

Dzisiaj trochę do śmiechu - oto jak co poniektórzy trafiają do mojego kajecika. Czyli co wpisać w Google, by trafić do Jaskółki. Czego szukają? Gdzie w tym sens, gdzie logika?
Sama uwielbiam czytać tego typu notatki u Was, zawsze znajdzie się perełka, która dosłownie zwala z nóg. Własne śmieszki zbierałam długo, ale mogę pochwalić się mocną czternastką, która wywołuje mniejszy lub większy uśmiech na twarzy :)

       1. szklanka wody kawa plemniki
Słyszałam o miłosnych miksturach z krwią miesięczną, ale to to już dla mnie zupełne zaskoczenie! Jak to kręcić, o północy? Przy pełni księżyca czy nowiu?

       2. joanna zmysłowy rudy zalecany
W przypadku długotrwałego dołka zaleca się zmysłowy rudy, jak u Joasi :)

       3. nago w hammamie w turcji
Zdjęć szukałeś, zbereźniku Ty!!!

       4. 50 faktów o grze o tron
Przeczytałam wszystkie dostępne książki, ale nic Wam nie powiem! Czytać książki, albo czekać do kwietnia na kolejny sezon!

       5. jaskółcze ziele czyścioszek
Dziękuję, chwalę sobie :)

       6. poco pić trądzik
Naco to? Poco to?

       7. zaschnięte żółtko jak wykorzystać
Rozumiem, że można nie lubić marnotrawstwa, ale żeby do tego stopnia? A żółtko lepiej wyrzucić, naprawdę...
       8. wcierka chilly
Wcierasz i chilloucik? Ciekawe z czego taka wcierka jest zrobiona :):):)

       9. kuracja tym kwasem jest najlepsza polecam
Szkoda, że nigdy się nie dowiem o jaki kwas chodzi :(
       10. miejsca gdzie kobiety zostawiają staniki
Wydaje mi się, że to kolejna akcja z tematem raka piersi w tle, ale mogę się mylić. To co, kobietki, gdzie zostawiacie staniki? :) U mnie leżą na poduszkach koło łóżka, rzucam je odruchowo po wyjściu z łazienki :)

       11. glon po hennie
Glona nie uświadczyłam. Zielonych włosów też nie. Świtezianki ze mnie nie będzie.

       13. mój kot zabił małą jaskółkę co robić
Reanimować! A kota na terapię wziąć, by zrozumiał, że to źle, to nie dobrze. Że tak dobre koty nie postępują.

       14. czy on zauważy pryszcza?
Jak zaopatrzysz się w zestaw małego szpachlarza i nim go potraktujesz to na pewno zauważy :) 

Nie mam pojęcia, skąd się biorą pomysły na takie wpisy... Który jest Waszym ulubionym? A może macie swoją własną perełkę? Podzielcie się koniecznie, dzisiaj potrzebuję dużo śmiechu :)


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka

24 sty 2015

Stara Mydlarnia - woda micelarna z witaminą C

Dokładny demakijaż twarzy powinien być podstawą pielęgnacji każdej z nas. Oczyszczona skóra jest lepiej dotleniona, może odpocząć. Dlatego nawet jeśli stosujecie tak jak ja jedynie kosmetyki mineralne, nie zapominajcie o oczyszczaniu skóry, a buźka się Wam odwdzięczy. 
Mój wieczorny rytuał z reguły zamyka się wokół zwilżenia buźki wodą, przemycia jej kokosową pianką Gaia Creams (łącząc ten punkt z masażem twarzy) i delikatnego zmycia resztek oleju północnym mydłem detoksykującym. Nie stosuję kremów na noc, chociaż zdarza mi się czasem nagiąć zasadę bezkremowych nocy i zapodać buzince lekkie serum nawilżające Baikal Herbals. Jednak zdarzają się dni, gdy mam mocniejszy makijaż lub po prostu jestem na tyle śpiąca, że nie mam najmniejszej ochoty przechodzić przez ten cały rytuał (choć sam w sobie rytuał bardzo przyjemny!). Wtedy na przeciw wychodzą mi micele. Ostatnio wpadł mi w łapki naturalny płyn do demakijażu Starej Mydlarni z serii Ecoreceptura.


Zainteresował mnie sobą na półce z powodu witaminy C w składzie - która od dawna chodziła mi po głowie, szczególnie na przebarwienia potrądzikowe. Przeznaczony dla osób z wrażliwą cerą, a okolice moich oczu właśnie do takich należą, jednocześnie pomaga radzić sobie z istniejącymi już wypryskami i krostami, do tego będzie małą profilaktyką przeciwstarzeniową. Brzmi bardzo zachęcająco, jednak trzeba spojrzeć na te wszystkie obietnice przez palce - w końcu to tylko (dobrze zapowiadający się) micel :)

Woda, Polyglyceryl-4 Laurate/Sebacate (emolient) (i) Polyglyceryl-4 Caprylate/Caprate (naturalny emulgator, środek natłuszczający), sok z aloesu, gliceryna roślinna, 2-fenoksyetanol (i) etyloheksylogliceryna (naturalne konserwanty), ekstrakt z cytryny, alantoina, lanolina oksyetylenowana (PEG-75; emolient, pomaga produktom myjącym zebrać zanieczyszczenia), witamina C (MAP), limonen, aldehyd heksylocynamonowy (aldehydy aromatyczne)

Skład króciutki, oprócz składników potrzebnych do oczyszczenia skóry, znajdziemy też sporo półproduktów pielęgnujących skórę. Najbardziej ucieszyła mnie obecność soku z aloesu, który świetnie dogaduje się z cerą trądzikową - łagodzi wypryski i przy okazji świetnie nawilża buźkę. O to, by nasza skóra była bardziej miękka i sprężysta zadba również gliceryna, ekstrakt z cytryny nieco złagodzi przebarwienia potrądzikowe, alantoina załagodzi podrażnioną skórę. Do tego obiecana witamina C, świetny antyoksydant, pomocnik cery naczynkowej i trądzikowej w przypadku przebarwień. Musiał trafić do mojego koszyka :)
Butelka jest standardowa, jak na micel. Produkt od samego początku był u mnie zmętniony, tak samo jak wszystkie pozostałe buteleczki dostępne w Naturze, wnioskuję więc, że taka już jego natura, że mętnieje :) Możecie jednak spotkać zupełnie przeźroczysty płyn i tak, będziecie miały do czynienia z dokładnie tym samym. 
Na etykiecie mamy szczegółowe informacje dotyczące produktu, w tym kilka pozycji składu przetłumaczone na polski, co się chwali. Kosmetyk jest wegański, z certyfikatem Znak Jakości Vege fundacji Viva!, nie był testowany na zwierzakach.

Butelka zaopatrzona jest w dwa aplikatory, jeden typu press, drugi standardowy dla miceli. Oba porządnie wykonane, wygląda na to, że firma wychodzi klientom na przeciw i stosuje w butelce dwa warianty, by podpasować się każdemu :) Osobiście i z jednej, i drugiej wygodnie mi się korzysta, nie mam ulubieńca w tym temacie. Wygrywa aplikator typu press, bo jest po prostu szybciej, jednak na drugi typ wcale bym nie narzekała.

Przyznam szczerze, nie przypuszczałam, że będzie dobrze radził sobie z nieco mocniejszym makijażem przy tak przyjaznym składzie. Micel zaskoczył mnie bardzo pozytywnie, bo nie miałam najmniejszych problemów ze zmywaniem tuszu, kreski i cieni. Wystarczyło przytrzymać go przy oku nieco dłużej, by mógł rozpuścić makijaż i dalszy demakijaż to już bułka z masłem! Na co dzień maluję się tylko odrobinę, trochę minerałów i przyciemnienie brwi, więc wieczorny demakijaż przebiega szybko i sprawnie. 

Wiemy już jak wygląda sprawa samego demakijażu, warto omówić pozostałe aspekty produktu. Jednak zanim zacznę, powinnam zwrócić uwagę na jedną rzecz wiążącą się bezpośrednio z demakijażem. Zdarzało się, że micel mocno piekł mnie w oczy. Nie wiem skąd bierze się ta jego wybiórczość, trochę mam z nim jak z rosyjską ruletką. Pieczenie objawia się naprawdę mocnym podrażnieniem wokół oczu i zaczerwienieniem. Nie będę zastanawiać się, co w składzie wywołuje w sposób losowy taką reakcję, jednak jeśli macie na oku winowajce, zaraz dajcie mi znać!
Na co dzień, przy zwykłym moim makijażu sprawa nie bywała dla mnie problematyczna, po prostu nie przecierałam nim oczu. Wiadomo jednak, że większość z Was bez makijażu oczu nie wychodzi z domu - więc jeśli macie wrażliwe oczy, odpuśćcie sobie ten micel. 

Micel nie przesusza twarzy, jednak sam w sobie w jej nawilżaniu nie wystarcza. Może być fajnym uzupełnieniem pielęgnacji. Pozostawiony sam sobie na skórze potrafi się nieźle kleić, więc po demakijażu wypada zastosować jakiś tonik lub nałożyć krem bezpośrednio na niego. Przyznam szczerze, że w kwestii nawilżania (szczególnie, że po micelu nakładałam trochę kremu, by zniwelować uczucie lepkości) miałam największe nadzieje. Szczególnie ze względu na sok z aloesu tak wysoko w składzie. Zamiast fajnej dawki nawilżenia dostałam niezłego klejucha i trochę smutno mi się zrobiło.
Z tą witaminą C to trochę pic na wodę. Z początku myślałam, że potrzeba trochę więcej czasu, jednak gdy ukręciłam sobie własne serum z witaminą C już po drugim użyciu widziałam wyraźną różnice. Tak więc i tutaj troszkę się zawiodłam i micel spadł do rangi zwykłego, o nieco lepszym składzie.
Zastanawia mnie też jak długo witamina C w formie MAP może być stabilna w takim produkcie. Wiecie coś o tym?

Podsumowując, micel ot taki, zwykły, drażniący dla bardziej wrażliwych cer (chociaż w sumie to miał łagodzić podrażnienia...), klejący się jeśli zostanie solo na twarzy, za to z fajnym składem. Myślę, że cery suche mogłyby się z nim polubić w ramach pielęgnacji nawilżającej, sok z aloesu na dłuższą metę może się okazać fajnym pomocnikiem... Ja jednak rozejrzę się za innym produktem. Tymczasem wrócę do mojej kokosowej pianki :)

Pamiętacie o konkursie? Z czym kojarzy Wam się Jaskółka? :)

Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


17 sty 2015

Poznajmy się lepiej! Liebster Blog Award

Wiele razy już odpowiadałam na pytania z nominacji Liebster Blog Award, jednak każda kolejna nominacja bardzo mnie cieszy i chętnie odpowiadam na kolejne pytania :) Tym razem tym zaszczytem obdarowała mnie Annabel, której wysyłam ciepłe uściski! Dziękuję, kochana! Wiele to dla mnie znaczy!



Głównym celem Liebster Blog Award jest odkrywanie nowych blogów, daje możliwość ich rozpowszechnienia. Nominację dostaje się od innego blogera, jako uznanie za dobrze wykonaną robotę :)
Nie przedłużając...

1. Jaka jest Twoja ulubiona fryzura?
Ta najbardziej praktyczna! A nie ma nic praktyczniejszego od warkocza. Najwygodniejszy (i przy okazji efektowny) jest sznur, jednak gdy muszę zapleść coś na szybko, robię duńskiego. Nie wiem czemu, zaplatanie "na opak" przychodzi mi łatwiej niż klasyczny francuz :)

2. Szpilki, baletki czy trampki? :)
Tampki! Cenię sobie wygodę, a w trampkach mogę śmigać całymi dniami bez szkody dla stópek (wybieram zawsze takie na grubsze podeszwie i przy okazji dodaję sobie paru centymetrów!). A gdy robi się chłodno wymieniam je na glany.

3. Jaki gatunek filmów preferujesz?
Thrillery, najlepiej hiszpańskie! Mają niesamowity klimat, są głębokie i skłaniają do myślenia. I zaskakują.

4. Jaka jest Twoja ulubiona potrawa?
Och, mogłabym wymieniać. Uwielbiam jeść, więc ciężko zdecydować mi się na jedno... Wszystko, co dobrze smakuje jest moim ulubionym :) Ale żeby nie zostawiać pytania bez odpowiedzi: česneková polévka z surowym jajkiem, smażone kalmary w panierce i sushi razem z miso
 :)

5. Co byś zrobiła gdybyś miała milion dolarów ?:)
Kupiłabym se z tonę półproduktów, zamknęłabym się z nimi w jednym pokoju na miesiąc, upewniłabym się, że mój Tosiek będzie mnie dokarmiał i po opracowaniu receptur otworzyłabym własną manufakturę kosmetyczną!
Ach, i Tosiek szepcze, że za to dokarmianie wypadałoby mu kupić Range Rovera...

6. Masz drugą połówkę? Jaki on jest?
Lubi jeść moje obiadki, ostatnio wybiera nudne filmy, nie chrapie w nocy, za to budzi mnie, by szukać w pościeli zakupów (tudzież psa, tudzież myszy, która spadła)... :)
A tak naprawdę jest chodzącą ostoją spokoju i pewnie gdyby nie to już dawno by ode mnie uciekł. Jestem chodząca cholera po tatusiu, do tego kopię i gryzę. Mamy podobne, bardzo specyficzne poczucie humoru i czasem razem robimy rzeczy tak dziwne, tylko dziękować Bogu, że nikogo w pobliżu nie ma :) Do tego dość często mnie przytula, przynosi mi winogronka, by mnie przekupić i jako jedyny przeczytał każdą moją notkę co do joty!
Mogłabym o nim pisać i pisać... ale reszta Tośka jest moja!!!

7. Lubisz gotować? Jakie danie udaje Ci się najlepiej?
Nic mi nie przychodzi do głowy, więc pytam Tośka. Ten wcale nie pomaga, bo odpowiada: każde! Spróbowałby inaczej, to by sobie sami gotowali :):):)
Po dłuższym namyśle rzuca: zupki, a ja w zupełności się zgadzam. Uwielbiam jeść zupy wszelkiego rodzaju, od prostego rosołu, przez cudną pomidorową, zupy-krem wszelkiego rodzaju, po ostatni eksperyment z afrykańską zupą z czerwonej soczewicy. Mogłabym jeść same zupy i zupełnie by mi to nie przeszkadzało, dlatego eksperymentuję z nimi jak tylko mogę i poznaję nowe smaki. I chyba faktycznie nieźle mi to wychodzi, bo zjadają wszystko :)
8. Lubisz planować czy żyjesz chwilą? 
Chyba planować. W ciągu dnia, w trakcie takiej zwykłej codzienności z reguły podejmuję spontaniczne decyzje, jednak jeśli chcę zorganizować coś większego, wypad, wycieczkę, imprezę itd. to wolę mieć wszystko zaplanowane. Nie chcę obudzić się z ręką w nocniku i lubię być przygotowana na każdą okazję.

9. Zdradź swój ulubiony trick kosmetyczny.
Przed olejowaniem namaczam włosy sokiem z aloesu, pudruję twarz przed nałożeniem kremu BB i nakładam produkty na lekko zwilżoną skórę - zużywam ich wtedy mniej i są wydajniejsze :)

10. Jakiego obcego języka chciałabyś się nauczyć?
Szwedzki, francuski, hiszpański... Podziwiam poliglotów i sama najchętniej nauczyłabym się wszystkich trzech wymienionych. Może kiedyś...

11. Twój najdziwniejszy zakup to...?
Mama wysłała mnie kiedyś do sklepu po ananasa do sałatki. Wróciłam z majonezem. Przynajmniej też był składnikiem tej sałatki :)

Moje pytania:
1. Książka, która najbardziej zapadła Ci w pamięć?
2. Gdzie w wymarzoną podróż?
3. Zdradź swój ulubiony trick kosmetyczny! :)
4. Co robisz, gdy nie blogujesz?
5. Jaką postacią z bajki byś była?
6. Co w sobie lubisz najbardziej?
7. Twoje ulubione kwiaty?
8. Kolor ściany w Twojej sypialni to...?
9. Jest z Ciebie nocny marek czy ranny ptaszek?
10. Czego nigdy w życiu nie chciałabyś spróbować?
11. Wolny dzień leniwie czy aktywnie?

A sama nominuję:
Patrycja Pieguska
Rose-Vanilla
Pepa
Rubinowy kot
Hedonizm&Eskapizm
Produkt Natury
30plusbeauty
Herrbata
Kociamber w podróży
Klaudia She-wolf

Wszystkim Wam po kolei mówię: dobra robota! Odpowiedzcie koniecznie, Kochane, choćby w komentarzach! Nie mogę się doczekać Waszych odpowiedzi :)

A Wy macie może do mnie jeszcze jakieś pytania? :)


Trzymajcie się ciepło! Jaskołka


14 sty 2015

W zdrowym ciele zdrowy duch!

Robiliście w tym roku postanowienia noworoczne? Sama wcześniej nie przywiązywałam do takich postanowień większej wagi, sądziłam, że jeśli będę chciała się zmienić - mogę to zrobić w każdej chwili! Dopiero teraz doceniłam tę magię wokół noworocznych postanowień, dostrzegłam ile siły potrafi przynieść sama świadomość, że inni też się starają. I chyba faktycznie coś w tym jest, swoista energia nowego roku. Aż człowiekowi się chcę realizować wszystkie postanowienia!

W tym roku podeszłam do całej sprawy zupełnie inaczej. Zorganizowałam się! Postawiłam sobie wyzwania! I konsekwentnie je realizuję :)
Wyzwania możecie wymyślić sobie same lub dołączyć do już istniejącego - teraz tyle tego się mnoży! Sama dołączyłam do wyzwania Kasieńki, które trwa do walentynek, a jego celem jest pokochanie własnego ciała. Uczestniczki wymieniają się ulubionymi ćwiczeniami, smacznymi przepisami i wzajemnie się motywują do działania :) A jeśli potrzeba Wam czegoś więcej, to powiem Wam w sekrecie, że najaktywniejsze uczestniczki mają szansę wygrać w przyszłym tygodniu książkę Ani Lewandowskiej "Żyj zdrowo i aktywnie"!

Takim przełomowym momentem w mojej wewnętrznej przemianie było kupno kalendarza.  Jest śliczny, chętnie po niego sięgam i naprawdę pomógł mi w organizacji swojego życia - już nie tylko w dążeniu do zdrowego trybu życia; nareszcie o wszystkim pamiętam!
Spisuję też posiłki, by się pilnować i nie podjadać. A skoro już posiłki, to i kalorie! Z początku myślałam, że będę po prostu starać się zawsze być poniżej wyliczonego dziennego zapotrzebowania, jednak okazało się, że dieta 1000kcal wcale nie jest taka zła, jeśli tylko porządnie zaplanuje się posiłki. Zdarzają mi się małe grzeszki (jak na przykład dwa piwka do filmu ze współlokatorami na jednej kanapie), ale znacznie rzadziej i naprawdę nie chodzę głodna :)

Odkąd mieszkam na własną rękę, mam większą kontrolę nad tym, co jem. Nie są to już obiadki mamusi, czy ze stołówki szkolnej, gotuję sobie sama - i bardzo to lubię :) Wprowadziłam do swojej diety mnóstwo warzyw, lubię bawić się jedzeniem i eksperymentować z nowymi, często po prostu warzywnymi przepisami. Dzisiaj, gdy tylko przedstawię Wam wszystko, biorę się za zapiekaną cukinię z kuskusem, pomidorkami i mozzarellą. Muszę też mieć w lodówce zawsze coś na śniadanie - a to hummus, a to guacamole, a to pasztet z czerwonej soczewicy - ze zdjęcia! Wszyscy się nim zajadają, koniecznie wypróbujcie ten przepis!

Zorganizowałam sobie sprzęt do ćwiczeń! W Lidlu była wspaniała promocja, można było zaopatrzyć się w naprawdę dobrej jakości sprzęt sportowy po taniości. Promocja jest ciągle aktualna i całkiem sporo fajnych akcesoriów można jeszcze wygrzebać (przed chwilą byłam w Lidlu po chlebek i cukinię na obiad :)), także śpieszcie się póki jeszcze się ostało!
Sama kupiłam sobie stanik sportowy (poluję jeszcze na drugi, ale ciężko trafić na małe rozmiary...), ekspandery widoczne na zdjęciu i piłkę do pilatesu z masującymi wypustkami, która leży jeszcze nienapompowana. Ciężarki zwinęłam z domu, ale wydaje mi się, że mama nie zauważyła :):):) Myślę też o jakiejś fajnej odzieży do biegania, ktoś coś?


Ale żeby nie było, że dbam sobie tylko o ciało! O ducha też, jak najbardziej! Uwielbiam czytać książki, są dla mnie najlepszą odskocznią od codzienności - a uwierzcie, nie ma nic lepszego od wanny pełnej ciepłej wody i książki pod ręką. Tak więc w tej sferze również podjęłam wyzwanie: przeczytam tyle książek, ile tygodni w roku, czyli 53 :) Jestem już przy trzeciej, postanowiłam po raz kolejny przeczytać Władcę Pierścieni!
Ale nie tylko książkami człowiek żyje, czasem miło po prostu obejrzeć film w towarzystwie bliskich i przy pięknym zapachu. Tutaj z pomocą przychodzą woski i małe świeczki Yankee Candle. Candy Cane Lane jest milusio słodki, ale to Icicles podbił moje serce! Nie odpędzę się już od tego zapachu, jest lepszy nawet od Novemver Rain!
A gdy muszę wziąć się do roboty, obudzić z otępienia lub gdy czeka mnie poważny wysiłek umysłowy, używam energetyzującego roll-ona aromaterapeutycznego, którego dorwałam za całe 17zł w TK Maxxie. Świetnie pobudza! :)

Jak wniosek z dzisiejszej notatki? Że nie tylko kosmetykami człowiek żyje! I choćby najlepszych używał to i tak pieniądze pójdą w błoto, jeśli nie zadbamy o nasze wnętrze. A wnętrze jest piękne, gdy zdrowy duch w zdrowym ciele :)
I od samego dążenia do celu człowiek jakiś szczęśliwszy się robi! Ostatnio usłyszałam, że promienieję :)

Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


11 sty 2015

Noworoczny prezent od Jaskółki - serum z czarną porzeczką i olejem marula! [ZAKOŃCZONE]

Cześć, Słońca! Od jakiegoś czasu zastanawiałam się na małym prezentem dla Was, na dobre rozpoczęcie roku. Jest to drobiazg, za to bardzo sympatyczny. Czeka na Was krem na dzień z czarną porzeczką i cudnym olejem marula, który ostatnimi czasy stał się bardzo sławny :)


Krem ma silne działanie nawilżające, kojące, dodatkowo pięknie poradzi sobie z codzienną walką z wolnymi rodnikami. Posiada certyfikat BDIH, jest naturalny i wegański :)

Woda, gliceryna, olej z pestek moreli*, utwardzony olej kokosowy, olej z pestek słonecznika*, Glyceryl Stearate Citrate (emolient), Decyl Oleate (emolient), Cetearyl Alcohol (emolient), masło illipe, skwalan, Cetearyl Glucoside, (emulgator) tokoferol (wit. E), ekstrakt z czarnej porzeczki, sól kwasu hialuronowego, sok z liści aloesu*, olej marula, lecytyna, guma gelan, guma ksantowa, alkohol, Caprylic/Capric Triglyceride (transportuje składniki głębiej), Ascorbyl Palmitate (przeciwutleniacz), kwas ascorbinowy (wit. C), kwas palmitynowy, kwas stearynowy, alkohol benzylowy, benzoesan sodu, sorbitan potasu, kwas cytrynowy (konserwanty), Parfum, linalol**, limonen**, cytral**, kumaryn**, cytronelol** (kompozycja zapachowa) * ingredients from certified organic agriculture, ** from natural essential oils

Piękny skład, prawda? :)
Więcej informacji na jego temat znajdziecie na stronie producenta, Dr. Scheller.

Jeśli chcecie zgarnąć kremik w swoje łapki, wystarczy, że (jako moi Przyjaciele!) dacie mi znać w komentarzu z czym kojarzy się Wam Jaskółka :) Podajcie również adres mailowy, bym mogła z Wami się skontaktować przy ogłaszaniu wyników!
Będzie mi bardzo miło, jeśli przy okazji zaczniecie mnie śledzić na jaskółkowym fanpage'u :) Jeśli udostępnicie wiadomość o konkursie (na blogu, na facebooku) koniecznie dajcie mi znać linkiem!
Udostępniajcie pierwsze zdjęcie lub (na facebooku) TEN link :)
Czekam na Wasze odpowiedzi do 13 lutego! Wyniki pojawią się w walentynki :)


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


7 sty 2015

10 najczęściej czytanych notatek z 2014 roku!


Ogromnie mnie cieszy, że temat drogich odżywek do rzęs był najbardziej poczytnym w ubiegłym roku. Warto zapoznać się z notatką i zapamiętać sobie na całe życie - nie ma co upiększać się na siłę!
Klik!

Równie ogromnie mnie cieszy, że interesują Was tematy około zdrowotne, nie tylko urodowe i pielęgnacyjne. Notatka o zielonej herbacie cieszyła się ogromną popularnością :)
Klik!
Uwielbiam miodek! I tak jak w temacie, nie tylko chętnie kładę go na buźkę, równie chętnie go zlizuję!
Klik!

Poznanie się na betainie kokamidopropylowej kosztowało mnie wiele nerwów i włosów, ale też z jej odstawieniem zupełnie pozbyłam się łupieżu.
Klik!
Wiele z Was przyznało mi się do wykorzystywania oleju rycynowego przyciemnienia i poprawy stanu rzęs. Ja sama niegdyś z niego korzystałam, co wywołało u mnie nadwrażliwość oczu - na szczęście chwilową. Kolejny post ku przestrodze.
Klik!

Pojawił się też pewien cudak, który zdziałał cuda nie tylko na mojej główce! Fenomenalne działanie zostało potwierdzone również u mojej mamy i Tośka. Całą trójką gorąco polecamy!
Klik!
Jak ja dawno nie piłam yerby! Wychodzi na to, że przed maturą byłam mądrzejsza! Koniecznie muszę rozejrzeć się za kolejną paczką, w końcu sesja na horyzoncie!
Klik!

Lubicie domową pielęgnację? Ja bardzo! Domowo hodowany tymianek i mięta mogą zdziałać cuda na Waszych buźkach. Warto też zaopatrzyć się w olejki eteryczne, działają cuda również w płukankach na włosy!
Henna chai zrobił furorę na mojej główce, a Wy ciągle chętnie zaglądacie na efekty tego nowego przepisu. Moje włosy nabrały pięknych czerwonych refleksów i ciągle wyglądają naturalnie :)
Klik!

Fanką kawy nie jestem, jej smak zupełnie mi nie podchodzi, a po wypiciu nawet małej ilości mam rewolucję w brzuszku. Co wcale nie oznacza, że nie lubię zabierać jej do łazienki na małe spa :)
Klik!





 

A jakie są Wasze ulubione notatki z mojego kajecika? :)


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka

5 sty 2015

Ulubieńcy minionego roku!

Jaki był dla Was 2014? U mnie fortuna kołem się toczyła. Pomimo wszystkich upadków po drodze muszę przyznać, że był udany. Był to dla mnie rok uczący samodzielności, postawił przede mną kilka życiowych decyzji, trochę strzelił po tyłku i zweryfikował plany na przyszłość. Chociaż w trakcie jego trwania nie raz nie wiedziałam w jaki kierunku moje życie dalej się potoczy, pod jego koniec, a nawet już początkiem 2015 czuję się bardzo na miejscu! :)
Przyznam szczerze, że to, gdzie teraz jestem zawdzięczam bardziej rodzicom niż sobie. Po ogłoszeniu wyników matury zaparłam się, że zostanę w domu, pójdę do pracy i poprawię biologię. Właściwie to oni przymusili mnie do zalogowania się na chemię kosmetyczną do Opola, by mieć plan B w pogotowiu. Przyznam się, że zrobiłam to by wreszcie dali mi spokój... :) A summa summarum zawitałam tego 1 października na uczelni i przyznam się szczerze, że nie widzę siebie na innym kierunku. Co prawda do tej pory miałam jedynie chemię ogólną, dodatkowo musiałam pomęczyć się z matematyką i fizyką, ale naprawdę cała sprawa bardzo mnie wciągnęła. Powoli kończy się semestr i 2015 tak naprawdę pokaże co studia chemiczne dla mnie szykują, ale jestem naprawdę dobrej myśli!

Ten rok był też dla mnie odkryciem fascynacji zapachami. Zaczęło się niewinnie od słynnych wosków Yankee Candle, zapał podsycała również Kasienka, dzieląc się swoją pasją dotyczącą perfum, między innymi wspaniałym cyklem Zapachowa Szafa! Koniecznie przeczytajcie!
W tym roku odnowiła się też moja miłość do olei, z której ochłonęłam po wielkim BUM w mojej głowie, gdy tylko dowiedziałam się o ich cudownych właściwościach. Nie szaleję z nimi, dobieram je rozsądnie i praktycznie zawsze stosuję gdzie tylko mogę: twarz, włosy, ciało, na szorstkie łokcie, do oczyszczania twarzy... Na zdjęciu widnieje mój ostatni olejowy ulubieniec, bardzo wszechstronny, o którym poczytacie tutaj!
Obudziła się we mnie iskierka kręcenia! Co jakiś czas dokupuję półprodukty i kombinuję ile mogę. Na ten moment stworzyłam lekki marcepanowy krem na dzień, tonik migdałowy 5% na co dzień, mnóstwo peelingów z tym samym kwasem, serum z witaminą C oraz tonik typowo dla mojej tłuścioszkowej cery. Ten ostatni to kompletny niewypał, wyszedł brzydko brązowy i delikatnie barwił skórę! Pozostałe przepisy ciągle jeszcze dopracowuję, więc wyjdzie na to, że pomimo tego iż 2014 był rokiem kręcenia kosmetyków, to właśnie 2015 będzie rokiem premier tych przepisów. Czekają mnie też większe zakupy w najbliższym czasie i nie mogę się doczekać aż wszystko dostanę w swoje łapki!
Wspominając 2014, nie mogłabym pominąć naszej Zmory Potwory. Była z nami krótko, ale kochaliśmy ją mocno i ciężko było pozbierać się po jej stracie. Gdybym tylko mogła przygarnąć na stancję takiego maluszka nie wahałabym się ani chwili! Moja miłość do króliczków nie przeminęła i gdy tylko idziemy na większe zakupy do Reala, standardową stacją jest zoologiczny z cudnymi króliczkami!
Rok 2014 był rokiem mocnego dbania o włosy, zdecydowanie bardziej świadomego! Skupiłam się bardziej na kuchennych maskach do włosów, chociaż wykorzystywałam również gotowe maski. Nie odpuszczałam sobie olejowania włosów, na każdą porę roku obmyślałam plan pielęgnacji w oparciu o obserwacje moich włosów i muszę przyznać, że nigdy nie były w lepszej kondycji. Co paradoksalne, zimą cieszę się najlepszymi włosami! Cieszę się, że zaczęłam rozumieć potrzeby swoich włosów i skalpu.
Na ostatnim zdjęciu widnieje kobiecy gadżet, który zrewolucjonizował moje życie. Sprawił, że miesiączki przestały być uciążliwe, a ja nareszcie w te dni czuję się komfortowo. O tym cudaku poczytacie w poprzedniej notatce!

Odkryłam wiele włosowych produktów, ale ta piątka zdecydowanie zasługuje na wyróżnienie. Pierwszym produktem jest cedrowe mydło do mycia włosów. Cedrowe mydło odkryłam już prawie pod koniec 2014, przed jego wielkim wejściem na mojej głowie królowało słynne czarne mydło babuszki Agafii, jednak cedrowe zdetronizowało blogerski hit. Świetnie zwiększa objętość i utrzymuje świeżość moich włosów na dłużej. 
Hennę znam już długo, ale w tym roku odkryłam na nią nowy przepis - henna chai! Moje włosy w końcu są czerwone (ale dalej w piękny, naturalny sposób!) i kolor utrzymuje się znacznie dłużej!
Olejek Heenara robił cuda z moimi włosami. W ciągu roku zużyłam dwa opakowania i na pewno na tym się nie skończy! Włosy po nim były sprężyste, skalp spokojny i miałam niesamowite ogniste refleksy. Zioła indyjskie w nim zawarte bardzo dobrze mi służą. Kocham tego cudaka!
Serum na porost włosów od babuszki Agafii robił furorę w moim domu. Oprócz mnie, pokochała go moja mama i Tosiek, u nas wszystkich włosy rosły po nim jak szalone. Nie tylko przyrost był lepszy, ale i pojawiło się mnóstwo bejbików. A buteleczki schodzą i schodzą... :)
Planeta Organica tworzy kosmetyki specjalnie dla moich włosów! Praktycznie każdy, który wpadnie mi w łapki, mnie zachwyca! Najbardziej porwał mnie marokański balsam do włosów, który nie tylko wspaniale nawilża włosy, ale też fenomenalnie je nabłyszcza.

Ten rok był u mnie pod znakiem Gaia Creams. Zaczęło się od cudnego kremiku arganowo-rokitnikowego, którego to nazwałam wielopokoleniowym. Następnie wpadł w moje łapki Palmarosa&Thistle, krem świetny dla cery tłustej. Razem zachęciliśmy Was do szerzenia informacji o zagrożeniu ze strony oleju palmowego. Na święta robiliśmy wspólnie zakupy. Obecnie mam w łapkach kokosowe pianki, warzywny kremik Veggie i serum Chia&Peach Kernal. Wszystkie kocham od pierwszego użycia :)
Najlepsze nawilżenie zapewniło mi serum nawilżające Baikal Herbals. Sprawdziło się w okresie kwasów, do tego było niesamowicie wydajne. Po nieudanej przygodzie z wersją dla cery tłustej i mieszanej z podkulonym ogonem wróciłam do niego i jest nam ze sobą bardzo dobrze!
Ten rok zapoznał mnie również z Lily Lolo. Odkryłam ich nowości, krem BB o cudnym naturalnym składzie i pięknym wykończeniu oraz fenomenalny puder matujący - utrzymuje mat długo, ale nie daje płaskiego efektu. Koniecznie o nich poczytajcie!
Do idealnego oczyszczenia w zupełności wystarczyło mi detoksykujące czarne mydło. Cieszę się czystymi porami, wypryski występują rzadziej, a mydło samo w sobie jest niesamowicie wydajne. Idealne rozwiązanie dla cery problematycznej :) Poza tym kto nie kocha zapachu marcepanu?
P.S. Gdy raz zapomniałam go ze sobą do Opola, Tosiek przez bite dwa tygodnie chodził na mnie wkurzony!

Och, to nie koniec twarzowych cudowności tego roku! Jeśli macie problematyczną, tłustą buźkę, koniecznie musicie poznać ręcznie robioną maseczkę z tybetańskich ziół. Uspokaja zaczerwienienia, zmniejsza gródki, pięknie oczyszcza buźkę.
Jako uzupełnienie nawilżenia mojej buźki i ukojenie podrażnionej twarzy, nawilżający tonik Baikal Herbals spisuje się rewelacyjnie! Musicie go wypróbować, nawet jeśli nie macie cery suchej :)
W tym roku udało mi się również poznać kosmetyki Lusha. Dwa szczególnie wpadły mi w pamięć: Grease Lightining świetnie radził sobie z wypryskami, które ujrzały świat dzienny, chociaż powiem szczerze, że na ten byłby mi zbędny. Lecz jeśli Wy borykacie się z wypryskami, które nie chcą zniknąć z twarzy i macie możliwość zapoznać się z Lushem, koniecznie się poznajcie! Mask of Magnaminty była fenomenalna, szczególnie latem. Mroziła buźkę, usuwała zaczerwienienie, delikatnie peelingowała i oczyszczała przy dłuższym stosowaniu. Chętnie spotkam się ponownie! 

Umilałam sobie kąpiele w tym roku, umilałam! Przez bloga przewinęło się wiele dodatków i sposobów na przyjemną kąpiel, ale są dwa, które szczególnie zapadły mi w pamięć. Pierwszym z nich jest mleko z miodem - genialnie zmiękcza skórę! - i lawendowa sól do kąpieli Starej Mydlarni, która to pomagała przy jesiennej chandrze.
Poznałam w tym roku cudne mydełka hobbistycznej mydlarni Veggie Bubbles! Moim ulubieńcem stał się Zakręcony Miętusek, ale Pomarańczowa Szarlotka też jest całkiem apetyczna - i jeszcze do dziś umila mi kąpiele!
Ziołowy piling enzymatyczny Organique jest najlepszy na świecie! Oprócz złuszczania twarzy, świetnie ją pielęgnuję. Jednak muszę przyznać, że ostatnimi czasy znacznie częściej ląduje na szyję i dekolt niż twarz - buźka jest regularnie złuszczana kwasami, gąbeczka z detoksykującego mydła też na co dzień delikatnie mi ją pilinguje - dlatego też trafił do ulubieńców do ciałka. Jeszcze raz powtarzam, jest to najlepszy piling enzymatyczny, jaki trzymałam w łapkach!
Jeśli chodzi o typowe pilingi do ciała, Organique ponownie króluje! Co prawda najczęściej sięgam po prosty domowy kawowy piling, ale gdy tylko ma ochotę się zrelaksować bez wahania sięgam po to cudeńko: piling solny z masłem shea. Świetnie zdziera - lecz jeśli lubicie delikatniejsze pilingi, możecie to kontrolować, rozpuszczając kryształki soli wodą - genialnie odżywia i natłuszcza. Skóra po nim niczym ten młody bóg :)
Na sam koniec pozostało nam wspomnienie świetnie nawilżającego wodnego musu do ciała z Eco Hysterii. Świetnie odświeżał w wakacje, ale po dziś dzień chętnie po niego sięgam. Wydaje się leciutki, ale świetnie nawilża i natłuszcza. Gdy tylko wyjrzy cieplutkie słońce, zaraz pojawi się na mojej liście zakupów!

Hoho! To nam się wspominki wydłużyły! Ale trzeba przyznać, że ten rok był dla mnie miły również pod względem kosmetycznym - tyle cudowności mi się natrafiło! U Was też tylu ulubieńców? :)


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


2 sty 2015

A co to za cudak? Magiczny kubeczek menstruacyjny!

Wszystkiego najwspanialszego, słońca, w tym nowym roku Wam życzę! Mnóstwo motywacji, bliskości i ciepła. I tysiąca inspiracji do czerpania! Macie noworoczne postanowienia? :) Ja zdecydowanie chcę wprowadzić do swojego życia więcej ruchu, chciałabym też kręcić więcej własnych kosmetyków. Mam też ogromną nadzieję, że będę miała czas na czytanie książek - końcówka 2014 była dla mnie bardzo zaczytana i bardzo dobrze się z tym czuję, mam nadzieję, że tak będzie cały czas :)

Kochani, dzisiaj mam dla Was temat nietypowy i pewnie nie dla każdego. Mimo to temat bardzo kobiecy, porozmawiamy sobie o naszych dniach. A właściwie o małym gadżecie, który pozwoli czuć się nam bardziej komfortowo. Kubeczek menstruacyjny jest dla nas ciągle nowością, jednych ten gadżet zaciekawi, u innych wywoła oburzenie - spotkałam się właśnie z taką reakcją, rozmawiając o kubeczku z mamą. I nie dziwi mnie to, w pełni to rozumiem, sama podchodziłam do tematu z rezerwą i gdyby nie wrodzona ciekawość pewnie nigdy bym się na niego nie zdecydowała.

http://www.google.pl/url?sa=i&rct=j&q=&esrc=s&source=images&cd=&cad=rja&uact=8&ved=0CAcQjRw&url=http%3A%2F%2Fwww.menopauza.pl%2Fmenopauza_bez_tajemnic_2%2Fprzed_menopauza_2%2Fokiem_kobiety_1%2Fobfita_miesiaczka_powod_do_niepokoju__3.html&ei=BommVJGHMsH0UuDngPgF&bvm=bv.82001339,d.d24&psig=AFQjCNGDqlvdFxNLwHHz1gP0g3Pv9jpnww&ust=1420286537098862

Od razu zaznaczę, że jeśli komuś nie odpowiada poruszanie tematu menstruacji niech pamięta, że ja nikogo do czytania nie zmuszam. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy o tych dniach potrafi rozmawiać. Na blogu znajdziecie inne artykuły, kosmetyczne, urodowe, prozdrowotne, jednym słowem lekkostrawne :)

Jest wśród nas osoba, która każdą miesiączkę przeżywa bez szwanku? Jeśli tak, to uwierz, wszystkie Ci pierońsko zazdrościmy. Choć sama uważam, że raczej nie mam na co narzekać podczas miesiączkowania, to niejednokrotnie poległam na tym krwawym polu bitwy przegrywając z bólem, czuję się wyjątkowo niekomfortowo używając podpasek, a stosowanie tamponów na dłuższą metę również jest bolesne i mnie podrażnia.  Znam też kilka osób, które fizycznie nie mogą korzystać z podpasek, ponieważ zawarta w nich substancja wiążąca wilgoć wywołuje u nich reakcje alergiczne. Myślałam, że taki już jest kobiecy los i raz na miesiąc trzeba zacisnąć zęby, i przebrnąć przez ten mroczny czas bólu i dyskomfortu - nie tylko fizycznego. Wtedy naprzeciw mnie wyszedł magiczny kubeczek menstruacyjny.

Kubeczek menstruacyjny to mały pojemniczek, który umieszczamy w pochwie w trakcie miesiączkowania. Jest malutki, ale podczas wkładania dodatkowo go składamy, a kubeczek sam się otwiera wewnątrz. Zbiera krew miesięczną, dzięki czemu nie mamy potrzeby używania dodatkowo podpasek czy tamponów - i w przeciwieństwie do tamponów nie podrażnia szyjki. Jest znacznie bardziej higieniczny, nie ma żadnego przykrego zapachu i możemy na cały dzień zapomnieć, że mamy okres.

Kubeczek menstruacyjny dostałam dzięki właścicielce sklepu Magiczny Kubeczek, Pani Ewie. W tym miejscu chciałabym ogromnie podziękować za ogrom cierpliwości, niespotykaną wiedzę w temacie, odpowiednie nakierowywanie i bądź co bądź prowadzenie za rączkę przez ostatnie ponad pół roku. Wielkie brawa dla Pani Ewy! :)


Mój kubeczek to Fleurcup o rozmiarze S. Wykonany jest z silikonu medycznego, a za barwę odpowiadają barwniki stosowane w sektorze medycznym. Ma śliczny fioletowy kolor, dzięki czemu w trakcie pół roku użytkowania się nie odbarwił. Łatwo się go czyści ot tak, samą wodą, bo nie posiada zbędnych wypustek i zdobień. Z tego powodu jest też znacznie mniej uciążliwy w noszeniu, szczególnie na początku przygody z kubeczkiem. Jest miękki, łatwo nim operować, co ma duże znaczenie w przypadku wkładania i wyciągania kubeczka (chociaż i tu nie obyło się bez przygód :)) - na miękkim kubeczku najłatwiej się tej sztuki nauczyć.
Fleurcup nie jest wyposażony w bawełniany woreczek do przechowywania, trzeba jednak pamiętać, by przechowywać go w przewiewnym miejscu. U mnie leżakuje sobie w kartonowym pudełeczku.

Wybierałam kubeczek razem z Panią Ewą. Pani Ewa zawsze pomaga klientkom w wyborze, także śmiało możecie do niej pisać. Najpierw musiałam dokładnie przeczytać dział: Jaki kubeczek menstruacyjny wybrać? i zawęzić wybór do mniejszej liczby kubeczków. Wybór miałam łatwiejszy, bo wybierałam spośród niej znanych marek - co wcale mi nie przeszkadzało, bo dostałabym oczopląsu gdybym musiała wybierać z całej puli! Następnie Pani Ewa przesłała mi obszerną wypowiedź porównującą trzy wybrane przeze mnie kubeczki pod względem wygody, miękkości, łatwości zakładania i wyciągania, pojemności, czy łatwości otwierania się kubeczka. Zrezygnowałam z bajeranckich dodatków w postaci bawełnianego woreczka czy pojemniczka do dezynfekcji  w mikrofalówce na rzecz łatwiejszej współpracy z tą nowością :)

Kochane, ile to ja się namęczyłam z tym najłatwiejszym w obsłudze kubeczkiem, by dojść z nim do porozumienia! Nie od razu Rzym zbudowano, tak samo kubeczek nie będzie się Was słuchał od pierwszego użycia. Pierwsze kłopoty zaczynają się od pierwszego włożenia. Musicie ustalić w jakiej pozycji wychodzi Wam to najlepiej. Od razu możecie sobie odhaczyć poranną gimnastykę, trzeba się przy nim porządnie nagibać, by trafił w swoje miejsce.
Ale uszy do góry, jest tyle sposobów do wypróbowania, że na pewno w końcu traficie na odpowiednią metodę. Współpraca z kubeczkiem przypomina naukę własnego ciała i gdy porządnie odrobicie lekcje, w przyszłości będzie to procentowało ekspresowym zakładaniem i wyciąganiem kubeczka.


Samo włożenie kubeczka nie wystarcza, cały myk polega na tym, że musi on się nam otworzyć. Tutaj również nie ma uniwersalnej metody, przeczytałam cały poradnik zakładania kubeczka od Pani Ewy (niezłe kompendium wiedzy, mała encyklopedia kubeczków menstruacyjnych!) wraz z wszystkimi problemami, jakie mogą się na drodze nawinąć, a i tak wypracowałam sobie własną metodę w oparciu o porady i własne odczucia.

Mój pierwszy raz z kubeczkiem był wyjątkowo nieudany, ale przynajmniej udało mi się go bezproblemowo założyć i nie przeciekał. Problemem okazał się ból podbrzusza, jakby moje ciało nie akceptowało gadżetu, który miał stać się moim przyjacielem. Bóle w początkowym okresie korzystania z kubeczka są jak najbardziej na miejscu, ponieważ nasze ciało nie jest przyzwyczajone do takich rewelacji. Z drugiej strony, jak sobie przypomnę swój pierwszy raz z tamponem, to kubeczek spisał się naprawdę dobrze! Ból był tępy, przypominał typowe bóle miesiączkowe i gdy włożyłam w coś ręce dało się o nim zapomnieć.
Właściwie winą za swój nieudany pierwszy raz z kubeczkiem nie obarczam bólu, a procesu wyciągania. Uwierzcie mi, poranna gimnastyka z wkładaniem to przy tym, co przeżyłam przy wyciąganiu to pikuś. W ciągu dnia kubeczek przemieścił się wyżej, przez co miałam poważne problemy z jego rozszczelnieniem! Siedziałam bite pół godziny grzebiąc i grzebiąc, dogrzebać się nie umiałam niczego. Łzy w oczach, złość na samą siebie i zwiędłe ręce od wykręcania ich w dziwnych pozycjach, to właśnie zapamiętałam najbardziej z pierwszego dnia z kubeczkiem! Rezygnowałam z prób, podchodziłam do nich znowu, zaczynałam się zastanawiać czy nie zacząć wołać kogoś na pomoc - tylko kogo? :) Cudem udało mi się go wyciągnąć i uwierzcie mi, nie miałam najmniejszego zamiaru wkładać go ponownie!

Ale, że u mnie złość szybko przechodzi, po spokojnej nocy podjęłam kolejną próbę otworzenia się na kubeczek. Dyskomfort spowodowany jego noszeniem dalej był odczuwalny, ale za to już słabszy. Kubeczek delikatnie przeciekał, bo za drugim razem nie udało mi się go już tak ładnie założyć, ale poradziłam sobie z wkładką i przeczytałam cały poradnik wyciągania kubeczka. Tutaj również trochę to trwało, ale kubeczek zaczął współpracować i obyło się bez desperackich myśli o wołaniu o pomoc.


I tak sobie z kubeczkiem żyłam, z każdą kolejną miesiączką szło nam coraz lepiej, dyskomfort noszenia ustąpił całkowicie po czterech miesiączkach, a ja z czystym sumieniem mogę przyznać, że zakładanie i wyciąganie kubeczka to dla mnie bułka z masłem!
Najdłużej zmagałam się z problemem przeciekania. Muszę przyznać, że do dzisiaj nie zawsze uda mi się go dobrze założyć, ale z reguł przeciekanie nie jest na tyle duże, by zwykła wkładka sobie z nim nie poradziła.

Podczas wkładania, kubeczek zwijam w pierożka, widocznego obok. Wchodzi bez najmniejszego problemu, a gdy jest już w środku wystarczy przycisnąć denko kciukiem - wtedy kubeczek się otwiera. Otwieranie się kubeczka jest wyczuwalne, czasem nawet słychać charakterystyczne pyknięcie. Następnie delikatnie wsuwam go głębiej, już wtedy czuję delikatny opór - znak, że kubeczek porządnie przylega do ścianek pochwy.
Kubeczek okazał się wspaniałym kompanem. Jest bardzo pojemny, dzięki czemu mogę spokojnie na cały dzień wyjść z domu, nie martwiąc się tym, że mam okres. Dzięki niemu naprawdę czuję się komfortowo i jeśli tylko nie dopadną mnie bóle miesiączkowe to śmiało mogę przyznać, że nie czuję się jak w te dni. Moje ostatnie trzy miesiączki były zupełnie bezproblemowe! Kubeczek może być wyczuwalny podczas korzystania z toalety, ale zupełnie tej czynności nie utrudnia.


Zastanawiało mnie, czy z kubeczkiem mogę wybrać się na basen. Bardzo lubię pływać i choć z wybieraniem się na basen zawsze mi nie po drodze, to jednak chciałabym wiedzieć czy mogę spokojnie wybrać się z kubeczkiem na basen, gdyby mnie tak nagle naszło. Za radą Pani Ewy wypróbowałam kubeczek w wannie i tutaj z nim różnie bywało. Zdarzało się, że przeciekał, zdarzało się, że spełniał swą rolę świetnie, ale czułam ogromny dyskomfort - choć woda nie wypływała z kubeczka, z powodzeniem dostawała się do środka. Również przy intensywniejszym skakaniu (np. na zumbie), kubeczek stawał się wyczuwalny i ciężko było mi doskakać do końca. Tak więc na czas miesiączkowania odpuszczam sobie intensywniejszy wysiłek i skłaniam się w kierunku brzuszków i przysiadów (pod warunkiem, że mi się chce! :)). Jednak niektóre dziewczyny spokojnie chodzą na basen, jeżdżą na rowerze, biegają. Wszystko zależy od dopasowania kubeczka i kobiety.

Pewnie Was interesuje, jak to jest z tym kubeczkiem, gdy jest potrzeba wymienić go w miejscu publicznym? Moje doświadczenie w tym temacie jest naprawdę niewielkie, wyciągałam go w miejscu publicznym, jeśli mnie pamięć nie myli, tylko raz, na co dzień spokojnie wychodzę na uczelnię i wymieniam dopiero po powrocie, pod wieczór - a pierwsze dwa dni miesiączkowania są u mnie obfite. Sprawa nie jest na tyle kłopotliwa, jak może się wydawać (pamiętam, że głównie z tego powodu nie umiałam się zdecydować na kubeczek), pod warunkiem, że macie dobrze opracowane wyciąganie kubeczka. Jeśli czujecie się z tym pewnie, nie ma za bardzo szans, by coś Wam się wylało. Kubeczek wystarczy opłukać zwykłą wodą mineralną z butelki i włożyć z powrotem. W cały zabiegu najgorszym aspektem może się okazać wąska kabina :)


Z czasu, gdy jedynie czytałam o kubeczkach, zapadła mi w pamięć wypowiedź jednej z dziewczyn, która z kubeczkiem wybrała się na Woodstock, wymieniała go w toitoiach, a płukała przy kranie znajdującym się tuż obok. Można? Można! Wszystko zależy od tego, jak bardzo Wy się czujecie komfortowo w takich sytuacjach. 

Czy kubeczek menstruacyjny jest dla każdego? Nie. Jest zdecydowanie najwygodniejsza alternatywą, najbardziej komfortową i najtańszą - może nam służyć do 10 lat. Jednak nie każda z Was się do niego przekona. Nie chodzi już nawet o oswajanie kubeczka, znacznie większym problemem jest obcowanie z krwią. W kubeczku może znajdować się jej naprawdę sporo, jej zapach jest ostry i mdły - jak to krew - do tego trzeba się liczyć z tym, że kilka błoniastych fragmentów zostanie na ściankach kubeczka i trzeba czasem pomóc sobie palcem. Jeśli obcowanie z własną krwią Was nie rusza, nie widzicie problemu z manewrowaniem palcami w miejscach intymnych to śmiało możecie sięgać po to cudeńko :)

Zapytałam Panią Ewę, czy jest w stanie każdą klientkę prowadzić w ten sam sposób, co mnie. Odpowiedziała mi, że tak naprawdę ciężko jest jej to stwierdzić, bo maili z pytaniami o pomoc z kubeczkiem po zakupie dostała naprawdę niewiele - najczęściej uczestniczy tylko w dobieraniu kubeczka. Kochane, Pani Ewa jest naprawdę bardzo pomocną osobą i ma niesamowitą wiedzę. Nie bójcie się pytać, jej naprawdę zależy, byście były zadowolone ze swojego kubeczka!

Wydaje mi się, że wyczerpałam temat najbardziej jak mogłam. Starałam się odpowiedzieć na wszystkie pytania, które mnie męczyły, gdy zastanawiałam się nad kubeczkiem. Jeśli jednak w Waszych główkach ciągle rodzą się pytania, piszcie śmiało! Możemy porozmawiać w komentarzach, możecie napisać bezpośrednio do mnie: ziele.jaskolcze@gmail.com lub do Pani Ewy (ewa@kubeczkimenstruacyjne.pl) z Magicznego Kubeczka: sklep@magicznykubeczek.pl.

A jeśli jesteście zdecydowane i chcecie sobie sprawić kubeczek, z kodem Jaskółka, jako moje czytelniczki dostajecie 5% zniżkę! Oferta ważna przez najbliższy tydzień.
Gorąco Was zachęcam do polubienia fanpage'a Magicznego Kubeczka, gdzie znajdziecie informacje o promocjach, jak i aukcjach na allegro od 1zł!

 Jak zapatrujecie się na tego cudaka? :)


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


Disqus for Jaskółcze Ziele