18 cze 2015

Sugestywna podróż na Hawaje | Eco Lab

Cześć kochani! Maraton zaliczeniowy i pierwszy egzamin z matematyki mam już za sobą, siedzę więc w domku i mam chwilę oddechu, w trakcie którego mogę spokojnie uczyć się do egzaminu z chemii analitycznej i zoologii :) Dobrze być w domu, nawet jeśli wszędzie wokół wszystko pyli i siedzę z zakatarzonym nosem. Domek to jednak domek!


Ci z Was, którzy już troszkę mnie znają, wiedzą, że mam bzika na punkcie wszelkich umilaczy kąpielowych. W wannie mogłabym siedzieć godzinami (nawet jeśli nie jest to do końca zdrowe), jest to moja chwila relaksu, a kąpiel jest dla mnie swoistym rytuałem, nie tylko dla ciała, ale i dla duszy. Do wanny zawsze chadzam z książką, często włączam sobie muzykę, a gdy jeszcze mój rytuał zostaje uzupełniony o cudowny aromat używanych przeze mnie kosmetyków to jestem dosłownie wniebowzięta!

Dlatego gdy zobaczyłam żele do kąpieli Eco Lab (a właściwie, według producenta, olejki do mycia ciała), inspirowane różnymi częściami świata, nie zastanawiałam się długo! W moim koszyku wylądowała wersja hawajska, ale już wiem, że na hawajskiej się nie skończy!

Opakowanie jest schludne, jak wszystkie od Eco Lab. Zaopatrzona jest w aplikator typu press. Osobiście, przyzwyczajona z poprzedniego żelu od Organic Theraphy (który sam w sobie był zbyt mdły...), który był zaopatrzony w pompkę trochę grymaszę, ale to już kwestia przyzwyczajenia. Olejek wylewa się z łatwością, konsystencja jego jest płynna więc nie trzeba się jakoś specjalnie mocować z opakowaniem.


Odwar z otrąb owsianych, organiczny olej z pestek brzoskwini, organiczny olej ze słodkich migdałów, betaina kokamidopropylowa, Sodium Coco-Sulfate (siarczan sodu pozyskiwany z oleju kokosowego, surfaktant), ekstrakt z owoców noni, gliceryna, olej z kwiatów orchidei, olejek ylang-ylang, guma ksantowa, kompozycja zapachowa, benzoesan sodu, sorbinian potasu, kwas sorbinowy (konserwanty)

Skład jest krótki i niesamowicie bogaty. Zamiast samej wody zastosowano tutaj odwar z otrąb owsianych, przez co zyskamy na zmiękczeniu skóry. Przyjemne dla skóry oleje, mocno odżywczy ekstrakt z owoców noni (czyli morwy indyjskiej), tonizujący olej z kwiatów orchidei, tonizujący i odprężający olejek ylang-ylang, czego by chcieć więcej?

Ciężko jednak mi się doszukać w składzie Hawajów. Raczej jest to chwyt marketingowy, ewentualnie producent zabiera nas w podróż zapachem, działając wcześniej sugestywnie nazwą :)


Zapach jest niesamowicie przyjemny. Jestem wybredna jeśli chodzi o słodkie zapachy, często są mdłe lub męczące. Olejek do kąpieli jest słodki, ale przyjemnie stonowany, z wyczuwalną wonią kwiatów. Świetnie nadaje się do porannej kąpieli, ponieważ pobudza i daję siłę na rozpoczęcie dnia. Za sprawą olejku ylang-ylang oczyszcza umysł, znika całe napięcie. Jest również przyjemny wieczorem po męczącym dniu, ale to rano czerpię z niego największą przyjemność.

Ta sugestia ze strony producenta świetnie współgra z zapachem. Myślimy Hawaje, zamykamy oczy i myjemy ciało olejkiem i oczami wyobraźni widzimy kwiaty pływające na powierzchni wody w bambusowej balii :)

Skóra jest po nim miękka, a zapach trzyma się jeszcze przez chwilę na skórze. Nawet nie specjalnie chce się po nim używać balsamu, gdy skóra jeszcze tak przyjemnie pachnie kąpielą. Z resztą nie ma szczególnej potrzeby, skóra się po kąpieli nie napina - więc jeśli nie macie większych problemów ze skórą, taki żel pozwoli Wam obejść codzienne kremowanie ciała. Idealna opcja dla balsamowych leniuszków.

Jestem zadowolona z tej małej sugestywnej podróży na Hawaje i jestem ogromnie ciekawa innych części świata według Eco Lab. Następnym razem może Japonia? Karaiby? A może Bali?
 

 Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


14 cze 2015

Oczyszczająca maseczka na objawy stresu | Provence Sante

Mam nadzieję, że u Was piękny, słoneczny weekend? W Opolu tak było przez dwa dni, jednak dwie burze na zakończenie każdego dnia w końcu przegoniły piękną pogodę. Jest pochmurnie, szaro-buro, jednak ciągle ciepło i rześko, czego nie można było powiedzieć o piątku i sobocie.
Było mnie ostatnio tutaj mało i jeszcze trochę będzie mnie jeszcze mniej, bo studia dają mi w kość i powoli wykańcza mnie to psychicznie. Maraton codziennego zdawania kończy mi się w środę i mam nadzieję, że uda mi się odetchnąć przed następnymi egzaminami. A potem czeka mnie piękna Chorwacja z moim Tośkiem :)
 
W tym ferworze walki z wykładowcami i samą sobą zupełnie umknęły mi drugie urodziny bloga! Było to dwa tygodnie temu, a ja zupełnie o tym zapomniałam! Mam w głowie pomysł na małe rozdanie z tej okazji, jednak to również potrzebuje czasu, by dojrzeć... Ale mam nadzieję, że cierpliwość z Waszej strony się popłaci!

Stres, jaki mi towarzyszy w ciągu ostatnich dwóch tygodni momentalnie odbił się na mojej buźce. Pojawiają się na niej wypryski, przesusza się znacznie ciężej, nawet włosy stają się nieposłuszne. Włosom na razie nie umiem zaradzić, za to na problemy skórne znalazłam świetne remedium, o którym dzisiaj Wam opowiem.


Oczyszczającą maseczkę Provence Sante znalazłam w TK Maxxie za 20zł, podczas gdy maseczka jest dostępna wyłącznie we Francji (nad czym mocno ubolewam) za niecałe 14 euro, więc zysk jest niesamowity. Można ją dostać na ebayu, jednak z jej dostępnością bywa różnie.

Maseczka zamknięta jest w stojącej tubce. Wieczko otwiera się trochę opornie i zazwyczaj muszę prosić Tośka o pomoc. Produkt, który chcemy zaaplikować stawia opór, bo maseczka jest gęsta, ale większych problemów z aplikacją nie zauważyłam, jedynie to nieszczęsne wieczko. Z racji tego, że maseczka z tubki wychodzi powoli, z łatwością zaaplikujemy tyle, ile nam się wymarzyło, nie ma mowy o marnującej się ilości maski - tym bardziej, że szkoda by było :)

Pomimo tego, że maseczka jest gęsta, sunie po skórze, jest śliska i łatwo ją rozprowadza się po całej buzi. Kolejny aspekt oszczędności, który wydłuża nasz romans z maseczką, którą tak ciężko dorwać.


Woda, glinka zielona illite, olej słonecznikowy, oktylododekanol (alkohol wyższy, emolient), gliceryna, sorbitol, woda i wyciąg z mchu irlandzkiego (algi) i glikol propylenowy i kwas cytrynowy, tlenek cynku, alkohol cetylowy (emolient), glukozyd cetylowy (emolient), ekstrakt z zielonej herbaty chińskiej, limonen, sorbitan potasu (konserwant), guma ksantanowa, tokoferol (wit. E), metylparaben, propylparaben (konserwanty), ekstrakt z soku z aloesu, olejek pomarańczowy, olejek grejpfrutowy, Dioctyl Sulphosuccinate (surfaktant anionowy, konserwant), tlenek tytanu, chlorek srebra

Skład jest bogaty i posiada kilka bardzo fajnych pozycji. Glinka zielona illite świetnie oczyszcza, ale stosowana u mnie solo wysuszała mi buźkę przy częstszym stosowaniu. Wyciąg z mchu irlandzkiego to nic innego jak karagen, który jest substancją śluzotwórczą, łączy inne składniki, stabilizuje produkt i nawilża - tak samo jak gliceryna. Tlenek cynku jest zbawieniem dla cer problematycznych, więc na moje stresowe wypryski jak znalazł. Ekstrakt z herbaty chińskiej jest źródłem makro- i mikroelementów oraz witamin, ponadto koi podrażnienia i stany zapalne. Ekstrakt z soku z aloesu znam i lubię od dawna, świetnie koi i nawilża buźkę. Do tego olejki cytrusowe, pomarańczowy i grejpfrutowy, których zupełnie nie czuć w produkcie, które za to mogą zadziałać tonizująco.
Jedyne, co w składzie mi się nie podoba, to obecność parabenów.


Maseczka naprawdę mi pomogła ostatnimi czasy. Momentalnie zmniejsza wymiary wyprysków, szczególnie tych głębokich i bolących, łagodzi stany zapalne, wypryski stają się mnie czerwone i szybko zasychają. Pomimo tego, maseczka wcale nie wysusza reszty twarzy. Wręcz przeciwnie, ładnie ją nawilża, skóra staje się elastyczna i promienna. Stosowana prze dłuższy czas (maseczkę stosuję dłużej niż dwa tygodnie, ale od dwóch tygodni jest mi niezastąpiona z powodu stresu) pięknie oczyszcza pory skóry i łagodzi zaczerwienienia. 

Można by powiedzieć, maseczka ideał, jednak stosowana solo nie spełnia w zupełności moich potrzeb względem nawilżenia skóry. Jest fenomenalna, jeśli chodzi o wypryski i oczyszczanie skóry, nie wysusza jej, a nawet ładnie nawilża, ale na dłuższą metę, szczególnie ostatnio, gdy dopadł mnie ten przeciągający się stres i moja skóra marudzi i kręci nosem, i w wyrazie buntu się przesusza, maseczka już nie daje rady jej w zupełności nawilżyć. Jest świetnym uzupełnieniem pielęgnacji i pozwala mi dalej chodzić z cieniutką warstwą podkładu, co doceniam w tak duszne dni, jak ostatnie dwa.

Ogromnie żałuję, że maseczka nie jest dostępna w Polsce. Jeśli ją gdzieś znajdziecie, dajcie mi zaraz znać, bo jak się skończy to będę w żałobie.

Ktoś miał kiedyś do czynienia z Provence Sante? Biegnijcie do TK Maxxa, może jeszcze to cudo dorwiecie :)

P.S. Zrobiłam sobie sesyjny i dietowy - z okazji zrzucenia 3 kg! - prezent i kupiłam sobie biustonosz typu soft-bra (mój wymarzony!) szyty na miarę od Le Feminin. Jestem bardzo ciekawa jak się spiszę, bo jestem posiadaczką dużego biustu :)

Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


6 cze 2015

Nawilżająca maska do włosów | Eco Lab

Eco Lab to nowa marka w sklepie Skarby Syberii, która przyciąga oko. Najpierw świetnie dopracowaną grafiką - kosmetyki wyglądają na ekskluzywne, do tego te piękne zdjęcia na etykietach! - później składami, w których możemy znaleźć mnóstwo natury. Od razu wrzuciłam do koszyka kilka produktów, a jeden z nich - mgiełkę termoochronną do włosów - już Wam przedstawiałam.

Dzisiaj dalej pozostajemy w temacie włosowym, tylko przejdziemy do znacznie intensywniejszej pielęgnacji. Poopowiadamy sobie o nawilżającej masce do włosów!


Opakowanie jest solidne i przetrwało niejeden upadek z wysokości wanny bez uszczerbku na zdrowiu. Samą maskę dostajemy w tekturowym opakowaniu, które również wygląda schludnie - moje wylądowało już w koszu, więc musicie przekonać się sami przy zakupie :) Na tym tekturowym opakowaniu zawarte są wszystkie informacje na temat produktu, przez co sama etykieta jest minimalistyczna i schludna.
Wieczko wykonane jest z grubego plastiku, odkręca się bezproblemowo, choć stawia lekki opór - dzięki czemu nie ma problemu z transportem maski. Bardziej problematyczne są rozmiary: maski dostajemy 250ml, ale opakowanie jest olbrzymie jak na taką pojemność, przez co zajmuje dużo miejsca. Więc jeśli postanowię ją ze sobą zabrać w dalszą podróż niż z powrotem do rodzinnego domu, to będę musiała pomyśleć o opakowaniu zastępczym.

Maska ma konsystencję bardzo gęstego budyniu, jednak ma w sobie poślizg, przez co bezproblemowo można rozprowadzić jej niewielką ilość po całej długości włosów - zyskuje więc na wydajności. Pachnie świeżością, ma w sobie słodką nutę, za którą pewnie odpowiada woda brzoskwiniowa, czuć w niej również kwiaty. Taka mieszanka orzeźwienia i słodyczy ma w tle coś eleganckiego i powiem szczerze, że mogłabym sama tak pachnieć.


Woda, woda brzoskwiniowa, olej z pestek brzoskwini, olej ze słodkich migdałów, organiczne masło shea, organiczny olej sezamowy, olej arganowy, ekstrakt z korzenia imbiru, mleczko pszczele, gliceryna, Behenamidopropyl Dimethylamine (biodegradowalna amidoamina, kationowy surfaktant), monostearynian gliceryny (emulgator), stearynian gliceryny SE (emulgator), Zapach, kwas mlekowy, kwas benzoesowy, kwas sorbinowy, kwas dehydrooctowy, alkohol benzylowy (konserwanty).

Według producenta w składzie znajduje się 97,2% składników organicznych. Skład jest bardzo przystępny, zawiera oleje, które sama poleciłabym do pielęgnacji włosów. Ekstrakt z korzenia imbiru jest stosowany przy wypadaniu włosów, pobudza krążenie krwi, przez co cebulki są lepiej odżywione i przyjmują więcej składników odżywczych z maski. Mleczko pszczele to bogactwo minerałów, gliceryna ma działanie nawilżające. Jednak szczerze przyznam, że trochę mało tu składników nawilżających.


Z działania jestem zadowolona, choć było ono inne niż oczekiwałam. Maska w fajny sposób ujarzmia włosy, nie puszą się po niej, są wygładzone, ujarzmione i dociążone. Sprawiają wrażenie silnych i zdrowych. Jeśli jednak chodzi o samo nawilżenie, tutaj mam trochę zastrzeżeń. Moje włosy, odkąd skróciłam swoją długość i pozbyłam się problematycznych partii, które pamiętały jeszcze czasy farbowania chemicznego, nie są już takie problematyczne i tak naprawdę niewiele im do szczęścia potrzeba. Po zastosowaniu tej maski wyglądają bardzo dobrze, jednak brakuje im takiej miękkości, aksamitności, jak przy innych produktach do włosów posiadających więcej substancji nawilżających. Stąd też moje podejrzenie, że osoby z bardziej problematycznymi włosami, które potrzebują mocnego nawilżenia włosów, nie będą zadowolone z tej maski - samymi olejami włosów nie nawilżymy, a mleczko pszczele i gliceryna tak nisko w składzie niewiele zdziałają w tym temacie - co widać po efektach.


Podsumowując, maskę gorąco polecam osobom, które już ujarzmiły swoje włosy, znają ich potrzeby, przez co włosy na co dzień już tak nie kapryszą. Jeśli posiadasz włosy wymagające, zniszczone, połamane, będziesz musiała rozejrzeć się za czymś innym.

Znacie Eco Lab?

Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


Disqus for Jaskółcze Ziele