26 paź 2014

Nowy przepis na hennę - henna chai!

Kochani, dzięki Rubinowemu Kotu zrobiłam krok milowy w dążeniu do wymarzonego koloru przy farbowaniu henną! Jest jeszcze parę rzeczy, które chcę poprawić, jeden poważny błąd, który wpłynął na kolor, ale naprawdę jestem zadowolona z efektu. 

Rubinowy Kot przesłała mi link do podstrony Henna for Hair, gdzie Kim P przedstawia swój przepis na hennę. Stałam się małym testerem i z pewnością jeśli kolejne hennowania przyniosą chodź trochę zbliżony efekt, jak na zdjęciu Kim (marzenie!), Koteczek skorzysta z mojego doświadczenia i sam się zahennuje - albo zacznie myśleć o tym znacznie intensywniej, hihi :) Nie przeszkadza mi rola królika doświadczalnego, lubię bawić się z włosami, tym bardziej jeśli przynosi to takie piękne efekty!

Standardowo już wykorzystałam hennę Khadi, odmierzyłam 50 gram i zabrałam się za "herbatkę".


  • 2 torebki czarnej herbaty parzymy w kubku przez 10 minut, dla wyciągnięcia z niej taniny
  • 2 torebki (w moim przypadku łyżeczki) czerwonej herbaty parzymy w kubku przez 10 minut; prawdopodobnie dla pięknego czerwonego koloru, jaki posiada sama herbata
  • łyżkę mielonych goździków (dorwałam jedynie w całości, a nie miałam ochoty ganiać za mielonymi po sklepach, poradziłam sobie nożem :)) zalewamy 1/3-1/2 kubka wrzątku i parzymy; nie ma bliżej określonego czasu, więc parzyłam je przez 10 minut, jak resztę, po czym przecedziłam i zostawiłam napar
Według przepisu powinien tutaj znajdować się jeszcze sok z cytryny. Ja już go nie dodawałam, ponieważ moja czerwona herbata jest aromatyzowana cytryną, myślę, że wystarczająco kwaśnie się zrobiło.

Kim w swoim przepisie pisze o tym, żeby nie przygotowywać henny w zbyt ciepłym naparze, henna podobno traci głębie koloru i znacznie szybciej wypłukuje się z włosów. Zaciekawiło mnie to, ponieważ na ulotce Khadi wyraźnie jest napisane, żeby czerwone odcienie zalewać wodą o temperaturze 90 stopni. Tak czy siak uznałam, że ponad 10 minut parzenia wystarczająco ostudziło moje herbatki, nie sprawdzałam już paluszkiem, przystąpiłam do mieszania mojej egzotycznej mieszanki - niczym henna chai :)

Wykorzystałam 5 łyżek naparu z czerwonej herbaty, 5 łyżek naparu z czarnej, całość naparu z goździków... I tutaj popełniam kardynalny błąd. Henna wyszła mi zbyt płynna, przez co po zmyciu pierwsze co zobaczyłam to ryża rudość. Ale o tym za chwilę... :)

Hennę zrobiłam w zeszły czwartek wieczorkiem i zostawiłam w cieplusim zacienionym miejscu do... soboty :) Henna trochę zgęstniała, ale dalej była zbyt płynna. Dało się ją nałożyć, nie zrobiłam z łazienki hennowego poligonu, ale, ale, ale...


...efekt już nie do końca ten, i to z własnej winy! Henna zbyt płynna szybciej zasycha na włosach, a zaschnięta już tak ładnie nie farbuje włosków. A czasu miała mnóstwo, by pofarbować, bo trzymałam mieszankę trzy godziny - ciężkie trzy godziny, bo spędzanie czasu z czepkiem na głowie przyjemnym dla mnie nie jest, po godzinie zaczyna boleć mnie główka.  
Byłam tak zła na siebie, szczególnie gdy zobaczyłam ryżą rudość na włosach, że aż miałam ochotę kręcić pozostałą resztę henny i poprawiać!

Ale że złość piękności szkodzi, ochłonęłam, dałam szansę włosom trochę ściemnieć  i chyba po raz pierwszy w życiu miałam okazję faktycznie na własne oczy zobaczyć ciemniejące włoski po hennie! Nie żeby mi ciemniały jak patrzyłam w lustro, po prostu z biegiem czasu jak chodziłam się przeglądać, wychodziłam z łazienki z bananem na ustach - no bo są ciemnieeeejsze!

Nie robiłam zdjęć od razu, odczekałam tydzień, tak jak po ostatnim hennowaniu henną irańską, by Wam porównać efekty. Już nie tylko kolorystycznie, ale też to jak henna trzyma się na włosach po tym okresie czasu. 

Włoski w rzeczywistości mają jeszcze więcej czerwonego poblasku, mój aparat współpracować z czerwienią nie chce, niezależnie od tego jak bardzo go proszę. Za to mój telefon komórkowy już tak, więc zapraszam Was na mojego instagrama, bo tam na pewno będę chwalić się kolorkiem :)


Zdjęcie z października zrobione w słoneczku, by pokazać Wam jak najbardziej zbliżoną wersję kolorku, jaki uzyskałam. Niestety w innym świetle aparat nie chciał go uchwycić. Ciągle jeszcze mu brakuje co nieco, nie widać też wielowymiarowości koloru (ciemniejsze od strony karku, jaśniejsze pasma jak od słońca, jaśniejsze końce, full natural). I co najważniejsze, w końcu nie widać przejścia pomiędzy włoskami farbowanymi wcześniej farbą chemiczną, a tymi już tylko henną! Jupi!

Muszę Wam się jeszcze czymś pochwalić... w rozmowie z dwoma koleżankami z roku dowiedziałam się, że myślały, że ja tak naturalnie ruda :):):)

Przy następnym hennowaniu postaram się usprawnić przepis - a raczej metodę postępowania, by kolor był jeszcze bardziej czerwony!

Jak Wam się podoba?


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


20 paź 2014

Nawilżający, kojący krem pod oczy dla osób młodych

Dzisiaj poniedziałek jest dla mnie jeszcze bardziej dobry niż zwykle. Dowiedziałam się przed chwilką, że na piękny początek studiowania dostanę stypendium! Słoneczko pięknie świeci nad Opolem i Jaskółka się raduje :) A że parę kosmetyków mi się kończy... :):):)

Dzisiaj już się nie będę rozpisywać, czeka mnie jeszcze trochę nauki w tej przerwie między zajęciami. Przejdę więc do kremiku pod oczy od Dermedic, który towarzyszył mi przez ostatnie dwa miesiące.


Ja wiem, że jestem jeszcze młoda, ale każdy z nas ma taki dzień, kiedy to wygląda się gorzej. A to skóra wokół oczu przesuszona, a to trochę sińców wyszło po ciężkiej nocy pełnej przewracania się z boku na bok, to znowu worki się pojawiły, albo alergia skupiła się właśnie na tej partii skóry. Nie twierdzę, że jest to produkt niezbędny w mojej kosmetyczce, ale na pewno od czasu do czasu przydatny!

Kremik ma bardzo lekką konsystencję, wchłania się tak szybko jak żel i łatwo się z nim pracuje paluszkami. Rozprowadza się gładko i wcale nie trzeba go dużo, by pokryć powierzchnię wokół oczu. Nie wpija się w skórę od razu, ale nie jest to też czas przydługawy, ot wystarczający na rozprowadzenie paluszkami. Dzięki temu jest wyjątkowo wydajny.
Produkt nałożony w większej ilości zaczyna się lepić, więc nie warto przesadzać, tym bardziej, że skóra wokół oczu jest delikatna.
Zapachu to on praktycznie nie ma. Coś tam można wyczuć po przyłożeniu do nosa, ale trzeba się mocno skupić.

Tubka jest naprawdę bardzo wygodna w użytkowaniu, wystarczy niewielki nacisk, by wydobyć produkt ze środka. Automatycznie napełnia się powietrzem po zmniejszeniu nacisku, dzięki czemu myślę nie będzie problemów z wykończeniem produktu. Wiadomo, powietrze najlepszym przyjacielem kremów nie jest, ale coś za coś. Produkt i tak ma w sobie konserwanty.


Woda, olej ze słodkich migdałów, krzemionka (i) dwutlenek tytanu (i) tlenki żelaza, gliceryna, hialuronian sodu (sól kwasu hialuronowego), betaina, glikol propylenowy (transportuje składniki aktywne głębiej skóry) (i) wyciąg z (alg) chlorelli zwyczajnej, alkohol cetylowy (emolient), octan tokoferolu (witamina E), kopolimer kwasu akrylowego i alkilometakrylanu (substancja kondycjonująca), Trietanoloamina (regulator pH), DMDM Hydantoin (konserwant), Metylocholoizotiazolinon (konserwant), Metyloizotiazolinon (konserwant), alantoina, perfum.

Kompozycja jest bardzo trafiona, która zadba o dobre nawilżenie skóry, ale także jej ukojenie, wyciszenie. Mamy tutaj olej ze słodkich migdałów, który świetnie ją zmiękczy, kwas hialuronowy, glicerynę, ekstrakt z chlorelli. Dwutlenek tytanu ochroni przed promieniowaniem UV, krzemionka i tlenki żelaza to naturalnie występujące minerały, które nadadzą wykończeniu matowości - fajna sprawa u powiek tłustych, jak moich, delikatnie regulują tą przypadłość. Betaina, alantoina i ponownie chlorella ukoją skórę podrażnioną, zredukują sińce, opuchnięcia. Chlorella dodatkowo jeszcze zmobilizuję skórę do odbudowy i produkcji kolagenu, elastyny. Konserwanty konieczne przy takiej tubce (gdzie powietrze za każdym użyciem dostaje się do środka) by nam się w środku nic nie rozwinęło.

Tak jak wspomniałam wcześniej, nie jest to produkt, który potrzebuję używać codziennie. Ale sprawdza się po ciężkim dniu, ciężkiej nocy lub gdy skóra zaczyna kaprysić i przesusza się w tych okolicach. Na pewno będę z niego korzystać częściej przy kuracji kwasami - oczywiście będę omijać okolicę oczu, ale wiadomo, że taki kwasowy peeling może się niespostrzeżenie przemieścić tak, gdzie nie trzeba i podrażnić okolice oczu. Będzie też fajnym lekkim rozwiązaniem na zimę.
Skóra po nim jest delikatne napięta zaraz po aplikacji, lecz to uczucie szybko znika. Dodatkowo wykończenie jest matowe, nic nam się nie błyszczy jak psu jajka, nawet jeśli Wasze powieki mają do tego zdolności - kremik to wyreguluje, również w ciągu dnia. Skóra staje się dobrze nawilżona, wygładzona. Drobne zmarszczki mimiczne wokół oczu są mniej widoczne - na tyle na ile mogę ocenić ten efekt na swoich paczałkach. Znacznie lepiej ten efekt widać na moich delikatnie opadających powiekach, między jedną a drugą nie ma tak "wielkiej" różnicy, jak za czasów gdy nie stosowałam żadnego kremu. Nie jest to efekt WOW, ale jak na moje potrzeby całkiem nieźle się sprawdza.
Jestem alergiczką i zawsze znajdę powód do kichania. Już wiem, że na wykłady z chemii ogólnej muszę chodzić z paczką chusteczek, najlepiej jeszcze łyknąć przed wyjściem loratadynę, bo przekicham i przesmarkam cały wykład. Prawdopodobnie klimatyzacji dawno nie czyścili... Tak więc nawet w zimę zdarza mi się mieć podrażnioną skórę wokół oczu właśnie przez alergię i z kremikiem całkiem przyjemnie mi się przez te okresy przechodzi.

Jeśli nie miałyście wcześniej kontaktu z kremami pod oczy, ten z Dermedic będzie naprawdę fajną pozycją. Niedrogi, koszt oscyluje wokół 30zł, w zależności gdzie go dopadniecie, starcza na długo, jest lekki i delikatny :)

P.S. Pytałam Was już na fanpage'u, ale tutaj też ponowię pytanie: szukam dobrego kremu BB na czas jesiennego kwaszenia! Jako, że kremu BB nigdy nie miałam, liczę na Wasze doświadczenie. Moimi typami na ten moment są te od So Bio Etic i nowość od Lily Lolo. Poradzicie coś? :)


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


18 paź 2014

Wygraj kosmetyki The Secret Soap Store! [ZAKOŃCZONE]

Kochani, dzisiaj małe przypomnienie o konkursie, w którym możecie wygrać arganowy kremik do twarzy z dodatkiem koziego mleka oraz olejek do masażu w wersji różanej! Jest o co walczyć prawda?



Wystarczy tylko, że wykażecie się małą dozą inwencji twórczej, proponując kosmetyk o pięknym, jak najbardziej naturalnym składzie, który mógłby znaleźć się w ofercie sklepu Cherry Beauty. Szukamy produktów przystępnych cenowo! Na pewno macie jakiegoś swojego ulubionego cudaka, którego chcecie dorwać w jak najniższej cenie, prawda? :)

Po szczegóły zapraszam Was TUTAJ :)

P.S. Weekend spędzam z Tośkiem sam na sam w naszym mieszkanku, bo współlokatorki wyjechały na weekend... Mam nadzieję, że zrozumiecie moją małą nieobecność :):):)


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


15 paź 2014

Chwila dla włosów #2

Kochani!

Na sam początek mam do Was pytanie! Z racji tego, że jesień coraz bardziej szaro-bura, a ja już pierwsze kroki w kwasy poczyniłam, przyjdzie mi za niedługo rozstać się z minerałami albo stosowanie je na bazę - I tutaj w mojej główce rodzi się ochota na kremik BB. Na uwadze mam dwa: cudak z So Bio Etic lub nowość Lily Lolo. Doradzicie? :)

Dzisiaj będzie krótko, ale jak konkretnie! Dzisiaj o włosach, o tym jak ostatnio je dopieszczam, zanim jeszcze siądę nad książkami. I co całkiem im odpowiada, bo pięknie lśnią i ciągle pozostają w naprawdę dobrej kondycji pomimo braku odżywki po myciu włosków (czyste lenistwo...) i po już dwukrotnym sięgnięciu po suszarkę z rana :):):)


Produkty, które wybieram ostatnio do moich chwil dla włosów to uwielbiany przeze mnie sok z aloesu i różana odżywka z Lavery, którą dostałam od Ewy i która niestety nie do końca się u mnie sprawdza. Połączenie tych dwóch produktów z łyżką oleju jest idealne! Łączymy bowiem odżywkę, która jest przeznaczona dla włosów suchych, co robi całkiem nieźle, niestety bez efektu dociążenia przez co na moich włosach powstaje niezły puszek - a nie mam z tym problemu na co dzień. Przy okazji papka znacznie lepiej nakłada się na włosy. Do tego mocno nawilżający humektant jakim jest aloes i odrobina oleju (emolientu), która to wszystko zwiąże we włosie.


Nie mam szczególnie wyznaczonych proporcji, których się trzymam. Soku z aloesu nalewam na oko, odżywki dodaję coś około łyżki - zazwyczaj troszkę mniej, bo to w końcu odżywka z Lavery i szkoda :) Do tego dowolny olej, ostatnio stosuję mieszankę do masażu, którą wyhaczyłam w TK Maxxie (w końcu mam do niego swobodny dostęp! Już szukam dnia, w którym mogłabym się tam znowu wybrać!), z olejem arganowym, jojoba, awokado, ze słodkich migdałów... Ale możecie użyć dowolny olej, który Wam służy.

To, co taka mieszanka nam daje, to obok niesamowitego nawilżenia, to niesamowity blask. Nie mam zdjęć standardowych, bo zawsze gdy już mogę trochę odetchnąć (i ewentualnie zrobić zdjęcia:)) zaczyna się powoli ściemniać. Za to mam dla Was wycinki zdjęć z ostatniego eventu, w jakim miałam okazję brać udział. Wybaczcie głupie miny :)


Piękny efekt, prawda? Idealny na większe wyjścia!

Mieszankę trzymam również nieregularnie, tyle ile tam posiedzę przy książkach +/- telewizorze. Z godzinka się uzbiera. Oczywiście tutaj czas trzymania papki na główce dostosowujecie do swoich preferencji :)

Z czystego serca polecam Wam sok z aloesu. Można go dostać w większych sklepach czy supermarketach za 10zł z groszami za litr, wystarczy dobrze poszukać. A pożytku z niego, nie tylko na włosy!, ogromna :) Ze wszystkich przetestowanych do tej pory półproduktów to właśnie on robi największy efekt WOW  na moich włosach. Co z resztą widać ;)

Lubicie się z aloesem? A może macie zamiar się polubić? ;)

Przypominam o konkursie! Zostały Wam dwa dni na kreatywne myślenie!

http://jaskolcze-ziele.blogspot.com/2014/09/konkurs-z-cherry-beauty.html



Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


13 paź 2014

Regulujący, oczyszczający, kojący... Palmarosa&Thistle

Poniedziałki są dniem dla Was. Chciałabym by więcej tych dni było, lecz reszta jest ruchoma, a poniedziałki zawsze już będą Wasze. O ile moja gapowatość nam tego nie odbierze, tak jak dzisiaj już próbowała - gdy biegałam pod wydział współlokatorki, by mi dała w łapki klucze do mieszkania. Ale z gapowatością walczę, nóżkami szybko przebieram i jestem tu z Wami :)

Na ten tydzień z takich większych rzeczy planuję hennowanie. Ostatni raz tak podekscytowana hennowaniem byłam chyba przy pierwszym razie, ten nadchodzący jest wyjątkowy dzięki Rubinowemu Kociakowi, która to wynalazła mi ciekawi przepis na hennę. Jestem ogromnie ciekawa efektów i nie mogę się doczekać następnego weekendu!

Z takich rewelacji typowo kosmetycznych, rozpoczęłam ponowne kwaszenie, jestem już po pierwszym peelingu, na razie 7% kwasu migdałowego i wylinki nie widać. Za to na twarzy ani jednego nowego wyprysku, te które były na twarzy wyraźnie się zmniejszyły i mają się ku zniknięciu, skóra taka gładsza w dotyku. W środę będę kombinować już z 10%.

Jutro mam pierwsze labolatorium z chemii! Nie mogę się doczekać, fartuszek już gotowy :):):)

Dzisiaj przedstawiam Wam kolejne cudo pracy Gaia Creams, firmy która zachwyca i na ten zachwyt ciężką pracą zasłużyła. Z mojej strony zapewniłam Wam na ten moment recenzję kremiku arganowo-rokitnikowego, który świetnie wyrównał koloryt skóry i porządnie ją nawilżył, i ujędrnił, a dziewczyny, które wygrały w moim konkursie, który organizowałam razem z Gaia Creams już opisały swoje wrażenia ze spotkania Chia, Flax&Hemp, kremik również regulujący produkcję sebum, ale też mocno odżywiający. Możecie na niego zaglądać u Magdy, i u Ems.

Tymczasem ja dzisiaj Wam opowiem o Palmarosa&Thistle, kremiku przeznaczonym do skóry zanieczyszczonej, tłustej, trądzikowej.


Zacznijmy od opakowania. Zmieniło się trochę, jest wyższe, ale za to węższe. Nawet szkło pojemniczka się zmieniło, nie jest już tak grube jak kiedyś. Osobiście lepiej dogadywałam się z poprzednim wcieleniem słoiczka, wygodniej było mi wydobyć produkt, gdy wlot był szerszy.

Moja etykietka do najpiękniejszych nie należy, jednak w zupełności nie jest to jej wina. W ciepłe dni lata mój kremik stał się płynny i nawet wkładanie go na kilka dni do lodówki nijak mu nie pomogło - co wcale nie wpłynęło na jego walory, z kremiku zrobił się olejkiem z drobnymi grudkami, nijak komfortu aplikacji to nie zmieniło. A że ja nieświadoma otworzyłam go lekko pod skosem to ubabrałam i etykietkę, i ubranko i troszkę kremiku zmarnowałam. Etykietka w normalnych warunkach się nie brudzi, nie strzępi i wygląda zdecydowanie bardziej estetycznie od mojej :)

Wieczko jest wygodne i praktyczne, jednak ponownie w mojej wersji chęć zakręcenia go bardzo mocno (np. w ramach transportowania) skutkuje jego przeskakiwaniem i cała zabawa z zakręcaniem zaczyna się od nowa. Robię to na wyczucie, a i tak zawsze panikuję, że coś mi się wyleje.


Patrzcie na rozrabiakę w tle! Chciał mi wylizać do dna mój kremik!

Masło shea, olej z wiesiołka, olej z konopii, olej z krokosza barwierskiego, olej jojoba, olej z ogórecznika, olej kokosowy, olej słonecznikowy, olej z gwiazdnicy pospolitej, olejek z palmarosy, olej z pelargonii, Geraniol*, Citronellol*, Linalool*, Citral*, Limonene*, Farnesol*
(*pozyskiwane z naturalnych olejków eterycznych)

Skład, jak na Gaia Creams przystało, porządnie dopracowany, pełen natury, czystego dobra dla skóry. Każdy olej i olejek dobrany został specjalnie dla cery tłustej i zanieczyszczonej. Przy okazji kremik porządnie natłuści skórę, odbuduje jej barierę lipidową i pozwoli zatrzymać w niej wodę na dłużej. Zbawienie podczas kuracji kwasami :)
Zarówno olej z wiesiołka, z konopii i krokosza są idealne dla cery ze zmianami skórnymi, również dla cery tłustej. Jest ich w składzie najwięcej, więc nasza skóra głównie z ich właściwości będzie czerpać. Olej z ogórecznika pomoże zwalczyć zaczerwienienia potrądzikowe, popękane naczynka, jednymi słowy wyrówna koloryt. Reszta to właśnie działanie natłuszczające, ale również aromaterapeutyczne, kremik bowiem cudnie pachnie ziołami z nutą cytrusów.


Mój kremik obecnie ma taką postać, raz jest bardziej stały, raz bardziej płynny. Oryginalnie po przyłożeniu palców do powierzchni kremu rozpuszcza się on pod wpływem ich ciepła, więc summa summarum i tak kładziemy na skórę kremik w postaci olejku. Obecnie rozprowadzam go najpierw między palcami, by wszystkie grudki dokładnie się rozpuściły, dopiero później nakładam go na twarz, szyję i dekolt. Smarowanie się tym kremikiem, jak każdym innym od Gaia Creams, jest świetną okazją do masażu twarzy - dzięki czemu poprawiamy krążenie, składniki kremu lepiej się wchłaniają, a nasza skóra pozostaje jędrna, elastyczna i bez worków pod oczami.

Wydajność kremu jest niesamowita, a mamy przecież tylko 30ml! Kremik jest żywy i świeżo robiony, najlepiej zużyć go w ciągu czterech miesięcy. Mój ma termin do października i jeszcze trochę mi go zostało, lecz nic się z nim nie dzieję, więc jeszcze spokojnie mogę go trochę poużywać. Jednak trzymam go w lodówce, by nic się z nim nie stało zanim zdenkuję.
Od lipca stosuję go na twarz, szyję i dekolt. Kremik można stosować również na resztę ciała.

Kremik stosowany regularnie potrafi zdziałać cuda. Sprawia, że pory są czystsze, wypryski rzadziej się pojawiają, skóra odzyskuje zdrowy koloryt i blask. Nie błyszczę się po nim tak bardzo w ciągu dnia - a nie stosuję go pod makijaż, bo jest jeszcze ciągle za ciepło, jedynie na wieczór lub po domku. Skóra jest pięknie nawilżona i jędrna, we wszystkich trzech miejscach wsmarowywania. Jego właściwości kojące świetnie można zaobserwować podczas kuracji kwasami. Podrażnioną, lekko zaczerwienioną skórę po zmyciu kwasowego peelingu wycisza, przyjemnie zmiękcza niepotrzebne napięcie, zapewnia naprawdę niesamowite uczucie relaksu po takim zabiegu.

Kremik do tanich nie należy, ale jest wart swojej ceny. Na pewno będę kupować kolejny słoiczek tego cudeńka, najprawdopodobniej już w listopadzie. Kremik sprowadzić trzeba z Anglii, więc jeśli ktoś pisałby się na wspólne zakupy u Gaia Creams proszę o kontakt mailowy :) Jest w czym wybierać!

Kochani, przypominam o konkursie, cudne nagrody czekają! :)

http://jaskolcze-ziele.blogspot.com/2014/09/konkurs-z-cherry-beauty.html


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka

6 paź 2014

Marokańska odżywka oczyszczająca

Nie wierzyłam, że kiedykolwiek to powiem - zaczynam lubić poniedziałki! I to na studiach! W poniedziałki mam mnóstwo czasu dla siebie, mogę pospać te dwadzieścia minut dłużej, ogarnąć się w dziesięć, wyskoczyć na jeden wykład, a potem mieć całe pięć godzin czasu dla siebie. Zrobiłam sobie pyszne śniadanko, piszę dla Was notkę, pewnie przejrzę jeszcze parę blogów, przed popołudniowymi zajęciami pewnie zmaluję sobie niezłe oko, a w międzyczasie będę obserwować przez okno panów zajmujących się trawnikiem. Żyć nie umierać :)
Przynajmniej takie mam zdanie na temat poniedziałków na ten moment. Koło drugiej czeka mnie konwersatorium z fizyki i wszystko się może zmienić...

Że tak się jeszcze pochwalę, wczoraj udało mi się jednak wyciągnąć Tośka na bieganie. Właściwie w jego przypadku był to spacerek, z racji że on wielkolud a ja karzełek, truchtałam sobie spokojnie u jego boku, a ten po prostu stawiał dłuższe kroki :)
Tak czy siak jestem z nas obu dumna, że ruszyliśmy tyłki. Sama jeszcze trochę poćwiczyłam tyłek, który mam nadzieję na studiach zrzucić - tym bardziej, że w końcu zaczęłam wszędzie chodzić piechotką - a dzisiaj nie mam zakwasów, za to mam ochotę powtórzyć wieczorną eskapadę. Chyba że będzie dalej tak zimno, to się jeszcze zastanowię!
Postanowiłam założyć kalendarzyk małego sportowca i dokumentować pracę nad sobą. Mam też zamiar robić tygodniowe podsumowanie, by motywować się jeszcze bardziej. Pomożecie mi? :)

Wygadałam się, to możemy wrócić do tematu dzisiejszej notki - odżywki marokańskiej, oczyszczającej od Planety Organici. Ciekawe czy przeżyłam kolejny romans z tą firmą?


Nad opakowaniem nie chcę się po raz kolejny rozwodzić, uwielbiam je, jest piękne, przykuwa wzrok i ładnie prezentuje się w łazience. Pompka działa bez zarzutu, jednak z tymi pompkami to trochę rosyjska ruletka, raz działają, raz już niekoniecznie, do tego za każdym razem wyglądają inaczej. Jest możliwość zakręcenia pompki, by przetrwała podróż bez wylewania zawartości, ale trzeba się z nią mocno pomęczyć - najlepiej pod prysznicem z mokrymi włosami, by nic z odżywki się nie zmarnowało. Mnie osobiście zakręcanie pompki zajęło 10 minut i sporo produktu wylądowało na włosach - sporo za dużo.

Aqua with infusions of: olej arganowy; organiczny wyciąg z mięty pieprzowej, wyciąg z róży damasceńskiej, wyciąg z kwiatu pomarańczy, olejek eukaliptusowy, oliwa z oliwek, Cetearyl Alcohol (emolient), gliceryna, Behentrimonium Chloride (odpowiada za właściwości myjące odżywki), Cetrymonium Chloride (odpowiada za właściwości myjące odżywki), Quaternium-87 (działa jak silikon, pozyskuje się go z warzyw), Hydroxyethylcellulose (zagęstnik), Cetrimonium Bromide (emulgator), Benzyl Alcohol, Sorbic Acid, Benzoic Acid, Citric Acid (konserwanty), Parfum

Skład jest naprawdę bardzo fajny, jeden z lepszych, jakie znalazłam u PO, świetny dla skalpu. O niego właśnie będą dbać mięta - tak wysoko w składzie! - czy też olejek eukaliptusowy. Oba składniki świetnie zwalczają łupież, odżywiają skórę głowy i wspomagają wzrost włosów. Wyciąg z róży damasceńskiej i kwiatu pomarańczy nawilżą włoski, ale również ukoją skalp, podobnie jak gliceryna. Żeby to nawilżenie szybko z nich uciekło znajdziemy tutaj emolienty typu: olej arganowy, oliwa z oliwek cetearyl alcohol, quaternium-87.
Producent sugeruje również, że produkt zabezpieczy nasze włosy przed szkodliwym promieniowaniem słonecznym. Ze wszystkich składników takie działanie posiada jedynie olej arganowy, którego w składzie nie jest zbyt wiele - także jeśli jedziecie na wakacje, nie opierajcie się jedynie na ten odżywce, zaopatrzcie się dodatkowo w mgiełkę, która o ten aspekt zadba.

Składowo naprawdę świetna pozycja. Jak to się ma do rzeczywistości?


Odżywka jest całkiem gęsta, podobnie jak jej turecka siostra. Pachnie nieco kadzidlanie, jednak nie przytłacza, na włosach jest niewyczuwalna. Rozprowadza się łatwo po włosach, jednak nieustannie ma się wrażenie, że gdzieś na tych włosach znika i ciągle chce się jej dokładać. Naprawdę nie trzeba, wystarczy się przemóc i pozwolić jej działać w takiej ilości.

Muszę przyznać, że początkowo jej nie doceniałam. Swoje pierwsze spotkanie miałyśmy w Bułgarii, gdzie jedną łazienkę dzieliliśmy w siedmioro i prysznic musiał być szybki i sprawny. Stosowałam więc ją jak typową odżywkę, minutkę, trzy maksymalnie. Jako tako swoje zadanie spełniała, nie był to jednak efekt szałowy i znowu zrobiło mi się tęskno do tureckiej wersji, która została w domu.
Po powrocie do domu rzuciłam się w ramiona tureckiej odżywki i dopóki się nie skończyła na myśl mi nie przyszło choćby zerknąć na tę. Tak naprawdę doceniłam ją dopiero niedawno, w Opolu :)

Cały dynks z tą odżywką polega na tym, żeby trzymać ja na włosach jak maskę. Przynajmniej dziesięć minut. Wtedy potrafi zdziałać cuda!
Nie dość, że włosy robią się niesamowicie mięsiste i sypkie, to błyszczą niesamowicie. I za ten blask pokochałam tę odżywkę miłością wręcz platynową, nie mam już ochoty wracać do tureckiej wersji :)
Zastanawia mnie tylko co autor miał na myśli nazywając tę odżywkę oczyszczającą? Może chodziło o poprawę krążenia krwi (olejek eukaliptusowy), dzięki czemu brzydkie substancje ustępują miejsca tym odżywiającym? Macie swoje teorie? :):):)

Przypominam Wam kochani o konkursie z Cherry Beauty! Tak podpowiem, że produkty Planety Organici idealnie wpasowują się w temat konkursu :)

http://jaskolcze-ziele.blogspot.com/2014/09/konkurs-z-cherry-beauty.html


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka

3 paź 2014

Parę słów początkującej studentki

Kochani,

ogromnie Was przepraszam za kolejną tak długą przerwę na blogu! Jak pewnie większość z Was już wie, zaczęłam studia, co wiązało się z przeprowadzką do odległego o 3 godziny drogi autkiem mojego Tośka Opola - swoją drogą naprawdę fantastycznego miasta. Najpierw człowiek musi się rozpakować i zadomowić, potem robi się ciekawy świata wokół, nagle następuje gwałtowne zderzenie z pierwszymi wykładami i konwersatoriami, wypożycza książki by trochę ponadrabiać i odświeżyć pamięć, a jeszcze jak na złość wpadają znajomi naszych cudownych współlokatorek (:*), którzy koniecznie chcą poznać świeże mięso :) A wiadomo, o suchym pysku się nie siedzi, nie na studiach!

Wczoraj miałyśmy miłe odwiedziny, ponieważ cała trójeczka z mojego mieszkania dzisiejszego dnia zajęć nie ma. A ja na 8.15 śmigać miałam na matematykę. Poszłam grzecznie spać o przyzwoitej godzinie, większych problemów z uśnięciem nie miałam, za to Tosiek obudził mnie o 8.11, bo żaden z nas nie słyszał mojego budzika... Jednak że Jaskółka do szczęściarzy należy, przebierając nóżkami dotarła na zajęcia tylko z dziesięciominutowym spóźnieniem. Nałożywszy na to spóźnienie samego wykładowcy i omawianie godzin konsultacji wyszłam z tego cało i o dziwo liczby zespolone aż tak mi nie straszne! I dzisiaj już bezkarnie za te liczby zespolone sobie wypiję :)
A po powrocie do domku czekało na mnie pyszne śniadanko!

Generalnie dochodzę do wniosku, że Uniwersytet Opolski jest niezwykle sympatyczny i ludzki. Przynajmniej Wydział Chemii :)

W związku z zaistniałymi zmianami muszę zacząć zupełnie inaczej organizować sobie czas, rozplanować go pomiędzy zajęciami, Wami, samym blogiem i cudownym Opolem, po którym uwielbiam chodzić! Wszędzie blisko, tutaj Hebe, tu Rossmann, zaraz obok Natura, Yver Rocher z promocjami, wielkie stoisko Inglota, nawet Yasumi tuż pod moim wydziałem. Chcę też znaleźć miejsce, w którym będę mogła kupić hennę, na pewno gdzieś tutaj się czai i tylko czeka na mnie. Znacie Opole? Chętnie przejdę się na spacerek :)

Muszę też zorganizować sobie miejsce na robienie zdjęć, bo piękne tło na którym robiłam do tej pory zostało gdzieś pod Cieszynem. Ale to mam zamiar sobie obmyślić porządnie dzisiaj, wskoczyć do papierniczego lub pasmanterii, by zdjęcia dalej pięknie wyglądały. Macie jakieś pomysły lub rady w tej materii?

Także w najbliższym czasie na blogu spodziewajcie się większych odstępów między notkami. Ale pamiętajcie, że zawsze jestem z Wami całym serduszkiem! Żebyście się nie nudzili i często do mnie zaglądali mam zaplanowanych parę akcji i konkursów stawiających na Waszą kreatywność. Jednym z nich jest już rozpoczęty konkurs z Cherry Beauty, w którym macie okazję rozszerzyć ofertę sklepu o kosmetyki, które chciałybyście tam widzieć. Naturalne, ekologiczne i zawsze po przystępnej cenie :) Kto by nie chciał robić zakupów tylko w jednym miejscu? :)
Po szczegóły zapraszam Was tutaj.

http://jaskolcze-ziele.blogspot.com/2014/09/konkurs-z-cherry-beauty.html

Jesteście zainteresowane takimi kreatywnymi konkursami?

Mam nadzieję, że wszyscy nauczymy się funkcjonować w tych nowych warunkach. Ja sama chemią jestem bardzo podekscytowana i w sumie na ten moment cieszę się, że maturalne sprawy potoczyły się w ten sposób. Jakby mi się odwidziało na wszelki wypadek zgłosiłam się do jej poprawiania, lecz jeśli wszystko pójdzie dobrze zagoszczę w Opolu na stałe i będę zagłębiać się w temat chemii kosmetycznej :)

Chciałabym Was jeszcze zapytać czy byłybyście zainteresowane tematem moich studiów? Prawdopodobnie będę mogła coś napisać dopiero pod koniec tego roku szkolnego, ale nic nie zaszkodzi zrobić już teraz rozeznanie :) Ja sama szukałam informacji po blogach, gdyż na forach różnego rodzaju mogłam dowiedzieć się jedynie czy po tym kierunku jest praca... I nie znalazłam zbyt wielu. Są tutaj osóbki, które zastanawiają się nad chemią kosmetyczną?

Wy mi się tu produkujcie, a ja zmykam na zajęcia! Czas na drugi blok matmy, już czuję że będę musiała nad nią przysiąść...


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


Disqus for Jaskółcze Ziele