Do przygotowania kremu potrzebujemy...
Masło z awokado
Olej malinowy/Macerat z nagietka
Olej z pestek śliwki
Wodę różaną/Dowolny hydrolat/Napar z dowolnego ziela
Emulgator, tu MGS
Witaminę E
Opcjonalnie konserwant, tu spirytus salicylowy
Pierwotnie przygotowywałam krem z maceratu z nagietka, jednak na ostatnim spotkaniu blogerek dostałyśmy ten cudny olej malinowy. Przyspiesza on gojenie się ran, łagodzi podrażnienia, reguluje pracę gruczołów łojowych i do tego pochłania promieniowanie UV! Według etykiety zabezpieczenie przed słońcem ma wynosić od 25 do 50 SPF... Trochę duży rozstrzał, w moim kremie pewnie będzie połowa najniższej wartości, jednak fajnie, że coś mnie będzie chronić.
Miałam też zamiar zamienić napar z zielonej herbaty na wodę różaną, ale tak się wkręciłam w kręcenie, że zapomniałam o wodzie różanej i z przyzwyczajenia zaparzyłam herbaty :)
Najwyższy czas zająć się kremikiem! Podwijamy rękawy, myjemy rączki, sprzęt już oczywiście sterylny... (z resztą wyczyszczony spirytusem salicylowym, fajnie mieć go pod ręką za niecałe 4zł :)). Do dzieła!
Faza olejowa
Wrzucamy wszystko do kubeczka i rozpuszczamy. Można to robić w łaźni wodnej, ja jednak preferuję szybkie rozpuszczanie w mikrofalówce. Kubeczek trafia do mikrofalówki, 10 sekund, wyciągam, mieszam chwilę, znów na 10 sekund grzejemy i tak powolutku aż się wszystko ładnie rozpuści. Nie ryzykowałabym dłuższego okresu w mikrofalówce, jeśli oleje nam się zagotują, to właściwie mamy mieszankę do wyrzucenia. Fazę olejową mamy gotową!
W pierwotnej wersji użyłam 4g i tyle powinno w zupełności wystarczyć. Nie wiem, czy to wina emulgatora, czy po prostu za pierwszym razem nie może być nic perfekcyjnie... :) Tak jak pisałam, odkładała mi się woda na powierzchni kremu, przez co ten szybko się zepsuł. 5g spisało się na medal, dlatego ja przy tej wartości pozostaję, jednak w domku można poeksperymentować, jeśli macie inne emulgatory!
Faza wodna
I wsjo :) Jeśli będziecie chciały pobawić się w ekstrakty (tak jak ja w przyszłości), dodawajcie je tutaj, jeśli nie ma przeciwwskazań związanych z wysoką temperaturą. Całościowo faza wodna nie powinna przekroczyć 30 ml, ja zmniejszyłam ją do 25 ml, ponieważ na koniec dodałam spirytus salicylowy i nie chciałam, by kremik wyszedł zbyt wodnisty.
Obie fazy mieszamy. Bardzo ważne jest, by obie ciecze miały zbliżoną temperaturę, w przeciwnym razie może nam wyjść jedna wielka klucha. Ja nie muszę się tym martwić w wersji z naparem, bo obie fazy są cieplutkie.
Już po wlaniu powstanie Wam piękna emulsja. Do mieszania nie potrzeba żadnych specjalistycznych sprzętów, wystarczy łyżeczka, jednak znacznie łatwiej wszystko pójdzie, jeśli zainwestujecie w spieniacz do mleka. Mój pochodzi z Kauflandu, zainwestowałam w niego całe 16zł + koszt baterii :)
Już po wlaniu powstanie Wam piękna emulsja. Do mieszania nie potrzeba żadnych specjalistycznych sprzętów, wystarczy łyżeczka, jednak znacznie łatwiej wszystko pójdzie, jeśli zainwestujecie w spieniacz do mleka. Mój pochodzi z Kauflandu, zainwestowałam w niego całe 16zł + koszt baterii :)
Faza C - dodatki nielubiące wysokiej temperatury
Tutaj dodaję swoją witaminę E - całe trzy kapsułki. Witaminę E dostaniecie w sklepach z półproduktami w buteleczce jak olejki eteryczne, jednak w moim przekonaniu ta w kapsułkach jest praktyczniejsza i... tańsza :) Do 5 zł w aptece, przy okazji możecie sobie łyknąć, by być zabójczo pięknym po wsze czasy!
W tym miejscu możecie również poeksperymentować z ekstraktami, których nie mogliście dodać w fazie wodnej ze względu na wysoką temperaturę. Ja w tym właśnie miejscu dodałam 10 ml spirytusu salicylowego.
I do ukończenia kremiku pozostało nam tylko mieszać i mieszać. Najdłuższy etap tworzenia :)
Na pierwszym zdjęciu klucha, z jaką musimy się zmagać zaraz po zmieszaniu obu faz. Drugie zdjęcie przedstawia kremik w momencie, gdy dodałam witaminę E i spirytus salicylowy. Powstała mi strasznie wodnista maź, ale dzielnie mieszałam spieniaczem przez pięć minut. Efektem jest ostatnie zdjęcie zwartego kremiku, w którym mój spieniacz powoli nie chciał się już obracać :)
To szałowe opakowanie dostałam od alleve (dziękuję raz jeszcze, kochana!). Opakowanie jest zaopatrzone jeszcze w specjalne wieczko, którym domykamy bezpośrednio mały pojemniczek w krysztale, ale zrobiło mi się kremu troszkę więcej, niż przewidywałam. Wieczko więc na razie czeka, aż zrobi się na niego miejsce :)
Tyyyyle mi tego w kubeczku zostało, ale u Jaskółki nic się nie marnuje! Wtarłam sobie resztę w buźkę, szyję i dekolt. Tęskniłam za tym cudnym marcepanowym aromatem :)
Trzeba by się było na koniec pochwalić działaniem swojego kremiku. Kremik świetnie nawilża, co zawdzięcza głównie masłu awokado. Masło to jest dla mnie świetnym zamiennikiem masła shea, do tego nie pachnie i wygodniej się rozprowadza :) Jednak dzięki niemu również kremik trochę wolno się wchłania i przez ten okres oczekiwania mamy na twarzy delikatną warstewkę. Warstewka jest lekko tłustawa, lecz czuć ją jedyne pod dotykiem dłoni, na samej twarzy nie. Jeśli macie pod ręką masło awokado i używacie go na twarz, wiecie o co chodzi :)
Cudny marcepanowy aromat zawdzięcza oleju z pestek śliwek. Olej ten wspomaga nawilżanie skóry, ale przede wszystkim jest wspaniałym przeciwutleniaczem. Bardzo miły olej, będę o nim pisać jeszcze szerzej.
O oleju malinowym rozpisywałam się już wyżej, a na własnej skórze testowałam go jedynie w wersji solo. Mam nadzieję, że będzie równie dobrze zmiękczał skórę i że w końcu coś wyreguluje moje kapryśne gruczoły!
Matujące właściwości zyskał dzięki zielonej herbacie. Sama zielona herbata stosowana często na twarz sprawia, że nabiera ona ładnego kolorytu, trochę przypominającego częste picie soku z marchewki, jednak wiadomo, że efekt nieco słabszy. Zielona herbata jest stworzona do pielęgnacji cery problematycznej i przetłuszczającej się, jednak nie jest w tym kremie niezastąpiona. W wersji dla cery suchej gorąco polecam napar z rumianku!
I to jest to, co najbardziej w tym kremie kocham. Pomimo warstewki, która trochę się utrzymuje, jest mat. I ten mat długo się trzyma! Posmarowałam się koło 13 moim cudem, ciągle jeszcze się nie błyszczę, a ostatnio mam do tego spore skłonności. Oczywiście nie jest to płaski mat, czy efekt zbliżony do pudrowania twarzy. Mam na myśli efekt, w którym nie ma błyszczącej warstewki, jedyny blask jest spowodowany dobrze zadbaną skórą :)
Umiem się zareklamować, nie? :)
A teraz ręka w górę, kto chce sobie zrobić taki w domku?
A teraz ręka w górę, kto chce sobie zrobić taki w domku?
Pozdrawiam ciepło! Twórcza dziś Jaskółka
P.S. Jestem w trakcie tworzenia witaminowego kremu mocno odżywczego! Stay tuned!
Łooo matko! Jaskółeczko, ale z Ciebie zdolna bestyjka! :D Koniecznie muszę sama wypróbować ukręcić sobie jakiś kremik, ale w tej dziedzinie jeszcze się nie odnajduję, więc będę musiała więcej poczytać o różnych właściwościach poszczególnych składników, żeby je sobie dobrze dobrać do mojej cery. :)
OdpowiedzUsuńWcale nie jest to taka wielka filozofia! Szczególnie, że receptur w internetach jest ogrom. A składniki lepiej mieć przećwiczone na twarzy, by faktycznie skóra się z nimi lubiła :)
UsuńA jaka zabawa przy tym! :D :D :D
jestem pod dużym wrażeniem, do tej pory zrobiłam tylko jeden krem z półproduktów kupionych na biochemii urody. Twój to wyższa szkoła nie mam takiego mieszadełka. świetne składniki i satysfakcja. Akurat kremów matujących nie potrzebuję bo mam suchą skórę i nie raczej nie mam problemów ze świeceniem się.
OdpowiedzUsuńTak jak pisałam, zieloną herbatę można zastąpić rumiankiem :)
Usuńbardzo fajny kremik, zainteresowała mnie wersja do cery suchej:D... a wiesz, mam takie mieszadełko i wyczytałam gdzieś, ze jak zdejmiemy te sprężynkę to nasze mazidła będą się mniej napowietrzać, polecam:)
OdpowiedzUsuńbuka
:*
Ooo, dzięki! Czyli następny będzie jeszcze lepszy :)
UsuńZ moimi zdolnościami to na pewno by mi nie wyszło :D
OdpowiedzUsuńbardzo mi się podoba ten pomysł, na pewno wypróbuję;)
OdpowiedzUsuńJa chcę, ale nie wiem czy dam sobie radę ;D Tak zdolna jak Ty nie jestem;) Swoją drogą jestem pod wrażeniem:)
OdpowiedzUsuńSpróbuję, akurat miałam w planie zakupy w sklepie z półproduktami:)
OdpowiedzUsuńlas rąk! brakuje mi tylko emulgatora i witaminy e, wodę różaną miałam już dawno kupić, więc mam pretekst na zakupy, ale to dopiero pod koniec czerwca, bo obiecałam sobie odwyk :D
OdpowiedzUsuńBrzmi na prawdę super! Ja na razie czekam na kremik wygrany u Ciebie, ale w przyszłości chętnie sama ukręcę sobie takie cudo. A właściwości matujące to ja luubię :)
OdpowiedzUsuńAle wspaniałości wyczarowałaś :) Ja jestem po mojej pierwszej próbie robienia balsamu do ciała z masła kakaowego ale nie do końca wyszedł udany :) Ale wiem jakie błędy popełniłam i mam nadzieję, że kolejne będą lepsze :)
OdpowiedzUsuńAle wspaniałości wyczarowałaś :) Ja jestem po mojej pierwszej próbie robienia balsamu do ciała z masła kakaowego ale nie do końca wyszedł udany :) Ale wiem jakie błędy popełniłam i mam nadzieję, że kolejne będą lepsze :)
OdpowiedzUsuńJa chcę zrobić... ale najpierw muszę zużyć to co mam :D Dodała bym jeszcze olejku sezamowego bo ma fajne właściwości, także matujące :D
OdpowiedzUsuńale fane emu kuleczki <3
OdpowiedzUsuńOj gdybym miała czas, kręciłabym, oj kręciła :)
OdpowiedzUsuńOoo kochana, chcieć - jasne, ale móc to co innego :D Nie dałabym rady stworzyć takiego cuda, za słaba na to jestem. Nie zmienia to faktu że kusi... oj, kusi. :)
OdpowiedzUsuńchciałabym , ale pytanie czy potrafię?
OdpowiedzUsuńduży plus za własnoręcznie wykonany kremik - miło się czyta i patrzy
na zaangażowanie innych w produkcję własnych naturalnych produktów:D
Ja bym pewnie i tak czegoś za dużo/mało dodała :/
OdpowiedzUsuńSatysfakcja pewnie ogromna z własnoręcznie zrobionego kremiku :)