5 cze 2014

Kręcimy marcepanowy kremik matujący!

O marcepanowym kremie pisałam Wam już w styczniu na moim fanpage'u, jednak wtedy zbytnio się pośpieszyłam z ochami i achami - pierwszy krem i pierwsza wpadka. Dodałam za mało emulgatora i chociaż fazy pięknie mi się połączyły, wraz z kolejnym dniem na powierzchni kremu odkładało się coraz więcej wody, przez co moje pierwsze dzieło popsuło mi się po dwóch tygodniach. Zrobiłam drugą próbę, z większą ilością emulgatora i kremik wytrzymał około miesiąc, co ciągle jest zbyt małym okresem czasu, by zużyć całe 50g kremu, jakie sobie kręciłam. Wczoraj postanowiłam go zakonserwować spirytusem salicylowym i mam nadzieję, że tym nasze rozstanie będzie spowodowane wydenkowaniem, a nie kaprysem kremiku :)

Do przygotowania kremu potrzebujemy...


Masło z awokado
Olej malinowy/Macerat z nagietka
Olej z pestek śliwki
Wodę różaną/Dowolny hydrolat/Napar z dowolnego ziela
Emulgator, tu MGS
Witaminę E
Opcjonalnie konserwant, tu spirytus salicylowy

Pierwotnie przygotowywałam krem z maceratu z nagietka, jednak na ostatnim spotkaniu blogerek dostałyśmy ten cudny olej malinowy. Przyspiesza on gojenie się ran, łagodzi podrażnienia, reguluje pracę gruczołów łojowych i do tego pochłania promieniowanie UV! Według etykiety zabezpieczenie przed słońcem ma wynosić od 25 do 50 SPF... Trochę duży rozstrzał, w moim kremie pewnie będzie połowa najniższej wartości, jednak fajnie, że coś mnie będzie chronić.

Miałam też zamiar zamienić napar z zielonej herbaty na wodę różaną, ale tak się wkręciłam w kręcenie, że zapomniałam o wodzie różanej i z przyzwyczajenia zaparzyłam herbaty :) 

Najwyższy czas zająć się kremikiem! Podwijamy rękawy, myjemy rączki, sprzęt już oczywiście sterylny... (z resztą wyczyszczony spirytusem salicylowym, fajnie mieć go pod ręką za niecałe 4zł :)). Do dzieła!

Faza olejowa




Wrzucamy wszystko do kubeczka i rozpuszczamy. Można to robić w łaźni wodnej, ja jednak preferuję szybkie rozpuszczanie w mikrofalówce. Kubeczek trafia do mikrofalówki, 10 sekund, wyciągam, mieszam chwilę, znów na 10 sekund grzejemy i tak powolutku aż się wszystko ładnie rozpuści. Nie ryzykowałabym dłuższego okresu w mikrofalówce, jeśli oleje nam się zagotują, to właściwie mamy mieszankę do wyrzucenia. Fazę olejową mamy gotową!

W pierwotnej wersji użyłam 4g i tyle powinno w zupełności wystarczyć. Nie wiem, czy to wina emulgatora, czy po prostu za pierwszym razem nie może być nic perfekcyjnie... :) Tak jak pisałam, odkładała mi się woda na powierzchni kremu, przez co ten szybko się zepsuł. 5g spisało się na medal, dlatego ja przy tej wartości pozostaję, jednak w domku można poeksperymentować, jeśli macie inne emulgatory!

Faza wodna



I wsjo :) Jeśli będziecie chciały pobawić się w ekstrakty (tak jak ja w przyszłości), dodawajcie je tutaj, jeśli nie ma przeciwwskazań związanych z wysoką temperaturą. Całościowo faza wodna nie powinna przekroczyć 30 ml, ja zmniejszyłam ją do 25 ml, ponieważ na koniec dodałam spirytus salicylowy i nie chciałam, by kremik wyszedł zbyt wodnisty.

Obie fazy mieszamy. Bardzo ważne jest, by obie ciecze miały zbliżoną temperaturę, w przeciwnym razie może nam wyjść jedna wielka klucha. Ja nie muszę się tym martwić w wersji z naparem, bo obie fazy są cieplutkie.
Już po wlaniu powstanie Wam piękna emulsja. Do mieszania nie potrzeba żadnych specjalistycznych sprzętów, wystarczy łyżeczka, jednak znacznie łatwiej wszystko pójdzie, jeśli zainwestujecie w spieniacz do mleka. Mój pochodzi z Kauflandu, zainwestowałam w niego całe 16zł + koszt baterii :)

Faza C - dodatki nielubiące wysokiej temperatury

Tutaj dodaję swoją witaminę E - całe trzy kapsułki. Witaminę E dostaniecie w sklepach z półproduktami w buteleczce jak olejki eteryczne, jednak w moim przekonaniu ta w kapsułkach jest praktyczniejsza i... tańsza :) Do 5 zł w aptece, przy okazji możecie sobie łyknąć, by być zabójczo pięknym po wsze czasy!

W tym miejscu możecie również poeksperymentować z ekstraktami, których nie mogliście dodać w fazie wodnej ze względu na wysoką temperaturę. Ja w tym właśnie miejscu dodałam 10 ml spirytusu salicylowego.


I do ukończenia kremiku pozostało nam tylko mieszać i mieszać. Najdłuższy etap tworzenia :)

Na pierwszym zdjęciu klucha, z jaką musimy się zmagać zaraz po zmieszaniu obu faz. Drugie zdjęcie przedstawia kremik w momencie, gdy dodałam witaminę E i spirytus salicylowy. Powstała mi strasznie wodnista maź, ale dzielnie mieszałam spieniaczem przez pięć minut. Efektem jest ostatnie zdjęcie zwartego kremiku, w którym mój spieniacz powoli nie chciał się już obracać :)


To szałowe opakowanie dostałam od alleve (dziękuję raz jeszcze, kochana!). Opakowanie jest zaopatrzone jeszcze w specjalne wieczko, którym domykamy bezpośrednio mały pojemniczek w krysztale, ale zrobiło mi się kremu troszkę więcej, niż przewidywałam. Wieczko więc na razie czeka, aż zrobi się na niego miejsce :)


Tyyyyle mi tego w kubeczku zostało, ale u Jaskółki nic się nie marnuje! Wtarłam sobie resztę w buźkę, szyję i dekolt. Tęskniłam za tym cudnym marcepanowym aromatem :)

Trzeba by się było na koniec pochwalić działaniem swojego kremiku. Kremik świetnie nawilża, co zawdzięcza głównie masłu awokado. Masło to jest dla mnie świetnym zamiennikiem masła shea, do tego nie pachnie i wygodniej się rozprowadza :) Jednak dzięki niemu również kremik trochę wolno się wchłania i przez ten okres oczekiwania mamy na twarzy delikatną warstewkę. Warstewka jest lekko tłustawa, lecz czuć ją jedyne pod dotykiem dłoni, na samej twarzy nie. Jeśli macie pod ręką masło awokado i używacie go na twarz, wiecie o co chodzi :)

Cudny marcepanowy aromat zawdzięcza oleju z pestek śliwek. Olej ten wspomaga nawilżanie skóry, ale przede wszystkim jest wspaniałym przeciwutleniaczem. Bardzo miły olej, będę o nim pisać jeszcze szerzej.
O oleju malinowym rozpisywałam się już wyżej, a na własnej skórze testowałam go jedynie w wersji solo. Mam nadzieję, że będzie równie dobrze zmiękczał skórę i że w końcu coś wyreguluje moje kapryśne gruczoły!

Matujące właściwości zyskał dzięki zielonej herbacie. Sama zielona herbata stosowana często na twarz sprawia, że nabiera ona ładnego kolorytu, trochę przypominającego częste picie soku z marchewki, jednak wiadomo, że efekt nieco słabszy. Zielona herbata jest stworzona do pielęgnacji cery problematycznej i przetłuszczającej się, jednak nie jest w tym kremie niezastąpiona. W wersji dla cery suchej gorąco polecam napar z rumianku!
I to jest to, co najbardziej w tym kremie kocham. Pomimo warstewki, która trochę się utrzymuje, jest mat. I ten mat długo się trzyma! Posmarowałam się koło 13 moim cudem, ciągle jeszcze się nie błyszczę, a ostatnio mam do tego spore skłonności. Oczywiście nie jest to płaski mat, czy efekt zbliżony do pudrowania twarzy. Mam na myśli efekt, w którym nie ma błyszczącej warstewki, jedyny blask jest spowodowany dobrze zadbaną skórą :)

Umiem się zareklamować, nie? :)
A teraz ręka w górę, kto chce sobie zrobić taki w domku?

Pozdrawiam ciepło! Twórcza dziś Jaskółka


P.S. Jestem w trakcie tworzenia witaminowego kremu mocno odżywczego! Stay tuned!

Disqus for Jaskółcze Ziele