25 sty 2017

Ulubieńcy 2016!

Cześć kochani! Wiem, że długo mnie to nie było. Chorowałam cały grudzień, więc styczeń był dla mnie podwójnie pracowity - miałam na głowie nadrabianie całego przedświątecznego chaosu, które nałożyło mi się na końcowe zaliczenia i sesję. Trochę się przeforsowałam przez ten czas i ciągle mam wrażenie, że jestem na granicy choroby i wycieńczenia. Na szczęście wszystko co złe, kiedyś się kończy, przede mną jeszcze dwa egzaminy końcowe - a sama sesja już nie jest mi taka straszna, tym bardziej że dzisiaj już pierwsze koty za płoty poszły. Dlatego, wiedząc, że mogę sobie w końcu pozwolić na tę odrobinę przyjemności w formie rozmowie z Wami, chciałabym pokazać Wam moich ulubieńców minionego roku 2016 - chyba jako ostatnia! Opowiem Wam za produktami, za którymi tęsknię i będą u mnie gościć w 2017, o produktach po które sięgam ciągle, bo jeszcze się nie skończyły, o których sama myśl wywołuje ciepłe wspomnienia :)


Lily Lolo służy mi ciągle w aspektach makijażowych - na wielkie wyjścia sięgam po chłodny bronzer w odcieniu Hololulu, na co dzień po brzoskwiniowy róż Just Peachy (podobno teraz w modzie :)), oba w wersji prasowanej. Bardzo wygodne w obsłudze, rozprowadzają się jak masełko, mają średnią pigmentację, ciężko zrobić sobie krzywdę, nawet w pośpiechu. Ciągle sięgam po moją kochaną kremową szminkę Love Affair - jest to brudny róż z brązowymi podtonami, który pięknie podkreśla usta w makijażu dziennym. I nawilża! Idealna na zimę.

Peeling w formie pudru od Alpha H to chyba moje największe odkrycie minionego roku. Jest delikatny, z powodzeniem można go stosować codziennie, jeśli zachodzi taka potrzeba. Radzi sobie znakomicie niezależnie od pory roku. Skóra pod jego wpływem robi się miękka jak pupcia niemowlaka. Kocham z całego serca, nie zamienię na inny. Chyba, że stworzę swój :)

Kolejne zdjęcie można skategoryzować ogólnie do koreańskich maseczek, których działanie w większości jest naprawdę świetne. Bardzo mnie cieszy, że ich oferta na polskim rynku stale się powiększa i przy okazji pokazuje rzeszy kobiet, że istnieją kosmetyki lepszej jakości. To budzi świadomość pielęgnacji. Najmilej wspominam ryżową bąbelkującą maseczkę od Skin79, która nie tylko świetnie zadbała o moją skórę - złagodziła podrażnienia, zwęziła pory po pierwszym użyciu i ograniczyła błyszczenie - ale również niosła ze sobą mnóstwo dziecięcej zabawy w postaci piany rosnącej na buzi. Można się nieźle uśmiać, gdy zobaczy się wynik końcowy - moja buzia wyglądała jak jajo!

Be.Loved to nowa polska marka kosmetyków przyrządzanych w Łotwie, które również skradły mi serce. Mydełko Powietrze było cudnie kremowe i pachniało niesamowitą lekkością. Jako maniaczka mydeł stawiam go na piedestale moich ulubionych. O Be.Loved usłyszycie jeszcze nie raz w tym roku, ponieważ ich kosmetyki dzielnie chronią mnie przed mrozami.


BioIQ  to kolejna polska marka, których kosmetyki w tym przypadku wyrabiane są we Francji. Świetne, naturalne, bogate składy. Pokazywałam Wam krem na dzień intensywnie nawilżający, który radzi sobie również z moimi zaczerwienieniami oraz przetłuszczaniem się cery (tak! to możliwe!), chciałam Wam również opowiedzieć o serum z tej samej serii, która dzielnie wspierał krem (drugą już buteleczkę pragnę zaznaczyć) w jesienne i zimowe dni, ale nie zdążyłam. Więc spotkamy się ponownie na kartach bloga na pewno.

Mythic Oil w wersji Rich był swego czasu moim prawdziwym wybawieniem. Chronił włosy przed przesuszeniem, szczególnie bardzo go ceniłam po dekoloryzacji, którą moje włosy zniosły i to aż podwójne. Co prawda na ten moment w ramach małego relaksu postanowiłam pozbyć się większości włosów - kurcze, właśnie sobie uświadomiłam, że nawet nie pokazałam Wam efektów, a poszalałam z cięciem! - ale po olejek sięgam równie często. Dzięki niemu moje włosy łatwiej się rozczesują (a zawsze lubiły się plątać) i są chronione w okresie grzewczym,

Z szamponem John Masters Organic z lawendą i rozmarynem zdążyłam się już pożegnać, ale wspomnienie tego cudnego aromatu czy lekkości jakie miały po nim moje włosy przywołuje miłe ciepełko. Był on wyjątkowo udanym urodzinowym prezentem, który mam nadzieję się powtórzy, bo sama nigdy nie wydam tyle na produkt do włosów - sama od siebie sięgam po szampony Faith in Nature tylko jak na złość żaden z nich nie pachnie lawendą z rozmarynem!
P.S. O Faith in Nature też jeszcze usłyszymy w tym roku. Będzie tropikalnie :)

Be.Organic to ponownie polska marka. Cieszę się, że ten rok tyle rodzimych kosmetyków sprowadził na moją pielęgnacyjną drogę. Kosmetyki te znajdziecie stacjonarnie w Hebe, a masełko z szałwią muszkatołową i miłorząbem japońskim jest genialne na zimowe wieczory, jeśli tylko odważycie się wyskoczyć spod ciepłego kocyka, by się nim wysmarować :) Pozostawia na skórze tłustą warstewkę, która wchłania się przez całą noc, dając na kolejne dni przyjemnie miękką i gładką cerę. A przy okazji otrzymujemy nasiona szałwii, którą można sobie zasadzić ♥


Super Kabuki od Lily Lolo. Nie wyobrażam sobie bez niego życia - tak samo jak nie wyobrażam sobie mojego życia bez makijażu mineralnego. Dzięki niemu makijaż przebiega szybciej, uzyskujemy lepsze krycie przy nałożeniu minimalnej ilości produktu. Poza tym jest po prostu piękny i niesamowicie mięciusi.

Joico, zarówno szampon i maska z serii K-Pak, uratowały moje włosy przed ścięciem - chociaż teraz uważam, że w krótszych mi bardziej do twarzy i żałuję, że nie podjęłam decyzji o ścięciu już wtedy, zaoszczędziło by mi to sporo włosowego zachodu. Niemniej jednak seria świetnie wywiązała się ze swojego zadania - moje włosy, choć po przejściach wyglądały na zdrowe, ładnie się układały, nie kruszyły się ani nie rozdwajały. Na ten moment jest to zbyt intensywny rodzaj pielęgnacji dla moich włosów - ścięłam większość farbowanych włosów, mam naturalny kolor włosów - więc traktuje resztki jako kurację (i pewnie zużycie ich do końca będzie trwało wieki :)). Niemniej jednak jeśli włosy po przejściach doprowadzają Was do szału, ten zestaw powinien poprawić Waszą sytuację, tak jak to zrobił ze mną.

Uwielbiam tę maseczkę od Madary. Peel to delikatnie złuszczająca (kwasem glikolowym) maseczka rozjaśniająca, pachnąca przepięknie lawendą z oregano - chociaż na przykład moja ciocia za tym zapachem nie przepada, za działaniem już zdecydowanie bardziej :) Wyrównuje strukturę skóry, z czasem rozjaśnia przebarwienia, sprawdza się świetnie jako maseczka bankietowa, zawiera bowiem rozświetlający pyłek, który zostaje na skórze i robi robotę jak niejedna dobra baza rozświetlająca.

Last but not least, szampon marokański z glinką rhassoul Beaute Marrakech. Mocno oczyszczający, świetnie sobie radził z moją kapryśną skórą głowy i nadawał włosom przyjemnej sypkości. I do tego ten cudny orientalny zapach. Jak zużyję swoje zapasy, bardzo chętnie kupię raz jeszcze, świetne uzupełnienie pielęgnacji skóry głowy.

Na zakończenie chciałabym z całego serduszka podziękować Wam za miniony rok. Że jesteście, że czytacie, że komentujecie. Bez Was cała ta zabawa nie miałaby sensu! :*


Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wasze komentarze to dla mnie źródło motywacji ♥
Jeśli masz do mnie pytanie: ziele.jaskolcze@gmail.com

Disqus for Jaskółcze Ziele