Cześć, kochani! Dzisiejszy post jest nietypowy, ponieważ
piszę do Was z basenu termalnego znajdującego się w Wielkim Mederze, na
Słowacji. Z aplikacji Blogger :) Mam nadzieję, że wszystko będzie w
porządku, tekst się nie rozjedzie i zdjęcia będą odpowiedniej wielkości.
Dzisiaj opowiem Wam o balsamie przeciwcellulitowym Vis Plantis z ekstraktem ze śluzu ślimaka.
Butla mieści pół litra balsamu, który starczy nam na kilka
dobrych miesięcy regularnego stosowania. Mnie osobiście przy miesięcznym
użytkowaniu rano i wieczorem nie udało się zużyć nawet połowy, a
stosowałam balsam na całe nogi i brzuch.
Opakowanie wykonane jest z niezbyt grubego plastiku, dzięki
czemu z łatwością możemy określić ile prodktu nam jeszcze pozostało,
patrząc po prostu pod światło. Plastik nie jest specjalnie wytrzymały,
co widać na załączonych zdjęciach - nie byłam dla butelki brutalna, taka
już do mnie przyjechała :)
Butla zaopatrzona jest w pompkę, co jest najlepszym
rozwiązaniem do tego typu produktu. Jednak mogłaby aplikować więcej
produktu na raz.
Woda, parafina, gliceryna, masło shea, alkohol cetylowy, Ceteareth-20, olej bawełniany, Ethylhexyl Stearate, filtrat ze śluzu ślimaka, bentonit, ekstrakt z masła shea, ekstrakt z awokado, octan tokoferylu (witamina E), panthenol, Acrylathes/C10-30 Akryl Acrylate Crosspolymer, Dimethicone, Parfum, Phenoxyethanol, Triethanolamine, Disodium EDTA, Caprylyl Glycol, Hydroxycitronellal, Citronellol, Alpha-isomethyl Ionone, Limonene, Hexyl Cinnamal, Buthylphenyl Methylpropional, Linalool
Obecność parafiny tak wysoko w składzie kompletnie mi się nie podoba, tym bardziej, że marka reklamuje swoje kosmetyki, jako "pełne natury". Tej natury trochę widać później w składzie, jest obecne masło shea, jak i ekstrakt z niego, ekstrakt z awokado i filtrat ze śluzu ślimaka, olej bawełniany i bentonit, ale na tym ta cała natura się kończy - a skład jest jeszcze dłuższy. Większość dodatków ma na celu poprawić jakość użytkowania produktu, jak rozprowadzanie po ciele - z czym sobie całkiem nieźle radzi, czy wchłanianie się - z czym radzi sobie już znacznie gorzej, co mnie zaskoczyło, biorąc pod uwagę jego lekką konsystencję. Winę za to zrzucam na parafinę, tak wysoko w składzie. A wystarczyłoby zamienić się miejscami z masłem shea i od razu skład byłby przyjemniejszy, i dla oka, i dla ciała.
Odnośnie filtratu ze śluzu ślimaka, firma zapewnia, że żaden ślimak nie ucierpiał podczas jego pozyskiwania. I chwała im za to!
W ciągu wakacji moja dotychczasowa, lekka dieta przeszła
przeobrażenie zupełne, odpuściłam również w kwestii ilości wypijanych
płynów, co na moim ciele od razu zostało zaznaczone. Powrócił cellulit
wodny, którego udało mi się pozbyć już pół roku temu, odpowiednio
nawadniając organizm.
Pamiętając, jak długo mój organizm musiał się przyzwyczajać
do faktu, że jest regularnie nawadniany i nie musi specjalnie
magazynować wody w postaci tego przebrzydłego cellulitu wodnego,
postanowiłam sprawdzić czy połączenie mojego nowego balsamu z
odpowiednim nawadnianiem przyniesie oczekiwane rezultaty w krótszym
czasie. I tak oto popijałam sobie domowo robioną wodę smakową według
tego przepisu, smarowałam się sumiennie balsamem, masując przy okazji
ciało zawsze w kierunku serca, by poprawić krążenie limfy i krwi i
cierpliwie czekałam.
Pierwsze rezultaty były widoczne po okresie dwóch tygodni,
cellulit wodny zaczął powoli zanikać, a skóra stała się jędrniejsza. Po
miesiącu, czyli obecnie, większość cellulitu wodnego znikła, została
jednak typowo pomarańczowa skórka, z którą balsam, wspierany spacerami i
obecnie pływaniem, nieszczególnie sobie radzi.
Podejrzewam, że żeby pozbyć się pomarańczowej skórki muszę
znacznie zwiększyć ilość ruchu - a ta ilość znacznie się zmniejszyła,
odkąd mam wakacje. Zamieniłam pilates i szóstkę Weidera na spacery i
bieganie na zjeżdżalniach, na co moje ciało stanowczo mówi: to za mało!
Dlatego gdy już skończę dla Was pisać, biegnę na aerobik
wodny, a później wskakuję do basenu olimpijskiego. Woda to w końcu mój
żywioł, jestem zodiakalną rybą i jeśli nie zacznę teraz to resztę
wakacji spędzę na kanapie!
Wracając jeszcze do działania balsamu, nie dał rady z
nawilżaniem mojej skóry. Moje ciało z reguły nie jest zbyt wymagające,
jednak w czasie wakacji często uczula mnie słońce, czasem nawet i woda,
co objawia się wysypką i suchością skóry. Z reguły pomaga wapno i
odrobina nawilżenia, jednak w przypadku tego balsamu, musiałam sięgnąć
po inny produkt. Podejrzewam, że gdyby zamienić miejscami w składzie masło shea i parafinę, taka sytuacja nie miałaby miejsca. Moja skóra bardzo lubi się z masłem shea.
Stosowanie dwóch balsamów na raz nie jest wymarzoną bajką
balsamową, więc najprawdopodobniej drugi raz po ten balsam nie sięgnę. Ale mam zamiar go wykończyć i z jego pomocą pozbyć się w zupełności cellulitu wodnego. Kto wie, może da lepsze rezultaty, gdy zwiększę w końcu ilość ruchu.
Niemniej jednak mój następny "produkt" przeciw cellulitowy będzie... Ostrą szczotką do ciała!
Niemniej jednak mój następny "produkt" przeciw cellulitowy będzie... Ostrą szczotką do ciała!
P.S. Pomimo tego, że post jak najbardziej został napisany na basenie, zdjęcia już nie chciały się wgrać. Stąd publikacja z poślizgiem, ale również ze wszystkim dopiętym na ostatni guzik! Teraz już nie pędzę na wodny aerobik - który jak najbardziej był zaliczony! - tylko na grilla :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wasze komentarze to dla mnie źródło motywacji ♥
Jeśli masz do mnie pytanie: ziele.jaskolcze@gmail.com