23 maj 2014

Piekielnie rozgrzewający peeling

Moja kochana Zmora wyszła nam wczoraj z klatki! Z zaciekawieniem rozgląda się po pokoju, przeniesiona na łóżko nie potrafiła zrozumieć dlaczego kołdra pod jej ciężarem się obniża, obecnie odkrywa najskrytsze tajemnice magicznego kartonowego pudełka. Żywe srebro z niej, jednak daje spać w nocy :)
Odkąd wczoraj wyszła, gdy tylko byłam w domku cały czas się w nią wpatrywałam. A to podskakuje w miejscu, a to wciska się pod półkę z książkami, a to trzepie uszkami, żeby pozbyć się kurzu, jaki się do niej przyczepił w tej małej skrytce, a to zarzuca nóżkami podczas skoku. Jestem pod urokiem Zmory Potwory :)
Zrobiła się też odważniejsza, zaczęła nawet pozować! Tutaj mała namiastka tego, co znajdziecie za niedługo na fanpage'u. Gdy tylko Zmorka poczuje się na tyle odważnie i zacznie mi się kłaść na pleckach, nie dam jej spokoju z aparatem :):):)


Dzisiaj o produkcie, który ciężko jest mi zużyć. Podchodzę do niego z niechęcią, ponieważ korzystanie z niego do najprzyjemniejszych nie należy. Mowa o rozgrzewającym peelingu Planety Organici z serii Morza Martwego.


Dostajemy za cenę po obniżce (lub z rabatem :)) 36,90zł ogromne opakowanie peelingu, mieści ono bowiem 450ml produktu. Pod tym względem ogromny plus, gdyż peeling stosuje się raczej miejscowo, przez co wydajność jest ogromna. Opakowanie jest ładne, w ciekawych kolorach, z pięknym logo Planety Organici i z piękną pupą, mającą nas pewnie motywować do pracy nad sobą :)
Wieczko łatwo się odkręca nawet mokrymi rączkami. Po otwarciu uderza nas mocny solno-wodorostowy zapach, od którego kręci się w nosie. Zapach jednoznacznie kojarzy mi się z portem, brakuje jedynie rybiego odoru. Dla mnie wyjątkowo nieprzyjemny, na szczęście niezbyt trwały na odległość, nie czuć go również podczas masowania naszego cudownego ciałka.

Produkt jest bardzo zbity, trzeba konkretnie zanurzyć paluchy, by wydobyć porcję dla siebie. Dodatkowo produkt się ciągnie, jednak nie przeszkadza to w aplikacji. Znacznie łatwiej przyjdzie nam wydobywać produkt zwilżonymi palcami, choć wtedy może on zmienić trochę kolor. Jednak różnica kolorów zniknie do następnego użytkowania.


Skład produktu jest krótki, ładny, pełen organicznych olejów czy maseł - znajdziemy ich w sumie aż 5!

Sól z Morza Martwego, gliceryna, Sodium Cocoyl Isethionate (delikatny detergent bazujący na oleju kokosowym), organiczne masło shea, Cetearyl Alcohol (emolient "tłusty"), palestyński olej pistacjowy, organiczny olej z granatu, organiczny olej z awokado, organiczny olejek neroli, ekstrakt z czerwonej papryki, Tocopherol (witamina Е), Parfum

Pierwsze skrzypce gra sól z Morza Martwego, która peelinguje naszą skórę. Jest to bardzo mocny zdzierak, jednak z racji tego, że jest to sól, możemy siłę peelingu stopniować. Za to ogromny plus.
Dodatkowo sól morska, po rozpuszczeniu w wodzie na naszej skórze, sprawia, że nasze pory się otwierają, dzięki czemu minerały w niej zawarte czy reszta cudnych składników peelingu z łatwością dostaną się głębiej, by lepiej zadziałać.
Mamy glicerynę, masło shea, olej z awokado, z granatu, pistacjowy, które zadbają o dobre nawilżenie naszej skóry. Pistacjowy dodatkowo poprawia jej koloryt. Olejek neroli do tej pory zawsze kojarzyłam z pielęgnacją cery tłustej, okazuje się, że również w tym peelingu ma zastosowanie - ma zapobiegać powstawaniu naczynek. U mnie jednak się pod tym względem nie spisał...
Ekstrakt z czerwonej papryki silnie rozgrzewa peelingowane miejsce, przyspieszając krążenie, co w połączeniu z ćwiczeniami pomoże nam szybciej pozbyć się cellulitu, toksyn i nadmiaru wody z organizmu.
Dostajemy również witaminę E na sam koniec, miły dodatek, skórze jej nigdy dość :)


Jak do tej pory wydaje się, że peeling jest świetny. Dlaczego więc miałam z nim taki problem?
Otóż piecze niemiłosiernie. Spodziewałam się rozgrzewania, ale to, co funduje nam ten peeling, jest uczuciem na granicy bólu. Znacznie lepiej korzysta się z niego pod prysznicem niż w wannie, bo przy kontakcie z wodą efekt jeszcze bardziej się wzmacnia.
Co gorsza, utrzymuje się on wyjątkowo długo, około godziny po kąpieli. Gdy był środek zimy, nie mogłam wytrzymać pod ulubioną polarową piżamką, nie wspominając już o przykryciu się pierzynką, gdyż tutaj również efekt się potęgował.

Przeżyłam z nim ciężkie chwile, ale się nie poddawałam. Od małej mówiono mi: chcesz być piękna, musisz cierpieć, a mój cellulit jak na mój wiek po prostu mnie przeraża. I faktycznie, w połączeniu z ćwiczeniami - w cale nie wiadomo jakimi, albo ok. 15-20 minut intensywnych ćwiczeń na rzeźbę co dwa, trzy dni, albo 2 razy w tygodniu na zumbę - efekty było widać. Szybciej straciłam parę centymetrów, pomarańczowa skórka stopniowo zaczęła znikać, jednak był to powolny efekt. I tak jestem w szoku, że coś się ruszyło :)

Jest jednak jeden ogromny minus tego peelingu. Przybyło mi popękanych naczynek. Postaram się dostarczyć sobie witaminy C, by efekt zminimalizować, bo staram się do niego podejść jeszcze raz, gdyż przeprowadzam gruntowny remont swojego ciałka :)

Przez maturę znowu przybrałam, mam potworny nawyk podjadania podczas nauki. Więc gdy tylko byłam już po chemii, wzięłam się za siebie. Po pierwsze dieta, bardziej świadome żywienie się, zmniejszenie ilości zjadanych kalorii i brak świństw pakowanych do buźki. Po drugie więcej ruchu, bo szkolna ławka i niechętne uczęszczanie na wf zrobiło swoje. A zauważyłam, że nie potrzeba mi wiele, by stracić zbędne kilogramy. Chodzę z mamą na zumbę i fitness, razem raźnej :) Wczoraj dodatkowo wybrałyśmy się na siłownie z powodu odwołanych zajęć i pupcia się nieźle odzywa. Mam nadzieję, że uda mi się trochę tyłka zrzucić przez te najdłuższe wakacje w moim życiu, a jakby się udało trochę wzmocnić ramiona to w ogóle byłabym przeszczęśliwa!

Także zamiast zrzucić zbędne kilogramy do wakacji, to robię to przez wakacje. Lepiej późno niż wcale! A teraz wracam do Zmorki, bo mi podskakuje pod nóżkami, chętna na pieszczoty :)

Pozdrawiam ciepło! Jaskółka


Disqus for Jaskółcze Ziele