Odkąd wczoraj wyszła, gdy tylko byłam w domku cały czas się w nią wpatrywałam. A to podskakuje w miejscu, a to wciska się pod półkę z książkami, a to trzepie uszkami, żeby pozbyć się kurzu, jaki się do niej przyczepił w tej małej skrytce, a to zarzuca nóżkami podczas skoku. Jestem pod urokiem Zmory Potwory :)
Zrobiła się też odważniejsza, zaczęła nawet pozować! Tutaj mała namiastka tego, co znajdziecie za niedługo na fanpage'u. Gdy tylko Zmorka poczuje się na tyle odważnie i zacznie mi się kłaść na pleckach, nie dam jej spokoju z aparatem :):):)
Dzisiaj o produkcie, który ciężko jest mi zużyć. Podchodzę do niego z niechęcią, ponieważ korzystanie z niego do najprzyjemniejszych nie należy. Mowa o rozgrzewającym peelingu Planety Organici z serii Morza Martwego.
Dostajemy za cenę po obniżce (lub z rabatem :)) 36,90zł ogromne opakowanie peelingu, mieści ono bowiem 450ml produktu. Pod tym względem ogromny plus, gdyż peeling stosuje się raczej miejscowo, przez co wydajność jest ogromna. Opakowanie jest ładne, w ciekawych kolorach, z pięknym logo Planety Organici i z piękną pupą, mającą nas pewnie motywować do pracy nad sobą :)
Wieczko łatwo się odkręca nawet mokrymi rączkami. Po otwarciu uderza nas mocny solno-wodorostowy zapach, od którego kręci się w nosie. Zapach jednoznacznie kojarzy mi się z portem, brakuje jedynie rybiego odoru. Dla mnie wyjątkowo nieprzyjemny, na szczęście niezbyt trwały na odległość, nie czuć go również podczas masowania naszego cudownego ciałka.
Produkt jest bardzo zbity, trzeba konkretnie zanurzyć paluchy, by wydobyć porcję dla siebie. Dodatkowo produkt się ciągnie, jednak nie przeszkadza to w aplikacji. Znacznie łatwiej przyjdzie nam wydobywać produkt zwilżonymi palcami, choć wtedy może on zmienić trochę kolor. Jednak różnica kolorów zniknie do następnego użytkowania.
Skład produktu jest krótki, ładny, pełen organicznych olejów czy maseł - znajdziemy ich w sumie aż 5!
Sól z Morza Martwego, gliceryna, Sodium Cocoyl Isethionate (delikatny detergent bazujący na oleju kokosowym), organiczne masło shea, Cetearyl Alcohol (emolient "tłusty"), palestyński olej pistacjowy, organiczny olej z granatu, organiczny olej z awokado, organiczny olejek neroli, ekstrakt z czerwonej papryki, Tocopherol (witamina Е), Parfum
Pierwsze skrzypce gra sól z Morza Martwego, która peelinguje naszą skórę. Jest to bardzo mocny zdzierak, jednak z racji tego, że jest to sól, możemy siłę peelingu stopniować. Za to ogromny plus.
Dodatkowo sól morska, po rozpuszczeniu w wodzie na naszej skórze, sprawia, że nasze pory się otwierają, dzięki czemu minerały w niej zawarte czy reszta cudnych składników peelingu z łatwością dostaną się głębiej, by lepiej zadziałać.
Mamy glicerynę, masło shea, olej z awokado, z granatu, pistacjowy, które zadbają o dobre nawilżenie naszej skóry. Pistacjowy dodatkowo poprawia jej koloryt. Olejek neroli do tej pory zawsze kojarzyłam z pielęgnacją cery tłustej, okazuje się, że również w tym peelingu ma zastosowanie - ma zapobiegać powstawaniu naczynek. U mnie jednak się pod tym względem nie spisał...
Ekstrakt z czerwonej papryki silnie rozgrzewa peelingowane miejsce, przyspieszając krążenie, co w połączeniu z ćwiczeniami pomoże nam szybciej pozbyć się cellulitu, toksyn i nadmiaru wody z organizmu.
Dostajemy również witaminę E na sam koniec, miły dodatek, skórze jej nigdy dość :)
Jak do tej pory wydaje się, że peeling jest świetny. Dlaczego więc miałam z nim taki problem?
Otóż piecze niemiłosiernie. Spodziewałam się rozgrzewania, ale to, co funduje nam ten peeling, jest uczuciem na granicy bólu. Znacznie lepiej korzysta się z niego pod prysznicem niż w wannie, bo przy kontakcie z wodą efekt jeszcze bardziej się wzmacnia.
Co gorsza, utrzymuje się on wyjątkowo długo, około godziny po kąpieli. Gdy był środek zimy, nie mogłam wytrzymać pod ulubioną polarową piżamką, nie wspominając już o przykryciu się pierzynką, gdyż tutaj również efekt się potęgował.
Przeżyłam z nim ciężkie chwile, ale się nie poddawałam. Od małej mówiono mi: chcesz być piękna, musisz cierpieć, a mój cellulit jak na mój wiek po prostu mnie przeraża. I faktycznie, w połączeniu z ćwiczeniami - w cale nie wiadomo jakimi, albo ok. 15-20 minut intensywnych ćwiczeń na rzeźbę co dwa, trzy dni, albo 2 razy w tygodniu na zumbę - efekty było widać. Szybciej straciłam parę centymetrów, pomarańczowa skórka stopniowo zaczęła znikać, jednak był to powolny efekt. I tak jestem w szoku, że coś się ruszyło :)
Jest jednak jeden ogromny minus tego peelingu. Przybyło mi popękanych naczynek. Postaram się dostarczyć sobie witaminy C, by efekt zminimalizować, bo staram się do niego podejść jeszcze raz, gdyż przeprowadzam gruntowny remont swojego ciałka :)
Przez maturę znowu przybrałam, mam potworny nawyk podjadania podczas nauki. Więc gdy tylko byłam już po chemii, wzięłam się za siebie. Po pierwsze dieta, bardziej świadome żywienie się, zmniejszenie ilości zjadanych kalorii i brak świństw pakowanych do buźki. Po drugie więcej ruchu, bo szkolna ławka i niechętne uczęszczanie na wf zrobiło swoje. A zauważyłam, że nie potrzeba mi wiele, by stracić zbędne kilogramy. Chodzę z mamą na zumbę i fitness, razem raźnej :) Wczoraj dodatkowo wybrałyśmy się na siłownie z powodu odwołanych zajęć i pupcia się nieźle odzywa. Mam nadzieję, że uda mi się trochę tyłka zrzucić przez te najdłuższe wakacje w moim życiu, a jakby się udało trochę wzmocnić ramiona to w ogóle byłabym przeszczęśliwa!
Także zamiast zrzucić zbędne kilogramy do wakacji, to robię to przez wakacje. Lepiej późno niż wcale! A teraz wracam do Zmorki, bo mi podskakuje pod nóżkami, chętna na pieszczoty :)
Jaka piękna Zmorka <3 Wygląda na takie małe niewiniątko ;P
OdpowiedzUsuńJa zawsze mam problem z dobraniem peelingu do ciała. Nienawidzę cukrowych, bo zostawiają taką lepiącą warstwę, ciężko mi po nich nawet umyć wannę. Solne już znacznie lepiej. Gdybym kiedyś natrafiła gdzieś przypadkiem na ten peeling i przeczytała skład to na pewno bym kupiła. Ale teraz tego już na pewno nie zrobię- jeżeli piecze to nie będę się męczyć. Kosmetyki powinny dawać efekty, ale być też w miarę przyjemne w użytkowaniu ;) A jeżeli on powoduje nawet zwiększone pękanie naczynek to już podziękuję, bo mam dość wrażliwą skórę.
Też nie mam zamiaru drugi raz go kupować, tylko szkoda mi się go pozbywać za tyle wydanych pieniędzy. Jakoś zdzierżę do denka, może schudnę przy okazji :):):)
UsuńZmora jak puszysta kulka! Czytam skład peelingu i widzę ekstrakt z papryki. Pierwsza myśl - dodać szczyptę chili do domowego peelingu kawowego. Ale to na pewno zły pomysł, za który na pewno zapłaciłabym torturami. Może to pieczenie wywoływane jest właśnie przez paprykę, bo który ze składników mógłby w ten sposób działać?
OdpowiedzUsuńJak najbardziej przez paprykę, nie uwzględniałam tego w notce, bo uznałam to za oczywiste.
UsuńTeż nie ryzykowałabym wrzucenia papryczek do peelingu. Raz sobie zaeksperymentowałam i zrobiłam napar z papryki do wcierki do włosów. Ładnie mnie podrażniło... Odtąd papryka tylko w gotowcach :)
Zmora jest urocza, kiedyś miałam chomiki- to dopiero akrobaci, nocami wychodziły z klatki. Nie lubię za bardzo kosmetyków do ciała, które grzeją.mam bardzo wrażliwą skórę i grzanie odczuwam jako palenie i pieczenie. tak jak u Ciebie w tym przypadku.
OdpowiedzUsuńZmora na szczęście tylko ten jeden raz postanowiła zaszaleć, pewnie z nudów, gdyż pierwszego dnia nie wychodziła z pudełka. Teraz w nocy daje nam spać, a szaleje dopiero rano :)
UsuńJaki słodziak ^^ Śliczna jest !
OdpowiedzUsuńPeelingu nie miałam, ale życzę wytrwałości w ćwiczeniach :)
Z wytrwałością teraz trochę łatwiej, bo chodzimy z mamą razem, więc jedna drugą ciągnie :) Gorzej z dietą :P
Usuńalee kochanaa! jekju jejku <3
OdpowiedzUsuńco to za rasa króliczka ?
OdpowiedzUsuńBaranek :)
UsuńZmorka jest kochanaaaaa <3 Ja też podjadam podczas nauki, ale właśnie staram się troszkę ogarnąć przed wakacjami, więc ten peeling by mi się przydał :D Ciekawe jak bym zniosła to pieczenie, haha:)
OdpowiedzUsuńJa na właściwe wakacje pewnie pojadę dopiero we wrześniu, jednak na basen bym się chciała wybrać... Dlatego nie podjadamy i ćwiczymy.
UsuńByłam w czwartek na siłowni zrobić nogi, bo to moja największa zmora, i teraz siedzę z taaakimi zakwasami po wewnętrznej stronie ud... Koszmar! :P
Zmora jest piekna
OdpowiedzUsuńa co do pieczenia to kiedys dawno temu byla linia papryczanych kosmetykow na cellulit i mialam ten sam problem wiec byc moze to wina papryki
Cudo z niej :) Szkoda tylko, że jeszcze nie daje się złapać z aparatem, jak leży na boczku :)
UsuńOczywiście, że obstawiam paprykę, nic innego nie może tak rozgrzewać w tym składzie.
Aj, Zmorcia, Zmorcia :)
OdpowiedzUsuńCzytając Twoją recenzję pomyślałam, że w sumie mogłabym spróbować tego peelingu... ale kiedy dotarłam do fragmentu o potęgowaniu pieczenia przez wodę i popękanych naczynkach zmieniłam zdanie. Jakoś mnie to nie kusi :( Jesteś pewna, że to działanie peelingu, a nie reakcja alergiczna?
Yup, sprawdzone na kilku osobach. Zastanawiałam się czy to nie reakcja alergiczna, gdy wypróbowałam go najpierw na ręce, ale każda osóbka tak miała.
UsuńU mnie wystąpiło więcej popękanych naczynek, bo mam do nich skłonności, taka moja natura :)
Zmora to niesamowity słodziak :) Aż ma się ochotę ją przytulić :) Na ten peeling raczej się nie skuszę , nie lubię pieczenia :/
OdpowiedzUsuńAle słodki króliczek ;D Wydaje się taki spokojny ( nie to co moje dwa wiecznie wariujące szynszyle ;D) . Peelingu nie miałam ale wolę nie ryzykować "pieczenia" :) Już widzę co by się działo z moją skórą po takim peelingu
OdpowiedzUsuń