Cześć kochani! Ale się za Wami stęskniłam! U mnie wszystko w porządku, jedynie sesja mocno dała mi w kość. Dodatkowo zostawiłam kartę od aparatu w domku, a nie miałam głowy do tego by kombinować nowe zdjęcia. Na szczęście yerba, sporadyczne ćwiczenia by rozruszać zasiedziane ciałko (dosłownie 5-minutowe, by główka przestała boleć) i tona słodyczy pomogły mi przejść przez sesję z całkiem niezłym wynikiem - ale dodatkowymi 2 kilogramami. Jakby tego było mało, Tosiek schudł! Jak żyć? :):):)
Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, mam teraz dodatkową motywację, by moje dwa tygodnie w domku spędzić aktywnie. Wczoraj wieczorem, zaraz po powrocie wybrałam się z mamą do OSP na zumbę, a dzisiaj rano poćwiczyłam troszkę jogi, by rozruszać zakwasy, a następnie pobawiłam się trochę ze sztangą w pokoju brata. Nic specjalnego, 3 serie z pustą sztangą, ale satysfakcja ogromna!
Obiecałam też sobie, że przez najbliższe dwa tygodnie wyrobię sobie nawyk regularnego pisania, by w nowym semestrze odruchowo siadać do małego spotkania z Wami. Mam Wam tyle do opowiedzenia, tyle wspaniałych kosmetyków do pokazania!
Dzisiaj chciałabym zapoznać Was z moim zimowym kremem na co dzień, który nie tylko chroni mnie przed mrozem i zimnym brzydkim wiatrem, ale również trzyma w ryzach wszelkie niedoskonałości. Mowa o kremiku Beautiful Face od Make Me Bio dla cery problematycznej.
Make Me Bio mają cudowne opakowania i choćby tylko z tego powodu kosmetyki tej marki marzyły mi się od dawna. Beautiful Face wrzuciłam do koszyczka pod wpływem chwili, ponieważ skończył mi się mój Hydranov. Dostałam 60ml kremu w pięknym szklanym słoiczku, zaopatrzony w uroczy konopny sznurek. Kremik ma delikatny zapach olejku herbacianego, przypadł do gustu Tośkowi :)
Zaskoczyła mnie jego konsystencja! Jest to lżejsza wersja aptecznych maści, wystarczy dosłownie odrobina, by rozprowadzić go na całej twarzy, druga odrobina na szyję i dekolt. Jednak przy naszym pierwszym razie byłam bardzo niezadowolona, bo krem zostawia tłustawą warstewkę, pomimo naniesienia niewielkiej ilości oraz tego, że wchłania się do matu. Ponieważ mam skórę tłustą, warstwa - zgodnie z moimi przewidywaniami - sprawiła, że zaczęłam się przetłuszczać w szybkim tempie.
Znalazłam jednak na niego sposób. Zostawiam go chwilę do wchłonięcia, a następnie - przed nałożeniem podkładu - pudruje go matującym pudrem z Lily Lolo. Prosty trik sprawił, że buzia przestała się przetłuszczać, a ja miałam szansę docenić działanie kremu. Niemniej jednak zimą moja skóra przetłuszcza się w znacznie mniejszym stopniu, wymaga ode mnie większego nawilżenia. Nie do końca jestem przekonana, że krem sprawdzi się, gdy dni zrobią się cieplejsze.
Kremik gości w mojej kosmetyczce jeszcze od czasu przedświątecznego, więc był ze mną w te najgorsze mrozy. Tłusta warstewka, którą tworzy na skórze, świetnie chroniła moją wrażliwą i naczynkową buźkę przed mrozem czy zimnym, dzięki czemu nie byłam zaróżowiona podczas spacerów. Ponadto świetnie koi podrażnienia, dlatego świetnie dogadywał się z moją wrażliwą cerą (jak już został poskromiony pudrem ;)).
Jeśli chodzi o jego działanie na trądzik - jestem jak najbardziej na tak! W grudniu moja buzia wyglądała naprawdę ładnie, była gładziutka i bez śladu nieprzyjaciół. Pogorszyło mi się w styczniu z powodu stresu, ale krem sprawiał, że wypryski szybko znikały z buzi. Obecnie mam ślad po jednym nieproszonym gościu, ale ranka szybko się goi. Skóra jest dobrze odżywiona i napięta, ma piękny naturalny blask - nic dziwnego, popatrzcie na skład!
Woda, gliceryna roślinna, emulgujący wosk NF (oliwa z oliwek i lipidy z soi i wosk pszczeli), organiczny olej słonecznikowy, oliwa z oliwek, olej makadamia, trójgliceryn kaprylowo-kaprynowy (emolient tłusty z frakcjonowanego oleju kokosowego) organiczne masło shea, kwas stearynowy, fenoksyetanol, guma ksantanowa, ekstrakt z gotu koli, ekstrakt z żurawiny, ekstrakt z truskawki, ekstrakt z cytryny, olejek herbaciany, ekstrakt z liści pomidora, olejek cytrynowy
Krem ma świetne działanie na wielu płaszczyznach, ale nie jest do końca przemyślany. Większość cer problematycznych jest mieszana, jak nie tłusta i tworzenie tłustego filmu w przypadku takiego kremu nie jest mile widziane. Wystarczyłoby żeby był troszeczkę lżejszy i skradłby mi serce.
Jeśli jednak nie macie problemów z nadprodukcją sebum, to gorąco go Wam polecam. Sama jeszcze nie wiem, czy spotkamy się ponownie. Mamy jeszcze sporo czasu ze sobą, przynajmniej na kilka następnych miesięcy - poobserwuję jak moja buzia się z nim dogaduje w cieplejsze dni :)
Krem kosztuje 44zł. Możecie go znaleźć tutaj.
Jakie są Wasze doświadczenia z Make Me Bio?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wasze komentarze to dla mnie źródło motywacji ♥
Jeśli masz do mnie pytanie: ziele.jaskolcze@gmail.com