Cześć kochani! Muszę się przyznać, że wpadłam w nowy rok z rozpędu w niezłe zawirowanie. Zbliża się koniec semestru, a dla mnie końcowy okres wszelkich zaliczeń jest zawsze dużo gorszy od samej sesji! W sesji to już właściwie sporo luzu, 3 egzaminy, oddzielone od siebie 3 dniami, będzie mógł człowiek trochę odetchnąć :):):)
A tak już nieco poważniej, udało mi się w końcu coś zrozumieć z podstaw chemii kwantowej i teoretycznej! I jestem z siebie bardzo dumna! Do tego po raz pierwszy od bardzo dawna nie jestem w piątek zmęczona, nie padam "twarzą na pysk". Pewnie dlatego, że po raz pierwszy na laboratorium z chemii organicznej nasz produkt nie cuchniał starą rybą - dla odmiany pachniał bardzo przyjemnie, marcepanem; dużo ładniej i intensywniej niż olej śliwkowy! Do tego uwinęliśmy się zwinnie w dwie godzinki, chociaż akurat dzisiaj, w tym aromacie, mogłabym siedzieć pełne cztery :)
Z tego dobrego samopoczucia po prostu musiałam do Was napisać. Tym bardziej, że na powstanie dzisiejszej notatki składa się wiele niespodziewanych składowych, powstaje ona w momentach, w których powstać nigdy nie powinna - zdjęcia powstały wczoraj, gdy odpadł mi poranny aerobik, notatka powstaje na starym laptopie mojej mamy, na którym non stop muszę wracać do poprzednio napisanego zdania, bo kolejny klawisz się nie docisnął, a zdjęcia przerabia mi Tosiek, od którego dzieli mnie 30km :)
Dzisiaj opowiem Wam o moich odkryciach roku 2015!
Olejowanie włosów to podstawa mojej pielęgnacji włosów, szczególnie po zabiegu dekoloryzacji. Staram się kłaść oleje na włosy jak najczęściej, zdarzało się nawet przed każdym myciem - a myje włosy codziennie. Olejki, które najlepiej się w tej roli sprawdzały to Gorgeous Hair Oil od Gaia Creams o cudnym zapachu lawendy i geranium oraz ajurwedyjski olejek Khadi pachnący intensywnie i ciężko ziołami. Obecnie na moich włosach lepiej sprawdza się ten drugi. Olejek Khadi jest bardzo gęsty przez co świetnie moje włosy świetnie dociąża i są one po nim niesamowicie mięsiste - i choć butelkę mam od świąt w 2014 roku, dopiero pod koniec 2015 tak naprawdę go doceniłam i zużyłam trzy czwarte jego zawartości!
Olejek Gaia Creams jest lżejszy i sprawdza się do zabezpieczania włosów na długości. Nabierają nie tylko pięknego zapachu, ale również stają się błyszczące i mięsiste, i są ujarzmione w przypadku, gdy postanowiły się spuszyć :)
Serum Hydranov - Aktywator Młodości od Laboratorium Ava przyniosło mi świetne nawilżenie w okresie jesiennym, gdy przechodziłam kurację kwasami. Oprócz nawilżenia, przynosił również ukojenie dla podrażnionej zabiegami skóry. Wykończyłam już swoją buteleczkę i na pewno zaopatrzę się w kolejną - ale to na wiosnę, gdy mrozy ustaną, ponieważ zawiera on sporo gliceryny i przy niskiej wilgotności powietrza mógłby on wyciągać wodę z głębszych partii skóry.
Nie wyobrażam sobie już życia bez szczoteczki sonicznej Luny Foreo. W okresie choroby brakowało mi sił, więc trochę zaniedbałam oczyszczanie skóry, nie sięgałam po Lunę. I momentalnie odznaczyło się to na niej zapchanymi porami! Na szczęście Luna szybko uporała się z moim małym problemem. Kocham ją całym serduszkiem :)
Uwielbiam Gaia Creams, ale Wy to pewnie już wiecie :) Moim ulubionym żywym kremikiem jest Pomegranate & Ylang Ylang, który ma przepięknie ziołowy aromat, który jest niesamowicie pobudzający, szczególnie w te szaro-bure zimowe poranki. Do tego teraz, w okresie zimą, świetnie chroni skórę. Wspominałam Wam już, że to właśnie w zimowe dni moja skóra najbardziej wariuje. Mrozy i ogrzewanie mocno ją wysusza, przez co moja skóra reaguje nadmiernym przetłuszczaniem. Ten kremik pomaga mi utrzymać ją zdrową i promienną, bez nadmiernego przesuszenia :)
Pielęgnacja włosów po dekoloryzacji jest bardzo kłopotliwe. Mam to szczęście, że moje włosy nie wyglądają jak miotła na całej długości - mam obecnie około 13 cm naturalnych włosów, częściowo tych, które udało mi się zapuścić w wakacje, już bez farbowania henną, częściowo już podrośnięte od września; są jedynie stonowane, by całość wyglądała bardziej jednolicie. Na długości o moje włosy dba, oprócz wspomnianych wcześniej olejów, odżywka Long Repair na zmianę z Intense Repair od Nivei. Tę pierwszą mam na stałe w Opolu i nie zamieniłabym ją na żadną inną, ta druga gości u mnie w łazience w rodzinnym domu i korzystam z niej przez weekendy, w których jestem w domu. Świetnie kondycjonuje włosy!
Ponieważ z moich włosów nie dało się zupełnie ściągnąć henny, rudość wybija się na długości. Rudości z końcówek nie umiem zakryć, ale z długością świetnie działa gencjana. Miałam z nią niemało przygód, raz musiałam pójść na laboratorium z fioletowymi pasmami :) Teraz korzystam z jej dobrodziejstw w postaci 7 kropel dodanych do mojego szamponu z Waxa i spisuje się na medal.
Uwielbiam malować paznokcie, choć w ich przypadku jestem monotematyczna. Przez całe liceum, czyli od czasu, gdy zaczęłam malować paznokcie, nosiłam na nich tylko czerwień. Właściwie w tym roku zaczęłam bawić się kolorami, ale nie trwało to długo. Zakochałam się w pięknym eleganckim różu Max Factor 50 candy rose i zimnym fiolecie Anny 218.40 undercover show. Lakiery są fenomenalny, wytrzymują nawet moje czterogodzinne laboratorium z organiki pełne chemikaliów i szorowania - chyba, że pracujemy z acetonem :):):)
Kocham glinkę żółtą! Najlepiej dogaduje się z moją wrażliwą, naczynkową tłustą i trądzikową buźką - chyba najgorsze połączenie z możliwych. Świetnie matuje, koi, a z dodatkiem olejków nie wysusza mnie nawet zimą, gdy moja buzia wariuje.
Jak zima, to tylko olejek goździkowy. Uwielbiam, poprawia mi humor. Zużyłam całą buteleczkę!
W makijażu poeksperymentowałam trochę. Odstawiłam minerały, ponieważ zrobiłam się strasznie bladziudka, a na minerałki musiałabym długo czekać, tym bardziej, że musiałabym najpierw zamówić próbki najjaśniejszych odcieni Lily Lolo, a zaledwie w październiku kupiłam sobie Warm Peach - myślałam, że bledsza, niż po kwasach już nie będę :) Skusiły mnie promocje w Rossmannie, który mam zaraz pod domkiem. Sięgnęłam po True Match z L'Oreal, który jest strzałem w dziesiątkę! Bałam się troszkę, że nie będzie dobrze wyglądał na przetłuszczającej się buźki, ale było to bezpodstawne. Daje piękne rozświetlenie i świetnie kryje moje zaczerwienienia.
Przypomniałam sobie, że kupiłam sobie kiedyś Color Tattoo Permanent Taupe od Maybelline do podkreślania brwi, ale nie sprawdził się przy moich rudych włosach. Za to świetnie się sprawdza przy moim naturalnym ciemnym blondzie! Trzyma się świetnie przez cały dzień i dobrze wyczesany wygląda bardo naturalnie.
Gdy nie mam czasu na kręcenie sobie własnej maseczki, nakładam na twarzy Mezo Maskę z Bielendy. Zawiera kwas migdałowy, laktobionowy i witaminę B3, momentalnie radzi sobie z nieprzyjaciółmi i ogranicza produkcję sebum. Świetna przed wielkimi wyjściami.
W moim makijażu w tym roku panowały kosmetyki Lily Lolo. Zaczęło się od matującego pudru Flawless Matte, który jak żaden inny trzyma moja buzię w ryzach w ciągu dnia. Złapałam bakcyla i domawiałam sobie po kolei: przepiękny różany błyszczyk English Rose, który pachnie czekoladą, naturalną maskarę, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, bo pięknie podkreślała oko, cienie Chocolate Fudge Cake (!!!), Soul Sister i Witchypoo oraz wspomniany już wyżej podkład Warm Peach. Na żadnym z nich się nie zawiodłam, wszystkie z całego serduszka polecam.
Jak zeszłoroczny makijaż, to również Felicea. Zaopatrzyłam się w piękną szminkę w odcieniu 24 - podobnie różana jak błyszczyk Lily Lolo, z pięknymi opalizującymi drobinkami; podkreśla usta w bardzo naturalny sposób - kredkę do brwi i klasyczną czarną do oczu. Kredka do brwi troszeczkę mnie zawiodła, jest zbyt miękka i za szybko znika, ale pozostałe produkty jak najbardziej na tak - szczególnie ta piękna szminka!
Uff... Im rzadziej piszę, tym wydłużają się moje notatki :) Mam nadzieję, że ta zależność Wam nie przeszkadza. Miniony rok był bardzo udany pod względem kosmetycznych odkryć. Znacie coś z moich ulubieńców?
Dzisiaj opowiem Wam o moich odkryciach roku 2015!
Olejowanie włosów to podstawa mojej pielęgnacji włosów, szczególnie po zabiegu dekoloryzacji. Staram się kłaść oleje na włosy jak najczęściej, zdarzało się nawet przed każdym myciem - a myje włosy codziennie. Olejki, które najlepiej się w tej roli sprawdzały to Gorgeous Hair Oil od Gaia Creams o cudnym zapachu lawendy i geranium oraz ajurwedyjski olejek Khadi pachnący intensywnie i ciężko ziołami. Obecnie na moich włosach lepiej sprawdza się ten drugi. Olejek Khadi jest bardzo gęsty przez co świetnie moje włosy świetnie dociąża i są one po nim niesamowicie mięsiste - i choć butelkę mam od świąt w 2014 roku, dopiero pod koniec 2015 tak naprawdę go doceniłam i zużyłam trzy czwarte jego zawartości!
Olejek Gaia Creams jest lżejszy i sprawdza się do zabezpieczania włosów na długości. Nabierają nie tylko pięknego zapachu, ale również stają się błyszczące i mięsiste, i są ujarzmione w przypadku, gdy postanowiły się spuszyć :)
Serum Hydranov - Aktywator Młodości od Laboratorium Ava przyniosło mi świetne nawilżenie w okresie jesiennym, gdy przechodziłam kurację kwasami. Oprócz nawilżenia, przynosił również ukojenie dla podrażnionej zabiegami skóry. Wykończyłam już swoją buteleczkę i na pewno zaopatrzę się w kolejną - ale to na wiosnę, gdy mrozy ustaną, ponieważ zawiera on sporo gliceryny i przy niskiej wilgotności powietrza mógłby on wyciągać wodę z głębszych partii skóry.
Nie wyobrażam sobie już życia bez szczoteczki sonicznej Luny Foreo. W okresie choroby brakowało mi sił, więc trochę zaniedbałam oczyszczanie skóry, nie sięgałam po Lunę. I momentalnie odznaczyło się to na niej zapchanymi porami! Na szczęście Luna szybko uporała się z moim małym problemem. Kocham ją całym serduszkiem :)
Uwielbiam Gaia Creams, ale Wy to pewnie już wiecie :) Moim ulubionym żywym kremikiem jest Pomegranate & Ylang Ylang, który ma przepięknie ziołowy aromat, który jest niesamowicie pobudzający, szczególnie w te szaro-bure zimowe poranki. Do tego teraz, w okresie zimą, świetnie chroni skórę. Wspominałam Wam już, że to właśnie w zimowe dni moja skóra najbardziej wariuje. Mrozy i ogrzewanie mocno ją wysusza, przez co moja skóra reaguje nadmiernym przetłuszczaniem. Ten kremik pomaga mi utrzymać ją zdrową i promienną, bez nadmiernego przesuszenia :)
Pielęgnacja włosów po dekoloryzacji jest bardzo kłopotliwe. Mam to szczęście, że moje włosy nie wyglądają jak miotła na całej długości - mam obecnie około 13 cm naturalnych włosów, częściowo tych, które udało mi się zapuścić w wakacje, już bez farbowania henną, częściowo już podrośnięte od września; są jedynie stonowane, by całość wyglądała bardziej jednolicie. Na długości o moje włosy dba, oprócz wspomnianych wcześniej olejów, odżywka Long Repair na zmianę z Intense Repair od Nivei. Tę pierwszą mam na stałe w Opolu i nie zamieniłabym ją na żadną inną, ta druga gości u mnie w łazience w rodzinnym domu i korzystam z niej przez weekendy, w których jestem w domu. Świetnie kondycjonuje włosy!
Ponieważ z moich włosów nie dało się zupełnie ściągnąć henny, rudość wybija się na długości. Rudości z końcówek nie umiem zakryć, ale z długością świetnie działa gencjana. Miałam z nią niemało przygód, raz musiałam pójść na laboratorium z fioletowymi pasmami :) Teraz korzystam z jej dobrodziejstw w postaci 7 kropel dodanych do mojego szamponu z Waxa i spisuje się na medal.
Uwielbiam malować paznokcie, choć w ich przypadku jestem monotematyczna. Przez całe liceum, czyli od czasu, gdy zaczęłam malować paznokcie, nosiłam na nich tylko czerwień. Właściwie w tym roku zaczęłam bawić się kolorami, ale nie trwało to długo. Zakochałam się w pięknym eleganckim różu Max Factor 50 candy rose i zimnym fiolecie Anny 218.40 undercover show. Lakiery są fenomenalny, wytrzymują nawet moje czterogodzinne laboratorium z organiki pełne chemikaliów i szorowania - chyba, że pracujemy z acetonem :):):)
Kocham glinkę żółtą! Najlepiej dogaduje się z moją wrażliwą, naczynkową tłustą i trądzikową buźką - chyba najgorsze połączenie z możliwych. Świetnie matuje, koi, a z dodatkiem olejków nie wysusza mnie nawet zimą, gdy moja buzia wariuje.
Jak zima, to tylko olejek goździkowy. Uwielbiam, poprawia mi humor. Zużyłam całą buteleczkę!
W makijażu poeksperymentowałam trochę. Odstawiłam minerały, ponieważ zrobiłam się strasznie bladziudka, a na minerałki musiałabym długo czekać, tym bardziej, że musiałabym najpierw zamówić próbki najjaśniejszych odcieni Lily Lolo, a zaledwie w październiku kupiłam sobie Warm Peach - myślałam, że bledsza, niż po kwasach już nie będę :) Skusiły mnie promocje w Rossmannie, który mam zaraz pod domkiem. Sięgnęłam po True Match z L'Oreal, który jest strzałem w dziesiątkę! Bałam się troszkę, że nie będzie dobrze wyglądał na przetłuszczającej się buźki, ale było to bezpodstawne. Daje piękne rozświetlenie i świetnie kryje moje zaczerwienienia.
Przypomniałam sobie, że kupiłam sobie kiedyś Color Tattoo Permanent Taupe od Maybelline do podkreślania brwi, ale nie sprawdził się przy moich rudych włosach. Za to świetnie się sprawdza przy moim naturalnym ciemnym blondzie! Trzyma się świetnie przez cały dzień i dobrze wyczesany wygląda bardo naturalnie.
Gdy nie mam czasu na kręcenie sobie własnej maseczki, nakładam na twarzy Mezo Maskę z Bielendy. Zawiera kwas migdałowy, laktobionowy i witaminę B3, momentalnie radzi sobie z nieprzyjaciółmi i ogranicza produkcję sebum. Świetna przed wielkimi wyjściami.
W moim makijażu w tym roku panowały kosmetyki Lily Lolo. Zaczęło się od matującego pudru Flawless Matte, który jak żaden inny trzyma moja buzię w ryzach w ciągu dnia. Złapałam bakcyla i domawiałam sobie po kolei: przepiękny różany błyszczyk English Rose, który pachnie czekoladą, naturalną maskarę, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, bo pięknie podkreślała oko, cienie Chocolate Fudge Cake (!!!), Soul Sister i Witchypoo oraz wspomniany już wyżej podkład Warm Peach. Na żadnym z nich się nie zawiodłam, wszystkie z całego serduszka polecam.
Jak zeszłoroczny makijaż, to również Felicea. Zaopatrzyłam się w piękną szminkę w odcieniu 24 - podobnie różana jak błyszczyk Lily Lolo, z pięknymi opalizującymi drobinkami; podkreśla usta w bardzo naturalny sposób - kredkę do brwi i klasyczną czarną do oczu. Kredka do brwi troszeczkę mnie zawiodła, jest zbyt miękka i za szybko znika, ale pozostałe produkty jak najbardziej na tak - szczególnie ta piękna szminka!
Uff... Im rzadziej piszę, tym wydłużają się moje notatki :) Mam nadzieję, że ta zależność Wam nie przeszkadza. Miniony rok był bardzo udany pod względem kosmetycznych odkryć. Znacie coś z moich ulubieńców?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wasze komentarze to dla mnie źródło motywacji ♥
Jeśli masz do mnie pytanie: ziele.jaskolcze@gmail.com