Cześć kochani! Od jakiegoś czasu dzięki uprzejmości Sephory oraz wspaniałych organizatorek opolskiego spotkania blogerek w mojej kosmetyczce gości kultowa maskara Better Than Sex od Too Faced. Mam małego bzika na punkcie pięknie podkreślonych i podkręconych rzęs, a niespecjalnie lubię bawić się codziennie z zalotką i dodatkową szczotką do rozczesywania. Mam duże wymagania wobec maskary, ma nadać oku piękną oprawę z małym wkładem pracy wykonanej przeze mnie. Jesteście ciekawe czy Better Than Sex sprostała moim oczekiwaniom?
Opakowanie jest naprawdę zjawiskowe. Nie jestem zwolenniczką różu, mam do niego nawet małą awersję po dzieciństwie, w którym każda moja rzecz musiała być różowa :) Ale maskara prezentuje się naprawdę elegancko, a przy tym nie jest nudna. Przepięknie opalizująca metaliczna emalia w kolorze jasnego różu to coś, co pięknie prezentuje się na toaletce.
Nazwa nie do końca do mnie przemawia. Nie lubię promowania produktów seksem, irytuje mnie wciskanie seksualności w każdy aspekt naszego życia. Nie rozumiem tego podejścia, i tak nie przykładam zbyt wielkiej wagi do nazwy produktu - a niepotrzebne nawiązywanie do seksu nawet troszkę mnie zniechęca. Szkoda więc, że tak piękne opakowanie musi wielkimi literami mieć to nawiązanie zaznaczone.
Szczoteczka jest duża i kudłata. Z reguły lubię takie szczoteczki, mam duże oczy więc operowanie dużą szczoteczką nie sprawia mi problemu, nawet w kącikach oczu. Jeśli ma się wprawę, to dużą szczoteczką można pomalować rzęsy naprawdę w ekspresowym tempie, a właśnie na tym zależy mi codziennie rano. Niemniej jednak ta szczoteczka nabiera stanowczo za dużo produktu, który zaczyna się sklejać już na szczoteczce, dlatego gdy po raz pierwszy ją zobaczyłam miałam wobec niej obawy.
I objawy były jak najbardziej uzasadnione. Ciężko mi się pracuje z tym tuszem, bardzo łatwo skleja rzęsy i zbiera je w większe kępki, ponadto odnoszę wrażenie, że tusz jest ciężki i pokrywa rzęsy grubą warstwą. Stają się one wyraziste, ale kosztem objętości. Daje to w sumie dramatyczny efekt, a nie na takim zależy mi na co dzień. Oko ma być podkreślone, ale nie w sposób teatralny - a używam z reguły tylko jednej warstwy, dobrze wyczesanej.
Mam długie, choć proste rzęsy, całkiem gęste. Po wytuszowaniu ich maskarą Better Than Sex wydaje się ich być mniej, niż po wyczesaniu zwykłą maskarą z Kobo. Są one mocniej podkreślone, czerń wydaje się być bardziej czarna, lecz nie umiem przekonać się do tego efektu. Zdecydowanie nie jest lepsza od seksu.
O, widzicie jakie włoski na samej szczoteczce są posklejane?
Tusz jest dobry jakościowo, pomijając już fakt, że jest okropnie gęsty i trudno się z nim pracuje, by ładnie wyczesać wszystkie włoski. Trzyma się rzęs mocno, choć nie jest wodoodporny, kilka łez wzruszenia się go nie imają - ale ja też z reguły tuszuję jedynie górne rzęsy. Wytrzymuje cały dzień, nawet jeśli jest bardzo długi, nie kruszy się, rzęsy są tak samo intensywnie podkreślone jak po wyjściu. Z tym że nie utrzymuje ich podkręcenia tam długo, jak bym chciała. Podejrzewam, że przez jego gęstość rzęsy szybko się prostują.
Dla porównania wrzucam Wam zdjęcie z mojego Instagrama z rzęsami wytuszowanymi naturalną maskarą z Lily Lolo. Jak tak teraz patrzę na to zdjęcie, to za nią tęsknię!
Maskarę Better Than Sex dostaniecie tutaj. Kosztuje 95zł.
Powiem szczerze, że jestem po uszy zakochana w ich czekoladowej paletce (przymierzam się do swatchy, jeszcze nigdy tego nie robiłam! Jakieś rady?), ale maskara to nie moja bajka - nie licząc opakowania; opakowanie to bardzo moja bajka! A jakie jest Wasze zdanie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wasze komentarze to dla mnie źródło motywacji ♥
Jeśli masz do mnie pytanie: ziele.jaskolcze@gmail.com