27 gru 2013

Grudzień - moja obecna pielęgnacja włosów

Bardzo rzadko zdarzają się u mnie włosowe posty, co ma również swoje plusy. Porównanie zdjęć z sierpnia i grudnia znacznie bardziej mnie motywuje, niż porównanie zdjęć z sąsiednich miesięcy :) Mam też również więcej czasu, by poobserwować włosy i coś konstruktywnego na ich temat napisać.

Po pierwsze muszę zaznaczyć, że przestałam walczyć z lokami. Jak są, to jest mi bardzo miło, jak nie ma, potrafię z tym żyć. Jestem zbyt dużym śpiochem, by specjalnie przygotowywać włosy na dzień, choć efekty z żelem z siemienia lnianego był bardzo obiecujące. Tak więc włosy żyją sobie swoim własnym życiem, a ja też znacznie częściej je związuję, co summa summarum wychodzi im na dobre. Jak mam ochotę, wgniatam w nie balsam do loków z Nivei, ale w większości przypadków o nim zapominam...

Ostatnio zrobiły mi miłą niespodziankę, fundując mi dzień w loczkach! Zafundowałam im w zamian 4-godzinną maseczkę z olejem kokosowym i miodkiem pod czepkiem :)

Nie mam czasu (albo raczej chęci do wstawania!) by myć rano włosy, dlatego myję je wieczorem. Przez pewien okres czasu starałam się wiązać włosy w warkocz na noc, jednak na dłuższą metę niezbyt dobrze się u mnie to sprawdzało. Wciąż mam zbyt mało włosów - mam włosy grube po hennie, co daje efekt jakby było ich sporo, ale tak naprawdę są rzadkie i ciągle z tym walczę) - i nie podobało mi się to jak włosy się układają przez ten warkocz. Tym bardziej, że mam przyjaciółkę z blond włosami po pas o tak cudownej grubości (Kinuuu pozdrawiam :*)... Z którą siedzę w ławce i codziennie muszę jej włosy podziwiać. U niej warkocz potrafi zdziałać cuda :) Także śpię z wilgotnymi włosami na normalnej poduszce i powiem szczerze, że nie zauważyłam różnicy pomiędzy spaniu w warkoczu a bez - tym bardziej, że od jakiegoś czasu zabezpieczam włosy "jedwabiem" od BioSilk.

Moja skóra głowy znów zaczęła dawać o sobie znać, zafundowałam więc sobie szampon rewitalizujący z Eubiony, za który zapłaciłam 35zł w cieszyńskim sklepie Monoi Tiara. Przyznam, że sklep bardzo mnie zainteresował, a sprzedawczyni jest bardzo sympatyczna, więc pewnie niejeden raz go jeszcze odwiedzę (tym bardziej, że henna Khadi jest tam dostępna stacjonarnie :). Wracając do szamponu, sprawuje się bardzo dobrze, głowa dała mi wreszcie spokój i choć walczę jeszcze z łupieżem, swędzenie ustało i jestem bardzo szczęśliwa. Moje włosy też dłużej są świeże, wytrzymują nawet 3 dni bez mycia przy "dobrym wietrze", jednak są oklapnięte i muszę je związywać.
Nie oznacza to, że odstawiłam szampon z Planety Organici! Zdarza mi się stosować odrobinę szamponu z Eubiony na skórę głowy i jedną pompkę szamponu tybetańskiego na długość - jestem gotowa na takie poświęcenia dla tego zapachu :)

Staram się olejować włosy częściej niż zwykle, od jakiegoś czasu robię to 2-3 razy w tygodniu - zmotywowana z początku nadchodzącym terminem ważności mojego oleju kokosowego, później już efektami :) Zaczęłam łączyć olej z miodem, nakładane na ciepło, co daje efekt bardziej miękkich włosów.
Zaczęłam również wcierkowanie, zakupiłam Jantar, wcieram już prawie trzy tygodnie i czekam powoli na efekty. Coś mi się w moim kąciku zaczyna dziać, więc jestem pełna nadziei :)
Włosy wypadają, jak wypadały, wypadanie wzmogło się gdzieś w okolicach października, gdy nadeszła brzydka jesień. Teraz już się unormowało, więc nie narzekam.

Co zauważyłam po półrocznej świadomej pielęgnacji włosów? Najważniejszym dokonaniem jest odkrycie mojej alergii na cocamidopropyl betaine (możecie o tym poczytać tutaj). Pogodziłam się z moimi lokami i z silikonami, i zaczynam powoli, szczególnie teraz na okres zimowy, wprowadzać je z powrotem do mojej pielęgnacji, jednak świadomie.
Częściej zdarzy mi się sięgnąć po suszarkę, której kiedyś omijałam jak ognia, jednak włosy nie niszczą mi się już jak kiedyś. Szampon z SLS (Syoss) stosuję raz w tygodniu, by dokładnie oczyścić włosy, czasem sięgam również po peeling kawowy, o którym przeczytałam u Herrbaty, by oczyścić równie dobrze skórę głowy i pobudzić ją do "działania" :)
3 razy w tygodniu stosuję maski od ucha w dół w trosce o moje ciągle trochę suche końcówki, stosując na zmianę maskę regenerującą z Biowaxa, którą wygrałam w rozdaniu, maskę Latte Kallosa, którą przywiozłam z wymiany w Rybniku oraz wykorzystuję resztki cudownej maski ajurwedyjskiej Planty Organici.Maski jednak stosuję przed myciem włosów, ponieważ moje włosy łatwo się obciążają. Czasem zamiast maski stosuję olej, czasem wymieszam olej z maską. Stosuję maskę po umyciu jedynie jeśli mam jakieś ważne wyjście i chce mieć włosy "ułożone" :)
Po umyciu zawsze stosuję balsam tybetański z Planety Organici (chyba, że mam kaprys na maskę, co jest oczywiste :P), który bardzo dobrze mi służy i jego recenzja na dniach się pojawi. Na wilgotne włosy stosuję mgiełkę przeciw wypadaniu włosów z Green Pharmacy, która znacznie lepiej służy mi na długości, gdyż pięknie zmiękcza włosy i wzmacnia ich blask. Na wypadanie włosów nie zauważyłam większego wpływu. O niej również niedługo pojawi się recenzja.

Więc jak wygląda mój grudniowy zestaw do włosów?


Od lewej:
  • Odżywka Jantar ok. 7-11zł
  • Szampon rewitalizujący Eubiona ok. 35zł
  • Szampon tybetański "Siła i Objętość" Planeta Organica ok. 20zł
  • Balsam tybetański "Siła i Objętość" Planeta Organica ok. 20zł
  • Olej kokosowy ok. 17zł
  • "Jedwab" Biosilk ok. 3zł (Biedronka!)
  • Maska Ajurwedyjska Planeta Organica ok. 32zł
  • Maska "Latte" Kallos ok. 11zł za litr (tę upolowałam na wymianie na spotkaniu:))
  • Maska regenerująca Biovax "Latte" ok. 18zł (wygrana w rozdaniu)
Przypominam, że na wszystkie kosmetyki rosyjskie mam dla Was 30% zniżkę na Skarbach Syberii :)

I jak się mają moje włosy po takich kuracjach? :)

Włosy się trochę puszą, a loki się wyprostowały, bo musiałam je dziś suszyć suszarką. Udało mi się jednak uwiecznić ich blask, z czego jestem bardzo zadowolona :) Taki czerwony kolor udało mi się uzyskać zmieniając rodzaj henny - ponownie dzięki radzie Pani z Monoi Tiara (i chyba to jest główny powód, dlatego się nią tak bardzo zachwycam :P). W sklepie nie było henny z almą i jatrophą, jednak Pani wytłumaczyła mi, że ta wersja jest przeznaczona raczej do brunetek, które chcą zostać rudzielcami, dlatego efekt wychodzi taki rudy pomimo moich starań. Poradziła mi wypróbować czystej henny, a ja chwyciłam byka za rogi i cieszę się wyrazistą czerwienią.

Skoro jesteśmy przy hennowaniu, pół roku moich przygód z henną minęło już dawno. Zauważyłam silniejsze włosy i dłużej utrzymujący się wyrazisty kolor, z czego się bardzo cieszę. Mogę naskrobać parę słów o hennie w następnej notce, jeśli jesteście chętne (chyba, że macie już dość tego tematu :)).

Dla porównania przesyłam zdjęcie z ostatniej aktualizacji włosowej:


Niestety światło jest inne, ale myślę, że widać różnicę. Szczególnie w długości :):):):)

A jak się ma Wasza zimowa pielęgnacja włosów?

Pozdrawiam! Jaskółka

Disqus for Jaskółcze Ziele