Przed pierwszym hennowaniem miałam ogromną tremę! Henna jest trochę nieprzewidywalna, nie do końca wiadomo jakiego efektu się spodziewać. Ponadto po raz pierwszy miałam nakładać sobie mieszankę całkowicie samodzielnie - do tej pory zawsze miałam ze sobą małego pomocnika w postaci koleżanki czy mamy. Henna jednak apetycznie nie wygląda, pachnie jeszcze gorzej, więc już na początku usłyszałam od mojej matuli kategoryczne nie.
Poszło wcale nie najgorzej, choć nie obyło się bez prawie godzinnego sterczenia w łazience, by wszystko dokładnie pokryć, oraz całej łazienki w drobinkach henny. Udało mi się nawet zabarwić skarpetki :)
Przygotowywania rozpoczęłam od zagotowania wody w czajniku i czerwonego wina w garnku (jedną szklankę, w celu nadania włosom czerwonych refleksów). Wino gotujemy, by pozbyć się z niego alkoholu. Po zagotowaniu odczekałam około 10 minut, by płyny osiągnęły odpowiednią temperaturę: plus minus 80°C.
W międzyczasie wycisnęłam sok z 2 cytryn i rozpakowałam hennę. Proszek w zapachu przypomina yerba mate, ma podobną trawiastą, lecz bardziej drażniącą nutę.
Do proszku najpierw wlałam wino - po odparowaniu zostało go około połowa szklanki, a następnie sok z cytryny, cały czas energicznie mieszając. Ten etap jest najbardziej męczący (nie licząc spłukiwania henny z włosów!), trzeba się grubo namęczyć, a i tak powstają grudki. Dopełniłam wodą aż do uzyskania konsystencji gęstego jogurtu.
Mieszankę szczelnie owinęłam folią spożywczą i odstawiłam na noc w ciepłe miejsce, by barwnik się uwolnił. Wróciłam do niej rano, przemieszałam dokładnie - przez noc henna wyraźnie ściemniała, ale też większość grudek zniknęła. I rozpoczął się żmudny proces nakładania henny :)
Tak przygotowana henna jest kremową mieszanką i jeśli nie rozcieńczymy jej za bardzo (przez noc henna również trochę gęstnieje), to nie spływa z włosów. Mały problem pojawił się u mnie w przypadku nakładania henny na długość - zaczęła się kruszyć na włosach i drobinki opadały wokół mnie na kafelki. Pomogło dodanie odrobiny wody i ponowne energiczne mieszanie.
Zapach jest do wytrzymania, jest intensywny, ale nie męczy na dłuższą metę. Rozważam dodanie do następnej porcji kilka kropel olejku bergamotkowego, ponieważ ma on właściwości pochłaniania brzydkich zapachów, może henna nie byłaby wtedy takim śmierdziochem :)
Gdy już było po wszystkim, włożyłam na głowę czepek dołączany do opakowania - chociaż na przyszłe hennowanie planuje owinąć głowę zwykłą folią spożywczą, by drobinki henny nie wykruszały mi się spod czepka - i włożyłam zimową czapę. Hennę trzymałam na głowie około godziny.
Na pierwszym zdjęciu efekt przed hennowaniem.
Włosy stały się jaśniejsze i w świetle dziennym kolor, który dominuje to niestety rudy. Nawet nie zbliżył się on do czerwieni - a myślałam, że przynajmniej przebije się czerwień z poprzedniego farbowania chemicznego.
Włosy były szorstkie przez pierwsze 24 godziny, gdy henna mi się utleniała. Po standardowym umyciu szampon + odżywka pokazały mi piękno farbowania henną. Były lśniące i znacznie bardziej sprężyste, poprawił się również ich skręt.
Podsumowując, następnym razem na pewno nie użyję soku z cytryny. Będę też stosowała ciepłą, nie gorącą wodę do przyrządzania mieszanki - im wyższa temperatura henny, tym większe rudości wychodzą. Myślałam, że 80 stopni załatwi sprawę, następnym razem zejdziemy do niższej temperatury :)
I będę walczyć o swoją wymarzoną czerwień!
P.S. Z biegiem miesięcy udało mi się znaleźć swój przepis idealny! Jeśli jesteście zainteresowane czerwieniami na głowie za sprawą henny, przeczytajcie koniecznie o henna chai!
P.P.S. Stworzyłam również mały poradnik hennowania!