6 lip 2015

Wakacyjna kosmetyczka - Chorwacja

Zdecydowanie nie mogę sobie robić przerw w pisaniu, bo kończy się to wpatrywaniem w migający kursor. Nie potrafię poukładać sobie notatki w głowie, dlatego też postanowiłam pochwalić się najpierw przemiłymi wspomnieniami z czasów, gdy mnie z Wami nie było. Taka rozgrzewka przed właściwym biegiem :)

Sesja dała mi mocno w kość, co wymalowane miałam zarówno na twarzy, jak i włosach - nie tyle co je zaniedbałam, co stres właśnie w ten sposób u mnie się objawia. Ale zdałam wszystko i mam święty spokój na najbliższe trzy miesiące. Jestem z siebie ogromnie dumna!
Dziękuję wszystkim Wam, którzy wspieraliście mnie na Instagramie. Wywołaliście wiele uśmiechu na twarzy dokładnie wtedy, kiedy tego potrzebowałam. Jesteście niesamowici!

Po sesji czekała nas wyprowadzka z wynajmowanego mieszkania i jeszcze tego samego dnia musieliśmy się z Tośkiem spakować i wyjechać na Chorwację. Trafiliśmy do cudnej miejscowości Seline w południowej Dalmacji, w okolicach Paklenicy. Był to bodajże mój siódmy raz w tym kraju, a poczułam się, jakbym poznała go na nowo. Paklenica to najpiękniejsza część południowej Dalmacji, góry dosłownie zapierają dech w piersiach. Zalążek tego przedstawiam Wam na zdjęciu, jednak niestety na każdej fotografii góry wychodziły spłaszczone i cała ich potęga oraz urok gdzieś się traciły w przestrzeni obiektywu. Niestety musicie sami odwiedzić Paklenicę! :)


Jeśli tylko jesteście zainteresowani, mogę stworzyć oddzielną notatkę o Chorwacji, ze zdjęciami, które udało nam się zrobić :)

Z Chorwacji wróciłam z bardzo radosnym brzuszkiem, cięższa o kilo, opalona, uśmiechnięta, wypoczęta. I zaręczona! Nie odnalazłam się jeszcze w nowej roli, nie do końca jeszcze do mnie dociera, co mówią do mnie rodzice i teściowie, dostaje oczopląsu od wstępnego oglądania sal pod wesele i ślinka mi cieknie, gdy czytam przykładowe menu - co źle wróży mojej i tak już mocno naruszonej wadze. Na szczęście nie musimy podejmować decyzji na już, poczekam trochę aż emocje opadną, poukładam sobie w głowie i dopiero wtedy podejmiemy decyzję jak gdzie i kiedy.

Swoją drogą chyba szykuje nam się niezły cykl notatek!

Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć, co zabrałam ze sobą na wyjazd, zupełnie jak w zeszłym roku, gdy wybierałam się do Bułgarii. Ponieważ już zeszłoroczny zestaw okazał się w miarę trafiony, a i ja sama znacznie lepiej poznałam potrzeby mojego ciała, obyło się bez szaleńczego kupowania kosmetyków - i dzięki Bogu, bo po wyprowadzce, gdy połączył się mój opolski arsenał z domowym jestem przerażona ilością kosmetyków.


Do twarzy, jak zwykle, zabrałam najwięcej rzeczy. Nigdy nie potrafię się zdecydować i odnoszę wrażenie, że wszystko jest mi potrzebne.

Najważniejsza jest dla mnie odpowiednia ochrona przeciwsłoneczna. Jak wiecie, mam cerę tłustą, dlatego zwykłe kremy z filtrem do twarzy momentalnie powodują u mnie błysk na twarzy. Niedawno, za sprawą Kociambra w podróży, wpadłam na trop filtrów o suchym wykończeniu. Magda co prawda opisywała ultra lekki fluid La Roche Posay, ale niestety w aptece, którą odwiedzałam dostępny był jedynie krem-żel o suchym wykończeniu - niemniej jednak i tak jestem zadowolona z zakupu! Buzia mi się trochę opaliła, ale charakterystyczne plamki koło nosa, które zaczęły mi się pojawiać dwa lata temu, gdy tylko słońce mocniej mnie złapało się nie pokazały. I buzia nie błyszczała się ani trochę, nawet pozostawała dłużej matowa!
Filtr z Sunbrelli był używany przez Tośka. Tosiek ma suchą skórę, więc jego buźka nie błyszczy się tak bardzo po Sunbrelli, w moim przypadku po godzinie można się było w moim czole przeglądać - i to jeszcze w Polsce!

Do oczyszczania twarzy wybrałam sprawdzony delikatny żel rumiankowy Sylveco, którego została mi dosłownie resztka i kojący tonik Organic Surge na bazie wody kwiatowej z gorzkiej pomarańczy. Nic nie działa na moją buźkę lepiej niż ten hydrolat, dlatego tonik jest moim ulubieńcem.

Kremy wybrałam dwa - bardziej wyjściowe nawilżające serum Baikal Herbals, które stosuję jako zwykły krem na dzień - mój zdecydowany ulubieniec! W przypadku gdy wracałam z plaży i szykowałam się do krótkiej drzemki w ramach sjesty lub wieczorami, gdy wiedziałam, że na resztę dnia mamy zaplanowany tylko film czy książkę, sięgałam po żywy krem Pomegranate&Ylang Ylang od Gaia Creams, kremik, który pobił wszystkich poprzedników i stał się moim ukochanym. To jest jeden z tym kremików, dla którego chce się porzucić wszystkie eksperymenty, pragnie się jego i tylko jego - ale więcej opowiem Wam o nim kiedy indziej.

Wzięłam ze sobą również olejowe serum o super mocy Chia&Peach Kernal Gaia Creams, by wykonywać masaże twarzy, ale z powodu gorąca nie sięgnęłam po nie ani razu - nauczka na przyszłość :) Niemniej jednak serum ubóstwiam i gdy tylko upały przeminą powrócę do wieczornych rytuałów.

Dodatkowo zabrałam ze sobą dwie maseczki, tonizującą od Babuszki Agafii, która idealnie się spisuje na takie wojaże i oczyszczającą Provence Sante - gdybym potrzebowała porządnego oczyszczenia skóry. W tym starciu zdecydowanie lepiej spisała się maseczka tonizująca, ponieważ jest ona znacznie bardziej odżywcza, a dokładnie tego moja skóra potrzebowała po traktowaniu słonym morzem i słońcem.


W przypadku włosów było już zdecydowanie skromniej. Zabrałam ze sobą zeszłoroczny zestaw do ochrony włosów - silikonowe serum Green Pharmacy i silikonowa mgiełka Gliss Kur, która dodatkowo zawiera keratynę i filtry UV. Nie zawiodłam się i tym razem.

Jeśli chodzi o pielęgnację, postawiłam na zestaw, który służy mi już od kilku miesięcy - szampon jojoba i lawendowo-geraniową odżywkę od Faith in Nature. Włosy pozostały dobrze odżywione - odżywka potrzymana dłużej na włosach działa u mnie cuda, dobrze oczyszczone i przede wszystkim miękkie - czego niestety nie mogę powiedzieć o ich zeszłorocznym stanie. Włosy nie tylko wyglądały dobrze po ich oporządzeniu warstwą mgiełki i serum, ale też pozostały bez większego szwanku.

Dla dodatkowej ochrony i odżywienia włosów zabrałam ze sobą prezent od Gaia Creams - mój wymarzony olejek do włosów Gorgeous Hair Oil, który pachnie... lawendą i geranium! Lawenda i geranium to mój ulubiony zapach kosmetyków, dlatego ogromnie się cieszę, że może towarzyszyć mi zarówno w kąpieli, jak i jeszcze sporą chwilę po niej, po nałożeniu olejku. Olejek używałam zarówno do mocniejszego odżywienia włosów, jak i wcierałam go chętnie we włosy przed pójściem na plażę w nieco większej ilości - dla większej ochrony przed solą z morza - a także, gdy szłam na miasto, w świeżo umyte włosy. Pięknie nabłyszcza kosmki i sprawia, że od razu lepiej się układają. Opowiem Wam o nim trochę więcej, ale już teraz zdradzę, że jestem zauroczona po uszy!


Z ciałem było już całkiem skromnie. Do kosmetyczki wrzuciłam żel hawajski Eco Lab, by podbić cudną atmosferę wakacji - pamiętacie? Opowiadałam Wam o nim w poprzednim poście - chociaż było to przeszło trzy tygodnie temu :) Żel okazał się nie tylko pięknym zapachem, ale też przyjemnie zmiękczał skórę po zmyciu z siebie warstewki soli. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.
A te opakowania pochodzą z Rossmanna, kosztowały mnie całe 2 zł za sztukę. Tylko nie kupujcie pompki, sięga ona maksymalnie do połowy produktu.

Po kąpieli koniecznie trzeba było nabalsamować ciało. Nawet jeśli po kąpieli skóra była przyjemnie miękka to w przeciągu godziny potrafiła się mocno ściągnąć, wołając o ukojenie po kąpielach słonecznych. Z pomocą przychodziło jej mleczko Organic Surge o zapachu... uwaga, uwaga, lawendy z geranium :) Mleczko przy rozsmarowywaniu na ciele nabiera nieco bardziej tłustawej konsystencji, a mimo wszystko wchłania się szybko i umila sjestę swoim aromatem. Będę o nim jeszcze Wam opowiadać.

Żel aloesowy przydał się znacznie bardziej moim towarzyszom podróży niż mnie. Przy mojej karnacji ciężko o oparzenia słoneczne (pod warunkiem, że regularnie się filtruję), dorobiłam się takowych jedynie podczas wycieczki łódką, gdy słońce świeciło wyjątkowo mocno - zaczerwieniły mi się ramionka i kawałek plecków, gdzie skóra była odsłonięta, ale na szczęście na zaczerwienieniu się skończyło. Smarowałam te miejsca i rano i wieczorem aloesem i po dwóch dniach zaczerwienienie znikło w zupełności.
Zdarzyło mi się też raz zaczytać na plaży i na moje nóżki ostrzegły mnie przed dalszą lektura na słońcu delikatnym zaróżowieniem, lecz kąpiel w chłodnej wodzie i posmarowanie aloesem zaraz zaróżowienie zniwelowało. 
Zdecydowanie bardziej doceniła aloes moja teściowa, która przypiekła sobie dekolt. Aloes przyniósł jej ukojenie i choć do końca wyjazdu musiała chodzić na plażę z jedwabną chustką przy dekolcie, to wielokrotnie dziękowała mi za jego podsunięcie. Od teraz aloes będzie stałym punktem w mojej wakacyjnej kosmetyczce.

I to by było na tyle z przeszpiegów w mojej wakacyjnej kosmetyczce. Chcę Wam jeszcze pokazać kolorówkę, ale to już temat na następną notatkę - i bez tego jest to prawdopodobnie najdłuższy post świata :) Znacie coś z moich podróżujących kosmetyków?

Dobrze jest być znów w kajeciku!

Trzymajcie się ciepło! Jaskółka


18 komentarzy:

  1. Po pierwsze serdecznie gratuluję zaręczyn :) Do Chorwacji zawsze chciałam pojechać, może się kiedyś w końcu uda :)
    A z kosmetyków do pielęgnacji widzę, że miałaś ze sobą wszystko co niezbędne i przy tym w przyzwoitej ilości, bagaż nie ucierpiał zbytnio i w sumie chyba o to chodzi, umiar w takim wypadku jest jak najbardziej wskazany. Ja zawsze na wakacje zostawiam sobie trochę miejsca w walizce na... zakupy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bym najchętniej jeszcze trochę tę kosmetyczkę zmniejszyła, szczególnie twarzową. Albo przynajmniej poprzelewała jeszcze to i owo do mniejszych opakowań. Spakowałam się do malutkiej torby i kosmetyczka zajęła połowę miejsca. A połowę pozostałej połowy ręczniki na plażę :)
    I dziękuję ślicznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulacje kochana! :-) Moja kosmetyczka pewnie byłaby troszkę bardziej okrojona, ale niesamowicie zainteresowałaś mnie tymi "suchymi filtrami" ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hihihi, ja do Chorwacji prawie wszystkie kosmetyki zabrałam z tych opakowaniach z Rossmanna. Bardzo to praktyczne i ograniczyło mi bagaż do jednej małej kosmetyczki. Gratuluję zaręczyn!!! I chcę poczytać więcej o Chorwacji. Ja ostatnio przytyłam tam z 3 kg :P

    OdpowiedzUsuń
  5. PS: Bardzo podoba mi się wygląd bloga!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję!
    Jeśli chodzi o wygląd, to znów mam ochotę na zmiany! Zastanawiam się mocno nad zmianą kolorystyki, bo zauważyłam, że na przykład na tablecie Tośka zieleń wychodzi mocno żółta i nie wygląda to ciekawie... Ale dziękuję, starałam się :)
    Twój blog za to niesamowicie się zmienił, jestem pod ogromnym wrażeniem efektu!

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję!
    Ja ciągle pracuję nad okrojoną wersją, będę miała okazję wypróbować taką minimalistyczną kosmetyczkę już w piątek, bo wyjeżdżam na 3-dniowy festiwal :)
    Poczytaj o nich koniecznie, bo są fenomenalne. Alkohol w nich zawarty może trochę wysuszać i muszę przyznać, że przy tym ostrym słońcu pod koniec wyjazdu trochę czułam jego działanie na policzkach, ale po powrocie do Polski delikatne swędzenie ustało. Tylko że drogie to strasznie, 60zł wydałam na ten krem-żel. Może przez internet da się dostać taniej.

    OdpowiedzUsuń
  8. A mi się właśnie ten zielony bardzo podoba! U mnie na monitorze widać wszystko bardziej żółte, bo coś mi się tam trochę zepsuło i i tak dalej elementy strony mają ładny seledynowy kolor.

    OdpowiedzUsuń
  9. A widzisz, a u mnie z założenia miała być żywa, wiosenna zieleń :) Ale w sumie seledyn to też jest niezła opcja, będę musiała ją przemyśleć!

    OdpowiedzUsuń
  10. Przyznam się, że nie przeczytałam tekstu do końca, bo tak się zatrzymałam na tych zaręczynach... Gratuluję! Jestem strasznie z tego powodu podekscytowana (prawie jakby to były moje własne :D) i nie mogłam się na dalszym ciągu skupić :D.

    Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja mam jakoś słabość do pasteli :). Co do mojego szablonu, to od dawna planowałam zmiany, bo już mi się pisać na tym blogu nie chciało... gdy na niego patrzyłam. A mojego M. trudno było zaciągnąć żeby mi coś pomógł, bo ciągle tylko psioczył jaki to blogspot jest bez sensu i czemu nie mam na wordpressie. Brakuje mi tylko listy czytelniczej, bo byłam bardziej na bieżąco dzięki temu, ale jak dodam to wszystko się rozjeżdża... Muszę znowu M. o pomoc poprosić, ale narazie nie udało mi się jeszcze załatwić etykiet przy wpisach :(. Ciężko się doprosić, a sama na tyle się nie znam żeby grzebać w tym CSS.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja w tamtym roku do tych małych opakowań przelałam płyn do higieny intymnej, tonik, mleczko i szampon od M., bo używa innego i zawsze kupuje go w wielkich butlach. Jeszcze do tego małego pojemniczka 50 ml po maśle The Body Shop wpakowałam odżywkę Kallosa, a do takich okrągłych małych z Rossmanna trochę maści Benzacne i pastę do włosów od M. Bagaż się dzieki temu bardzo zmniejszył :D

    OdpowiedzUsuń
  13. Następnym razem będę musiała do tych małych słoiczków wpakować kremy :) Muszę jeszcze na przyszły rok znaleźć jakieś malusie opakowanie na tonik, by się nie wylewał hektolitrami.

    OdpowiedzUsuń
  14. To jest powód dla którego ja grzecznie siedzę na bloggerze. W sumie kusi wordpress i własna domena, szczególnie gdy widzę jakie cuda z blogami można stworzyć! Ale ja nie mam M. do pomocy, na ten moment w grzebaniu w CSS jestem lepsza od Tośka (ale tylko chwilę po przeczytaniu jakiegoś poradnika w internecie, na następny dzień już nie wiem jak się takie cuda robi :P).

    OdpowiedzUsuń
  15. Cieszę się, że takie emocje w Tobie wzbudziłam! W sumie tak szczerze nie chciałoby mi się tak długaśnego tekstu pisać, najlepsze i tak zaraz na początku się znalazło :P
    Ale dziękuję ślicznie. W imieniu moim i Tośka!
    A co do masełka... nie uwierzysz, ale chyba zgubiłam przepis! Żyję na razie na walizkach i nie potrafię się przemóc by się w końcu rozpakować, bo ilość moich rzeczy mnie przeraża - i wolałam je wrzucić do garderoby i przeczekać aż może znikną...
    Gdzieś w którymś zeszycie wylądował, jeszcze nie jestem w stanie zlokalizować w którym, ale będę szukać dzielnie! Najwyżej dostaniesz kolejny eksperyment :)
    Ha, nawet mam pomysł jakim zapachem Cię zaskoczę!

    OdpowiedzUsuń
  16. Może posprzątaj i w myśl slow fashion wywal to, czego i tak nie potrzebujesz? :D. Od razu mniej do układania :D.



    Bez zapachu też był fajny :D. Ale zaskoczyć mnie możesz!


    To jeszcze pokaż pierścionek, opowiedz wszystko ze szczegółami, a ja będę już kontent :D.

    OdpowiedzUsuń
  17. Ja wybieram się do Chorwacji na początku września. Będę tam pierwszy raz, jestem bardzo ciekawa jak to będzie :) musze kupić ponownie ten żel aloesowy, jest niezastąpiony latem.
    Gratuluję zaręczyn, ja na swoje wciąż czekam... A czy się doczekam to zaczynam wątpić. Po ponad 8 latach związku można powoli tracić cierpliwość.

    OdpowiedzUsuń
  18. Taki jest plan, ale ostatnio było za ciepło, stanowczo za ciepło na takie przedsięwzięcia :D
    Najlepsze jest to, że porządek z ubraniami już zrobiłam w domku rodzinnym. Problem pojawił się teraz, gdy mi się dwa zestawy, domowy i opolski, w jedno połączyły. Nie wiem w co ręce włożyć!

    Prześle Ci zdjęcia na maila razem z całą opowieścią na maila jak wrócę z festiwalu! :)

    OdpowiedzUsuń

Wasze komentarze to dla mnie źródło motywacji ♥
Jeśli masz do mnie pytanie: ziele.jaskolcze@gmail.com

Disqus for Jaskółcze Ziele